Jeden wywiad przekreślił jej karierę. Po latach odebrała sobie życie
Kiedy po premierze "Kanału" w reżyserii Andrzeja Wajdy gościła na festiwalu we Francji, zachwycała nie tylko talentem, ale i obyciem. Przyciągała uwagę dziennikarzy i ludzi z branży, zaczęto nawet szeptać, że ma przed sobą szansę na międzynarodową karierę. I kto wie, jak potoczyłyby się losy Teresy Iżewskiej, gdyby nie jeden niefortunny wywiad…
Urodziła się 8 kwietnia 1933 roku w Warszawie; tam też rozpoczęła studia chemiczne, lecz już po drugim semestrze uznała, że pisana jest jej chyba inna ścieżka kariery. Do szkoły aktorskiej dostała się bez problemu, okazało się, że ma warunki odpowiednie, by zostać nieprzeciętną artystką, i wkrótce zwróciła na siebie uwagę Andrzeja Wajdy. Reżyser szukał akurat młodej dziewczyny, która wcieliłaby się w łączniczkę noszącą pseudonim "Stokrotka" w filmie "Kanał". Iżewska pasowała do roli doskonale i mimo braku doświadczenia wypadła przed kamerami niczym prawdziwa profesjonalistka.
"Kanał", uchodzący dziś za jeden z ważniejszych filmów polskiej kinematografii, w 1957 roku został przyjęty dość chłodno – krytycy zmienili jednak podejście, gdy Wajda za swoje dzieło otrzymał nagrodę na festiwalu w Cannes. Wraz z reżyserem do Francji pojechali również grający główną męską rolę Tadeusz Janczar i, naturalnie, Czyżewska, która z miejsca oczarowała wszystkich.
Aktorka znała angielski i francuski, więc bez problemu porozumiewała się z dziennikarzami, jej uroda mało kogo pozostawiała obojętnym; udowodniła też, że ma talent, który tylko czeka na docenienie, być może również poza granicami Polski. Wróciła do domu pełna nadziei, lecz te dalekosiężne plany legły w gruzach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Owszem, wzbudziła zainteresowanie zagranicznych filmowców, ale nie mogła przyjąć zaproszenia na plan, gdyż nie otrzymała pozwolenia na wyjazd z kraju – po powrocie z Francji odebrano jej paszport, a wszystkie prośby o ponowne jego wydanie z miejsca odrzucano.
W ten sposób władze postanowiły ukarać artystkę za nieopatrzne, acz celne wypowiedzi, które padły z jej ust podczas wywiadu udzielanego francuskiej gazecie. Iżewska wyznała wówczas, że aktorzy w Polsce dostają niewielkie wynagrodzenia, zupełnie niewspółmierne do wysiłku wkładanego w pracę. Te słowa uznane zostały za niepatriotyczne i obraźliwe, a artystka znalazła się na cenzurowanym.
Jak można się domyślać, niektórzy filmowcy uznali, że bezpieczniej będzie jej nie zatrudniać i zawodowa przyszłość Iżewskiej zawisła na włosku. Ona sama zdawała sobie sprawę ze swojej nieprzyjemnej sytuacji, ale mimo wszystko nie zamierzała się poddawać i walczyła o angaże. Pojawiała się na ekranie, każdą swoją rolą udowadniając, że ci, którzy chcieli postawić na niej krzyżyk, popełnili ogromny błąd. Zagrała w "Bazie ludzi umarłych", "Nafcie" czy "Mansardzie", ale mimo usilnych starań w 1963 roku jej filmowa kariera stanęła w miejscu; aktorce pozostała wyłącznie teatralna scena.
W miłości nie mogła odnaleźć szczęścia
Prywatnie również nie wiodło się jej najlepiej, lecz Iżewska nie ustawała w próbach znalezienia miłości – choć każda kolejna kończyła się cierpieniem. Kiedy zaczynała studia aktorskie, była już matką, jednak małżeństwo z Andrzejem Winciorem, śpiewakiem, szybko dobiegło końca.
Na planie "Kanału" Iżewska – jak opowiadał potem Kazimierz Kutz – straciła głowę dla Andrzeja Wajdy i postanowiła, że uwiedzie żonatego reżysera. Para często pojawiała się razem, Iżewska podobno zagięła na swojego wybranka parol, a ten wreszcie złożył papiery rozwodowe. Jednak zamiast oświadczyć się aktorce, związał się z inną kobietą, malarką Zofią Żuchowską.
Złamane serce Iżewskiej leczył wówczas Janusz Głowacki – pisarz i scenarzysta – którego poznała jeszcze na studiach. "Kochałem się w niej rozpaczliwie", wyznawał później w książce "Z głowy". Spędzali razem wiele czasu, a on, chociaż miał u dziewcząt niemałe powodzenie, całą swoją uwagę skupiał na pięknej aktorce.
"Chociaż nie dawała mi przekonujących dowodów, to jednak przez cały rok pozwalała się odprowadzać po wieczornych zajęciach, a potem delikatnie całkować na dobranoc" - wspominał. Nie zdawał sobie sprawy, że ma rywala – i to nie byle kogo, lecz prawdziwego amanta i uwodziciela, pisarza Marka Hłaskę. Kiedy Głowacki się o tym dowiedział, odpuścił, nie chciał być tym drugim. Romans Iżewskiej z Hłaską jednak również nie przetrwał; pisarz niedługo potem zaczął się spotykać z Agnieszką Osiecką.
Iżewska wkrótce wyszła za mąż za reżysera Piotra Parandowskiego i wspólnie z nim wychowywała córkę Ewę. Sielanka nie trwała jednak długo, a po rozwodzie wzięła trzeci ślub – z młodszym o ponad dekadę aktorem Zbigniewem Grochalem. Po latach małżonkowie zdecydowali się jednak na rozstanie.
Podobno Iżewska żyła w stresie, pod presją, pragnęła uwagi, zainteresowania, romansów i miłości. Równocześnie nie potrafiła znaleźć ukojenia i spokoju, wciąż się miotała. "Ona sama nie wiedziała, jak chce żyć. Nie wiedziała, co znaczy być szczęśliwą", wspominała w "Dzienniku Bałtyckim" córka artystki.
Iżewska podejmowała próby samobójcze
Miała poczucie niespełnienia, nie pogodziła się nigdy z tym, że podcięto jej skrzydła i zniszczono tak dobrze zapowiadającą się karierę. Tęskniła za planem filmowym, rozpaczała ze wymarzoną wizją przyszłości. Pocieszenia szukała u innych, uwielbiała przebywać wśród ludzi, bała się samotności. Z czasem zaczęły się u niej pojawiać objawy depresji, miała wahania nastrojów. Wiązała się z coraz młodszymi mężczyznami – spotykała się z pisarzem Aleksandrem Jurewiczem, a jej ostatnim partnerem został Janusz Burza.
Obaj wspominali, jak bardzo martwili się o Iżewską, o stale pogarszający się stan psychiczny artystki. "Jej ogromne mieszkanie całe było obwieszone lustrami. Nawet idąc do toalety, po drodze miała dwa, trzy lustra. Zatrzymywała się przed każdym z nich. Chciała zwrócić na siebie uwagę", opowiadał Jurewicz w "Gazecie Wyborczej".
Aktorka coraz częściej wspominała też o odebraniu sobie życia. Czasami dzwoniła do znajomych, informując, że zamierza popełnić samobójstwo. Chciała, żeby ktoś przyjechał i ją uratował. "Takich prób samobójczych miała wiele, nieraz się na to nabierałem, ale ta ostatnia jej wyszła", mówił Jurewicz.
Tę ostatnią próbę Iżewska podjęła w maju 1982 roku. Tym razem do nikogo nie zadzwoniła. Zażyła tabletki nasenne, a kiedy zjawiła się u niej pomoc, aktorka była już w śpiączce. Zawieziono ją do szpitala, jednak niewiele można było zrobić. "Bardzo długo umierała. Gdzieś między połową maja a końcem sierpnia. Koleżanki z teatru jeździły, malowały jej paznokcie, robiły makijaż, a ona, Stokrotka, w komie. Taki koniec", kwitował Jurewicz. Iżewska nie odzyskała już świadomości. Odeszła 26 sierpnia 1982 roku w wieku 49 lat.
Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i potrzebujesz rozmowy z psychologiem, zadzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.