ModaJednorazowe patyczki do uszu znikną. Unia Europejska szykuje nam powrót do przeszłości

Jednorazowe patyczki do uszu znikną. Unia Europejska szykuje nam powrót do przeszłości

Jednorazowe patyczki do uszu znikną. Unia Europejska szykuje nam powrót do przeszłości
Źródło zdjęć: © 123RF
Przemysław Bociąga
25.10.2018 14:56, aktualizacja: 25.10.2018 19:04

W środę Europarlament przyjął raport z postulatami ograniczenia zużycia niektórych jednorazowych produktów. Na cenzurowanym są przedmioty higieniczne, których używamy na co dzień. Co my biedni poczniemy? Ano, będziemy sobie radzić jak nasi rodzice w PRL-u.

To będzie mała rewolucja. Chyba, że okaże się nie taka mała. W środę Parlament Europejski przegłosował raport wzywający do ograniczenia plastikowych jednorazówek. Na cmentarzysko historii przekazane mają być w ciągu najbliższych lat produkty z dziesięciu kategorii. Są wśród nich przedmioty, z którymi wciąż stykamy się na co dzień: plastikowe patyczki do uszu, sztućce, kubki i talerzyki, styropianowe pudełka na jedzenie na wynos.

Powróćże, komuno! (w najlepszym sensie)

Zmiany klimatu i środowiska naturalnego to rzeczy, które na co dzień trudno zobaczyć. Ot, jest cieplej niż rok temu o tej porze, albo mocniej wieje. W mieście trochę bardziej śmierdzi, bo coś na horyzoncie mocniej dymi. W telewizji mówią, że to przez składowiska śmieci. W internecie zobaczyć można pływającą wyspę odpadów, która wielkością porównywana jest do Europy. Ale to w internecie, a sama rzecz wydarza się gdzieś daleko. Zbadano, że w przewodzie pokarmowym mamy ślady plastiku – prawdopodobnie ze zwierząt lądowych lub raczej morskich, które zjadamy. – Ale przecież – pomyśli sobie niejeden człowiek – mnie nie badali. Mój przewód pokarmowy to osobna sprawa.

Niedługo zmianę zobaczymy, dosłownie, na półkach sklepów. 24 października Parlament Europejski przytłaczającą większością przyjął raport europosłanki z Belgii Frederique Ries. Podkreśliła ona, że wśród jednorazowych rzeczy, których dziś używamy, znajduje się wiele takich, których moglibyśmy z powodzeniem się pozbyć.

Znamy to? Ależ oczywiście! Już od lat, małymi kroczkami wracają akcesoria znane z przeszłości, które okazują się także naszą przyszłością. Weźmy jednorazowe torebki foliowe, zwane reklamówkami (zwłaszcza nazywane tak wtedy, kiedy nic nie reklamują). To pierwszy symbol tej zmiany – już od początku 2018 roku obowiązuje opłata recyklingowa. Przepisy zmusiły Polaków do coraz częstszego zabierania ze sobą wielorazowych torebek.

Nagle w cenę urosły zapomniane na lata zbiory naszych mam i babć – tajemnicze szuflady, w których relikty PRL-u (jak choćby sławne siatki na zakupy) czekały na swój wielki powrót. Wydawało się, że jeśli kiedykolwiek ci starsi bogowie ludowej rzeczywistości przebudzą się z uśpienia, stanie się to za sprawą mody. To przecież sławna stylistka i modystka królowej Marii Antoniny, Rose Bertin, powiedziała: nic nie jest nowe prócz tego, co zostało zapomniane.

Pieniądza nie oszukasz

Okazuje się, że ta sama zasada dotyczy nie tylko trendów stylistycznych, lecz także technicznych rozwiązań. Przez lata nasi rodzice uczyli się sobie radzić bez wygód. Nie było wszechobecnych jednorazówek, dzięki którym nie musimy dziś nosić nadmiaru rzeczy, prać chusteczek do nosa. Przestaliśmy ładować gazem zapalniczki, choć wiele z nich można wciąż kupić z odpowiednim wejściem do zatankowania.

Do czego naszym matkom służył ten śmieszny drewniany grzybek, dzisiejsi dwudziestolatkowie dowiedzą się dopiero, kiedy zobaczą mamę Adasia Miałczyńskiego cerującą skarpetki w najnowszym filmie Marka Koterskiego "7 uczuć". Dopóki pięciopak skarpetek będzie kosztował w sieciówce 39,90 zł, naprawianie ich raczej nie wróci. Ostatni ślad dawnej repasacji pończoch został w nazwie galerii Repassage, o której uczą się dziś młodzi historycy sztuki.

Bo tym, co zmuszało nas, a raczej naszych przodków, do używania rzeczy wielorazowego użytku, naprawiania ich i stronienia od plastików, był po prostu brak tych ostatnich. Kiedy tylko pojawiły się kolorowe masy plastyczne kształtowane przy użyciu form wtryskowych, kupowaliśmy je ze szczerej fascynacji tego, jak piękne, nowoczesne i – nomen-omen – plastik-fantastik potrafią być. Dziś ta fascynacja spowszedniała i coraz częściej – między innymi dzięki wyśmiewanemu jako absurdalne – ustawodawstwu Unii Europejskiej, obnaża swoje groźne oblicze.

Sama Unia, wciąż czasem postrzegana jako ośrodek regulacji krzywizny banana i kwalifikowania marchewki jako owoc, po to właśnie jest: żeby odpowiadać na globalne problemy. A że robi to zakazami? Cóż, ma ku temu ważny powód: zakaz używania tego i owego, plastikowego patyczka czy foliowej torebki, mają za zadanie sztucznie wywołać niedobór. Ten sam, który dręczył nas w PRL-u, niedobór tworzyw sztucznych, które byłyby pod ręką, rozwiązywały każdy nasz problem.

Podpaski z waty

"Zaczęło się od tego, że coraz bardziej nabieraliśmy poczucia, że kapitalizm nas wkurza. Że po takim zachłyśnięciu się, że jest fajnie, demokracja, wolny rynek, dużo rzeczywistości nam się nie podoba" – mówił Witold Szabłowski, kiedy promował książkę "Nasz mały PRL". Pewnego dnia razem z żoną Izabelą Meyzą po długich przygotowaniach przeprowadzili się do mieszkania na Ursynowie umeblowanego meblościanką, przesiedli do malucha. Dla pani Izabeli jedną z największych katuszy były "te dni". W PRL-u podpaski były rzadkością, podobnie jak tampony. Większość kobiet musiała zadowolić się zwitkiem waty albo ligniną, co wywoływało nie tylko ogromny dyskomfort, lecz także stałe poczucie niepewności – czy nie mam plamy na ubraniu?

Na celowniku Unii Europejskiej znalazły się dziś przedmioty, które mają wielorazowe lub nieplastikowe odpowiedniki. Za kilka lat jedzenie na wynos będziemy więc coraz częściej pakować w papier, jeść na mieście widelcami ze sprasowanych trocin. W PRL-u takie przedmioty nigdy nie były jednorazowe. Jeśli zdarzyło nam się wejść w posiadanie plastikowej łyżki lub widelca, było to zazwyczaj dowodem, że lecieliśmy samolotem PLL LOT i sztućce takie, jako relikwia Wielkiego Świata, myte były i przechowywane w szufladzie w nieskończoność. W niejednej dalej są, doczekawszy się statusu rodzinnej pamiątki, która wiąże nas z czasami dzieciństwa.

Ambitne bary koktajlowe i kawiarnie przechodzą właśnie rewolucję, polegającą na wycofywaniu plastikowych rurek do napojów, które należą do często spotykanych na plaży śmieci. To świetny przykład, bo zamienników jest tu mnóstwo, najczęściej spotyka się rurki papierowe lub metalowe. Jednak w szarych latach 80. pamiętam indywidualnie pakowane (ekologicznie – w papier) prawdziwe słomki (ze słomy), które dodatkowo po rozszczepieniu na końcu służyły do robienia baniek. Z plastikowych rurek bańki nie wychodzą, ale też dzieciaki dziś w ogóle tego nie potrzebują. W końcu specjalne urządzenie do baniek mydlanych – nazywam je bańkomatem – można kupić razem z gazetką za 8,99 zł. Oczywiście zafoliowane. Oczywiście po wyczerpaniu płynu kupujemy nowy zestaw, bo uzupełniające butelki płynów można dostać raptem w kilku sklepach, a robić domowy roztwór z wody i płynu do zmywania nikomu się nie chce.

Zupełnie niewiadomo, co stało się z wielorazowymi maszynkami do golenia. Zdaniem mężczyzn, którzy ich używają, maszynki na zwykłe żyletki to najbardziej efektywne urządzenie do golenia, a jednak odeszły w niepamięć. Dzisiejsze jednorazówki, które bezrefleksyjnie pakujemy do koszyka przy każdych zakupach, nawet kształtem zdradzają, że są tylko naśladownictwem swoich wielkich poprzedniczek. A jednak wolimy wymieniać całe maszynki zamiast samych żyletek, a później wyrzucać je do śmieci.

Szampon wielojajeczny

Dziś wszystkie te rzeczy – wielorazowe siatki na zakupy, maszynki do golenia, rurki do napojów – wracają. Zgodnie z dawną maksymą, historia powtarza się jako farsa: atrybuty niedoboru powracają jako symbole nadmiaru. Obowiązkowo ze sloganem i hashtagiem: #refusethestraw (odmów rurki), #reduceReuseRecycle (ograniczaj, używaj ponownie, odzyskuj) itp.

Warto chyba skorzystać z tego trendu. I tak mamy dobrze. Nie musimy – jak nasi rodzice – używać szarego mydła zamiast antyperspirantu, myć głowy jajkiem lub piwem zamiast odżywki, smarować rąk sokiem z cytryny i leczyć oparzeń słonecznych zsiadłym mlekiem (dzisiejsze mleko i tak się nie zsiada). Nikomu więc chyba korona z głowy nie spadnie, jeśli niektóre relikty przeszłości, jak siatki i słomki do napojów, wrócą do mody.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (260)
Zobacz także