Blisko ludziJanina Ochojska: zrobiłam w życiu coś wyjątkowego

Janina Ochojska: zrobiłam w życiu coś wyjątkowego

Urodziny obchodzi tego samego dnia co ksiądz Józef Tischner i jest to dla niej jeszcze jedna okazja, aby o księdzu pamiętać. O szczęśliwym życiu, o tym, jak pomagają Polacy, no i co chciałaby dostać w prezencie urodzinowym Janina Ochojska opowiada Marii Szpakowskiej.

Janina Ochojska: zrobiłam w życiu coś wyjątkowego
Źródło zdjęć: © Forum

12.03.2017 | aktual.: 12.03.2017 16:17

Każdego roku 12 marca budzą się w pani podobne emocje?

Gdyby nie powiedziano mi, że będziemy rozmawiać w moje urodziny, to pewnie w tym roku bym o nich nie pamiętała. Chociaż od czasu, kiedy dowiedziałam się, że ksiądz Tischner też urodził się tego samego dnia, oczywiście nie tego samego roku, to ucieszyłam się, że jest jeszcze coś, co mnie z księdzem dodatkowo łączy. I to też pozwala mi nie zapominać o nim. Zresztą, trudno zapomnieć o takich ludziach, jak ksiądz Józef Tischner, jak pan Jerzy Turowicz, Tadeusz Mazowiecki. Długo by wymieniać.

Co łączyło panią z księdzem Tischnerem?

Łączyła nas przyjaźń, nie waham się tak tego powiedzieć. Poznałam go lata temu w górach. W Gorcach byliśmy z grupą duszpasterstwa akademickiego. Dzień wcześniej wspięliśmy się na Turbacz, co mnie trochę zmęczyło, więc kiedy następnego dnia moje koleżanki i koledzy razem z ojcem Wołoszynem wybrali się na Gorc, postanowiłam zostać i pospacerować sobie po pobliskich ścieżkach. Spotkałam na tym spacerze dziwnego, wydawało mi się, człowieka. Posiedzieliśmy, porozmawialiśmy, poopowiadał dowcipy. Nie miałam pojęcia, kto to jest. Wieczorem ojciec Wołoszyn z tajemniczą miną zapowiada, że mamy gościa, to ksiądz Tischner. Widzę, że wchodzi właśnie ten człowiek. I tak to się zaczęło. Potem przyjeżdżałam do Krakowa na wykłady księdza Tischnera. Nawet myślałam o tym, żeby zacząć dodatkowo studiować filozofię, ale ksiądz Tischner wybił mi to z głowy.

Dlaczego?

Zapytał: „Po co ci to?” Stwierdził, że lepszym filozofem będę studiując astronomię i że to wystarczy.

Obraz
© PAH

Dzień urodzin to też dla wielu taki moment, który skłania do refleksji, podsumowań, wniosków, do spojrzenia w tył, żeby zobaczyć, jak ta nasza życiowa droga się potoczyła, ile było zakrętów i w jakim momencie tego życia teraz się znaleźliśmy. Pani też tak ma?

I tak, i nie. Teraz jestem zajęta pracą, więc w ogóle o tym nie myślę. Mam urodziny, ale z racji tego, że byłam chora, mam też dużo zaległości i raczej myślę o tym, co jest do zrobienia. Ale na pewno taką okazją podsumowań dla mnie były 60 urodziny.

Dwa lata temu.

To w ogóle były bardzo szczególne urodziny, bo wtedy też w kinie Kijów w Krakowie odbyła się promocja mojej książki „Świat według Janki”, wydanej przez wydawnictwo Znak. Na tę promocję przyszło z 700 osób. Mieć na urodzinach 700 osób to chyba nie zawsze się zdarza (śmiech). Część z nich znałam bardzo dobrze, część dobrze, a część to byli ludzie, którzy przyszli zamanifestować swoją sympatię dla mnie. Czułam się tym bardzo wzruszona, no i to była właśnie okazja do refleksji, w czym bardzo pomógł mi Wojtek Bonowicz, który prowadził to spotkanie. Patrzyłam na wyświetlane filmiki, słuchałam wspomnień i refleksja o tym, jak potoczyło się to moje życie, była nieuchronna.

Ale też muszę powiedzieć, że to podsumowanie wypadło bardzo dobrze. Myślę sobie, że mam szczególne szczęście. Robię w życiu to, co lubię. Czuję się potrzebna innym ludziom i to w bardzo szczególnym zakresie. Mam tu na myśli Polską Akcję Humanitarną i to, co robimy. Mam wielu przyjaciół. Ale przede wszystkim wciąż czuję się potrzebna i mam poczucie, bez żadnej megalomanii, że zrobiłam w życiu coś wyjątkowego. Zrobiłam dobry użytek ze swojego życia.

Może pani powiedzieć: „Swoje życie uczyniłam wyjątkowe”.

Nie byłoby takie bez tych wszystkich, którzy mi w tym pomagali. Ale już dziś mogę powiedzieć, że na pewno nie żyłam nadaremno. Oczywiście jeszcze dużo przede mną, nie spoczywam na laurach, wręcz przeciwnie, wciąż są albo bardzo konkretne sprawy, albo marzenia.

Obraz
© Forum

Znam ludzi, którzy wdrapują się przez lata na swój wytyczony szczyt, a kiedy go osiągną, nagle okazuje się, że po pierwsze, nie mogą już się cofnąć, ale też przed sobą widzą przepaść, albo nie widzą nic. Miała pani takie momenty, kiedy nie wiedziała, co dalej?

Żebym tak stała nad przepaścią, to nie, ale kiedyś w tę przepaść wpadłam i to w sensie dosłownym. To było wtedy, gdy wracaliśmy z Sarajewa i nasz konwój został ostrzelany. Ale na pewno moment graniczny zdarzył się później, już po tych pierwszych konwojach, kiedy musiałam podjąć decyzję: czy astronomia, czy pomoc humanitarna, czyli coś, czego sobie nie wyobrażałam, nie wiedziałam, jak ma wyglądać. Nie wyobrażałam sobie wtedy, w 1993 roku, że założenie organizacji tak dużej i pracującej w wielu krajach jest możliwe. Było to więc wyzwanie. Ale z drugiej strony samo życie ułatwiło mi tę decyzję, dlatego że pod koniec 1993 roku zostałam wybrana przez Unię Europejską Kobietą Roku. To w zasadzie zadecydowało. Nie wyobrażałam już sobie powrotu do astronomii. To wyróżnienie pokazywało kierunek, w którym powinnam iść. I nie żałuję tego. To była dobra decyzja.

To wspaniałe, kiedy samo życie pcha człowieka do tego, aby spełnił to, po co pojawił się na tym świecie.

Bardzo mocno wierzę w Opatrzność. Każdy człowiek ma przed sobą jakąś drogę i nie uważam, że ona została wytyczona w taki sposób, że nie ma się wyboru. W różnych momentach naszego życia stajemy przed różnymi wyborami i tego wyboru możemy dokonać. Ważne jest, żeby dokonać go świadomie i też umieć ponieść wszystkie konsekwencje takiego wyboru. To, czego się podjęłam, oznaczało niepewność, bo przecież wtedy nie mogłam wiedzieć tego, jak bardzo Polacy będą popierali akcje pomocy, że znajdzie się wokół mnie tyle ludzi, którzy mają podobną pasję, że tylu Polaków będzie chciało ją wspierać. Że z czasem nauczymy się działać profesjonalnie. To wszystko nie było wiadome, kiedy zdecydowałam się zostawić swoją pracę, zatrudniłam się w Polskiej Akcji Humanitarnej, nie wiedząc, czy z tego w ogóle da się żyć. Pamiętam lata, kiedy nie mogliśmy wypłacić sobie pensji, bo nie było pieniędzy. Ale byłam pewna jednego: chcę budować coś, co nazywa się polską pomocą. Pomocą Polaków dla ofiar wojen, ofiar katastrof naturalnych, dla ludzi, którzy żyją w długotrwałym ubóstwie. Wiedziałam, że to jest moja droga.

Obraz
© PAH

I tak się składa, że w tym roku również Polska Akcja Humanitarna ma urodziny i to jubileuszowe, 25 rocznica. Na ile podsumowanie dotyczące istnienia PAH jest związane z podsumowaniem pani życia?

Dziś, jak myślę o swoim życiu, to jest to Polska Akcja Humanitarna. Poza tym właściwie nie mam, jak to się mówi, prywatnego życia. Ale też bardzo nie lubię tego podziału, bo życie mamy jedno. A ja pracuję cały dzień. Wieczorem, kładąc się spać, myślę o ludziach, którzy są na naszych misjach. Mamy pięć misji, wszystkie są w niebezpiecznych krajach: Ukraina, Syria, Somalia, Sudan Południowy i Irak. Setkom tysięcy ludzi grozi śmierć głodowa – w Sudanie Południowym ogłoszono pierwszą od sześciu lat klęskę głodu, w Somalii, z powodu ogromnej suszy, może się zdarzyć taki sam scenariusz. Stajemy na głowie, żeby zebrać pieniądze na pomoc, co łatwe nie jest. Kiedy niedawno podsumowaliśmy naszą akcję pomocy, okazało się, że zebraliśmy niecałe 100 tysięcy złotych przez dwa tygodnie. Jak porównam to ze zbiórką grudniową na pomoc Syrii i Aleppo, to jest to co najmniej dziesięć razy mniej.

Zawsze efekty tej pomocy uzależnione są od nagłośnienia przez media?

Zawsze. Dla Aleppo zebraliśmy tak dużo, grubo ponad 4 miliony złotych dzięki temu, że przez cały grudzień informacje o tym, co się dzieje w Aleppo i Syrii były w mediach nieustannie. Widzę, że Polacy bardzo chętnie pomagają, przecież w 2011 roku na pomoc ofiarom głodu też w rogu Afryki zebraliśmy 3 miliony złotych. Wtedy ten problem głównie dotyczył Somalii, ale to pozwoliło nam na otworzenie tam misji, która działa do dzisiaj. I też wówczas media pokazywały dużo obrazów z Somalii, skutki suszy, ludzi uciekających z terenów nią objętych i ze zbiórką było o wiele łatwiej. Cały czas liczę na to, że jednak uda nam się nagłośnić ten temat, że zbierzemy pieniądze potrzebne na zwiększenie akcji pomocy. Szukamy ich oczywiście również w innych źródłach, ale zawsze to polskie społeczeństwo było dla nas dużym oparciem. Dobrze żeby tak pozostało.

Obraz
© East News

Serdecznie gratulowała pani Jerzemu Owsiakowi za zbiórkę na WOŚP w tym roku. Nie ma w pani ani odrobiny zazdrości, żalu może?

Ani trochę. Wie pani, ja jestem realistką. Zdaję sobie sprawę z tego, że zbieranie na pomoc dla polskich chorych dzieci jest łatwiejsze, Polacy na to chętniej dadzą. I nie jest to zarzut. To jest normalne, że najchętniej pomagamy tym, którzy są najbliżej nas. Myślę, że wyjątkowość akcji Jurka, jego charyzma powoduje, że on jest w stanie zebrać tyle pieniędzy, ale też to, że to jest jeden dzień medialny. I nawet ataki innych mediów podziałały na korzyść WOŚP, zebrano jeszcze więcej. Gdyby Jurek zbierał pieniądze przez cały rok, to byłoby mu na pewno trudniej, bo my Polacy, aczkolwiek jesteśmy hojni, to jesteśmy akcyjni. Stałe wspieranie działań organizacji jest o wiele rzadsze, niż wspieranie akcji.

Szybko się zapalamy.

Zapalamy się, bardzo chętnie pomagamy, a na co dzień zapominamy, że – na przykład w ramach akcji Pajacyk – dzieci muszą jeść codziennie. Ale nie mówię tego po to, żeby narzekać. By dobrze zbierać pieniądze na jakąkolwiek pomoc, trzeba wiedzieć, do kogo adresować apele, jak zorganizować zbiórkę, aby ludzie wpłacali na konto. Staramy się na ile możemy. Nie zawsze będziemy mieli nagłośnienie we wszystkich mediach, nie zawsze będzie możliwa taka akcja jak SOS Aleppo, czy wcześniej Filipiny, czy Nepal, ale trzeba pracować. Zbieranie środków na pomoc to jest bardzo ciężka praca. To, że Jurek zbiera tak dużo, też nie przychodzi mu łatwo. To wynik bardzo ciężkiej pracy, dobrej strategii, dobrego myślenia, wielu wolontariuszy. Ale gdy ktoś widział Jurka pod koniec każdego finału WOŚP i zmęczenie jego ekipy, to zdaje sobie sprawę z tego, jak ogromny jest to wysiłek.

Wrócę jeszcze do początków Polskiej Akcji Humanitarnej i wspomnianego pierwszego konwoju do Sarajewa. Jak z perspektywy czasu zmieniała się PAH i zmieniała się pani?

Na pewno się zmieniłam i to pod każdym względem. Chociażby moja wiedza o świecie i ważnych problemach tego świata, sposobach ich rozwiązania jest o wiele większa. Zawsze wiedziałam, że jest głód na świecie, ale nie zdawałam sobie sprawy z rozmiarów, ani ze sposobów rozwiązania. Poza tym nauczyłam się zarządzać dość sporą organizacją, dużą grupą ludzi. Na pewno stałam się bardziej cierpliwa, bo kiedyś chciałam, aby wszystko było już, natychmiast; poganiałam i szturchałam ludzi. Z czasem zobaczyłam, że ludziom trzeba zostawić pole do działania. Mam naprawdę wyjątkową ekipę. To, że udało mi się przyciągnąć tych ludzi do pracy, pewnie też jest wynikiem trwałej pasji. Można mi różne rzeczy zarzucić, ale na pewno nie niewierności tej pasji.

Wciąż tak samo wierzę, że to, co robimy, jest dobre i możemy robić to skutecznie. To przyciąga ludzi, bo ludzie chcą robić coś dobrego, tylko trzeba dać im szansę udziału w tym. Niedawno otwieraliśmy nowe biuro w Warszawie, z tej okazji na spotkanie przyjechała między innymi rodzina z Rybnika – pan, który sfinansował budowę jednej studni w Sudanie Południowym, z żoną i czwórką dzieci. Chcieli być z nami i są częścią nas. To było dla mnie bardzo piękne, w końcu otwarcie odbywało się w czwartek, zwykłym dniu pracy, a pan przyjechał z całą rodziną, aby uczestniczyć w tej uroczystości. Była skromna, ale zaprosiliśmy bliskich nam ludzi.

To było wspaniałe zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy w najróżniejszy sposób nam pomagają, czy to przedstawicielki firmy, która podarowała PAH oprogramowanie, czy przedstawicieli firm, które sfinansowały nam remont i wyposażenie biura, czy stali sponsorzy. Ci ludzie chcieli z nami być. To jest też umiejętność przyciągnięcia ludzi do jakiejś idei i tego również się nauczyłam. Kiedyś nie sądziłam, że coś takiego potrafię. A w ten sposób buduję też wiarę we własne siły i w moc sprawczą każdego z nas. W to, że zmienianie świata na lepsze zależy tak naprawdę od każdego z nas.

Po tej pierwszej wyprawie do byłej Jugosławii wielokrotnie mówiła pani, że więcej na coś takiego by się nie porwała, na taką spontaniczną improwizację, bez ubezpieczenia, bez przeszkolenia ludzi. Ale może właśnie tamta młodzieńcza bezczelność więcej mogła zrobić niż dojrzała zachowawczość i ostrożność doświadczenia?

Jakby się popatrzyło na początki dużych organizacji w Polsce, to one zaczynały się rzeczywiście od takiej, jak to pani powiedziała, młodzieńczej bezczelności, wiary, że wszystko będzie dobrze, że ważna jest idea, że damy sobie radę. Tak powstała Solidarność – wierzyliśmy, że to, co chcemy zrobić, jest możliwe do osiągnięcia i poświęciliśmy na to swoje siły. Bez tej wiary, tej nawet odrobiny szaleństwa nie da rady, bo nie wszystko da się wykalkulować. Oczywiście, jak potem inicjatywy dojrzewają, jak na przykład akcja Jurka Owsiaka, z roku na rok stając się poważniejszą imprezą, wymagają różnych zabezpieczeń. Pierwsze orkiestry Jurka nie odbywały się z takim zabezpieczeniem, jak dzisiaj, nie było Patrolu Pokojowego, nie było tylu wolontariuszy, pomocy medycznej. Tak też było i w naszym przypadku.

Zaczynało się od zapału, a z czasem, kiedy nasza pomoc stawała się coraz poważniejsza, sami uczyliśmy się odpowiedzialności, tego, że trzeba znaleźć ubezpieczyciela dla ludzi w konwojach, że musimy zdobyć kamizelki kuloodporne, przeszkolić ludzi. Dzisiaj mamy już sprawnie działającą część logistyczną związaną z przygotowaniem założenia misji w danym kraju, z odpowiedzialnością za pracowników, z podejmowaniem decyzji, co robimy, czego nie robimy. Możemy zrobić mniej, ale w momencie, kiedy na przykład w grudniu podjęliśmy decyzję, że otworzymy misję w Mosulu, to działamy konsekwentnie. Wysyłamy tam ludzi, zwiększa się zakres pomocy. W Sudanie Południowym jesteśmy już od ponad 10 lat. Kiedy pomyślę, że zaczynaliśmy tam od pierwszych ośmiu studni, to nie wyobrażałam sobie, że z czasem osiągniemy wynik 700 studni, co oznacza, że co pięć dni powstawała nowa studnia i coraz więcej ludzi ma dostęp do wody. Oczywistym jest, że teraz musimy działać inaczej, że nasza odpowiedzialność jest większa.

Obraz
© AKPA

Jak zmieniły się kraje, w których Polska Akcja Humanitarna pomagała?

W niektórych przypadkach jest to smutna refleksja. W Iraku odbudowaliśmy w latach 2003-2004 ponad 50 obiektów: szkoły, przedszkola, sportowe ośrodki dla młodzieży, oczyszczalnie wody. Teraz prawdopodobnie, przez kolejną wojnę, większość z nich została zniszczona. Ale jednak ta pomoc wtedy dla ludzi była istotna, coś zmieniła. Niestety, jeszcze nie mamy mocy zapobiegania wojnom. Musimy liczyć się z tym, że czasem skutki naszych działań nie są takie, jakie byśmy chcieli, żeby były, że jak już coś wybudujemy, to będzie na zawsze. Wiemy, że tak nie będzie.

Przez te 25 lat, ale i wcześniej, w namacalny sposób dotykała i dotyka pani najbardziej bolesnej tkanki tego świata. Jaki więc świat się pani jawi? To świat, który trzeba ciągle odbudowywać, naprawiać, bo wojna, głód i ubóstwo?

Świat jest taki, jakim my go czynimy. To człowiek wywołuje wojny. To, na co nie mamy wpływu, to kataklizmy. Ale ubóstwo i to ekstremalne oraz skutki wojen, co się ze sobą łączy, to są czyny człowieka, jego zaborczości, chęci bogacenia się, nieumiejętności dzielenia się. Możemy robić coś dobrego dla innych, a możemy też z chciwości i chęci luksusowego życia myśleć tylko o sobie i nie zważać na to, co się dzieje wokół. W którym świecie wolelibyśmy żyć? Myślę, że każdy odpowie na takie pytanie jednoznacznie. Ludzie chcieliby żyć w lepszym świecie, ale czasem nie zdają sobie sprawy z tego, że w Sudanie Południowym dla miliona osób można zbudować stały dostęp do wody i że możemy to zrobić my, Polacy, bo w dużej mierze robimy to z darowizn indywidualnych.

Obraz
© PAH

Ale w tym świecie przecież jest też miłość. Każdy z nas jej doświadcza i czuje.

Oczywiście, jest bardzo ważna. Ale też nie przesadzajmy. Uważam, że w pracy, jaką wykonuję, nie można się za bardzo kierować emocjami, bo emocje raczej przeszkadzają w podejmowaniu rozsądnych decyzji. Tu trzeba się kierować dobrym rozpoznaniem problemu, dobrym rozpoznaniem społeczności, myśleniu nie o jednym potrzebującym dziecku, ale o zbudowaniu wiedzy, jak rozwiązać problem tego i innych dzieci. Danie mu jednego obiadu nie rozwiąże jego problemów. Ale stworzenie stałego dostępu do wody poprawi jego życie, będzie mógł chodzić do szkoły, życie jego rodziny, która będzie mogła zadbać o żywność. W ten sposób dbamy o rozwój całych lokalnych społeczności. I to tak naprawdę się liczy. Ironicznie powiem: a czy musimy tych ludzi kochać? No, jestem osobą wierzącą, więc ten element dla mnie ma znaczenie, ale nie największe. To zależy, jakie emocje temu słowu przypisujemy.

To pani zdanie: „Kiedy się miłość pojawia, wróg nie jest już wrogiem”, więc miłość jest sposobem na zmienianie świata.

Trzeba w sobie pielęgnować dobre uczucia, przykład świętego Franciszka pokazuje, że to jest możliwe. No, ale nie jesteśmy świętymi Franciszkami. W przypadku pracy, którą wykonujemy, uważam, że musimy posługiwać się bardziej rozumem. Ale empatia w tej pracy też jest niezwykle istotna. Bez zrozumienia lokalnych społeczności, zbudowania porozumienia nic nie zrobimy, bo ludzie mogą uważać, że próbujemy im narzucić coś obcego. To musi być wspólna decyzja, którą nie jest trudno podjąć, bo społeczności, w których pracujemy, doskonale rozumieją swoje potrzeby. Tylko trzeba o tym rozmawiać. Nie może przyjść biały człowiek, postawić studnię i czuć się zadowolonym. Trzeba zbudować relację między tymi, którym pomagamy a nami.

Co pani najbardziej przeszkadza w realizowaniu planów, marzeń?

Brak środków. Zawsze jednak rzecz rozbija się o pieniądze. Kiedy pomyślę, że my, Polacy wyrzucamy rocznie 9 milionów ton żywności, kiedy przeliczam, że za jeden jej kilogram mogłabym mieć na przykład jedną złotówkę, to ile PAH mogłaby za to zrobić? Mam poczucie, że ten potencjał jest w nas, ale często nie mamy świadomości, jak marnujemy te środki.

Potrzebujemy edukacji.

I my to robimy. Współpracujemy z wieloma szkołami, uniwersytetami trzeciego wieku, z najróżniejszymi środowiskami. Mamy program, nazywamy go programem edukacji humanitarnej. To, że dziś Polacy są bardziej świadomi zależności pomiędzy bogatą Północą, a biednym Południem, że mają większą świadomość jeśli chodzi o możliwości pomocy, to dzięki właśnie edukacji humanitarnej. Już na samym początku rozumieliśmy, że to jest dla nas bardzo ważne, bo kto, jak nie my, możemy pokazać Polakom, jak wiele możemy zrobić. Wcześniej w naszym społeczeństwie panowało przekonanie, że to tylko my potrzebujemy pomocy. Był czas, kiedy rzeczywiście jej potrzebowaliśmy, ale dziś jesteśmy już innym społeczeństwem i na pewno nasza edukacja humanitarna ma w tym dobry udział.

Obraz
© Forum

Pamiętam, gdy moja córka była jeszcze nastolatką, każdy dzień rozpoczynała od włączenia komputera i nakarmienia Pajacyka.

Niestety, dziś ten zwyczaj u nastolatków trochę podupadł. Ostatnio na spotkaniach w kilku szkołach, kiedy zapytałam, kto klika codziennie w Pajacyka, to się podnosiły pojedyncze ręce.

Jak dziś wygląda wasz program dożywiania dzieci przy pomocy państwa, czyli 500+?

Co do tego, że program 500+ wpłynie pozytywnie, to nie mamy wątpliwości; na pewno część rodzin przeznaczy te pieniądze na lepsze dożywianie. Jaka część, jak zmieni to potrzeby szkół – będziemy mogli to wiedzieć dopiero w następnym roku szkolnym, kiedy dostaniemy ankiety ze szkół, zostaną opublikowane raporty. Pojedyncze badania wskazują, że idzie to w dobrą stronę, ale skalę trudno ocenić. Najchętniej chciałabym usłyszeć, że takie dożywianie nie jest potrzebne, ale tak się pewnie nie stanie.

Niewątpliwie nasz Pajacyk ulegnie modyfikacji. Ale niech pani napisze, że proszę, aby ludzie klikali w Pajacyka. Dziś w każdym domu jest komputer i Internet, sama pani wie, że dla pani córki takie kliknięcie to była sekunda i nic przez to nie straciła, a ktoś inny zyskał. Nawet jeżeli potrzeby w Polsce się zmniejszą, to one na świecie wciąż są bardzo duże i będziemy mogli przekierować tę pomoc w stronę krajów, których mieszkańcy doświadczają głodu. Wszystko jednak zależy od woli Polaków, bo to ofiarodawcy decydują o tym, gdzie idą nasze pieniądze.

Na koniec zapytam, jaki prezent urodzinowy sprawiłby pani największą radość?

Gdyby w dniu moich urodzin wpłynęły dwa miliony na pomoc ofiarom głodu w Somalii i Sudanie Południowym, to bym była przeszczęśliwa. Widzi pani? Stałam się okropną materialistką.

Nie wierzę. Zawsze pani powtarzała, że do pomagania trzeba mieć twardy kręgosłup, a pani ma go ze stali.

Faktycznie, mam żelazny kręgosłup, bo jest usztywniony przez wiele operacji, metalowymi podpórkami i wkrętami, więc o kręgosłup się nie boję. I to zarówno w sensie fizycznym, jak i etycznym. Wiem, co chcę osiągnąć w życiu. Mam nadzieję, że jeszcze długo będę mogła pracować i że wspólnie będziemy mogli jeszcze dużo zrobić dla innych.

Głód w Sudanie Południowym i Rogu Afryki - Polska Akcja Humanitarna apeluje o pomoc – jak możesz to zrobić:

- Wpłać dowolną kwotę na konto – Alior Bank S.A. 91 1060 0076 0000 3310 0015 4960 z dopiskiem „SOS GŁÓD”
- Wpłać darowiznę online na stronie www.pah.org.pl/wspieraj – jako cel darowizny wybierz „SOS GŁÓD”
- Dołącz do Klubu PAH SOS i regularnie wspieraj działania PAH w krajach dotkniętych kryzysem humanitarnym – informacje na stronie www.pah.org.pl/klub-sos

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (187)