Jest 16 osobą w rodzinie, u której wykryto raka piersi. „Teraz moja kolej”
Rodzina Toni Walters od lat naznaczona jest piętnem nowotworu. U 15 osób przed nią wykryto raka piersi. Teraz, jak sama mówi, przyszła jej kolej. Uśmiechnięta sprzedawczyni diagnozą się nie przejęła. Zapowiedziała, że po zakończeniu leczenia będzie biegała w maratonach razem z nastoletnimi córkami.
08.01.2016 | aktual.: 08.01.2016 21:49
Rodzina Toni Walters od lat naznaczona jest piętnem nowotworu. U 15 osób przed nią wykryto raka piersi. Teraz, jak sama mówi, przyszła jej kolej. Uśmiechnięta sprzedawczyni diagnozą się nie przejęła. Zapowiedziała, że po zakończeniu leczenia będzie biegała w maratonach razem z nastoletnimi córkami.
44-letnia Brytyjka, Toni Walters, o tym, że może być chora wiedziała przynajmniej od kilku lat. Z nowotworem walczyła większość jej kuzynek i kuzynów. Jej dwie ciotki odeszły, bo nie poradziły sobie z chorobą. Któregoś dnia szykowała się do pracy, nakładała akurat samoopalacz na ciało, gdy poczuła niewielki guzek w piersi.
Jak przyznaje, od razu wiedziała co ją czeka. Chwilę później dzwoniła już do siostry. – Myślę, że teraz moja kolej na raka – powiedziała jej prosto do słuchawki.
Kilka dni później pojechała do kliniki, by spotkać się z lekarzem. Zanim ten zdążył ją przebadać, ona powiedziała mu, że wie, że to rak piersi. Diagnoza nie była więc zaskoczeniem. Musiała dopisać się na długą i niechlubną listę chorych w rodzinie. Siostra na wiadomość o chorobie Toni, nie mogła przestać płakać. Sama przeżyła to samo. Dwa lata wcześniej także i u niej wykryto raka piersi.
Walters zaczęła długotrwałą chemioterapię. Jak przyznaje w wywiadach, guzowi piersi nadała nawet imię, Elvis. Nie dawał za wygraną, ale kobieta nie miała zamiaru się poddawać. Rano pracowała, popołudniami jeździła do szpitala na chemię. Mówi, że najgorsza nie była wcale diagnoza i świadomość, że jest się poważnie chorym, a sam fakt, że musi powiedzieć o tym swoim dwóm nastoletnim córkom.
- Dla dziecka słowo „rak”, oznacza śmierć. Nie chciałam żeby się o mnie martwiły. Jako samotna matka jestem jedyną osobą w ich życiu, która potrafi się o nich zatroszczyć. Usiadłyśmy i wszystko im wyjaśniłam. Że to tylko guzek, który trzeba wyciąć – wspomina.
Walter przeszła dwie operacje, podczas których usunięto jej piersi. Lekarze nie mogli ich zrekonstruować, bo skóra, zniszczona lekami, nie była w stanie przyjąć implantów. Blizny nigdy jej nie zdemotywowały. Jeszcze w szpitalu ogłosiła, że zaraz po zakończeniu leczenia, będzie biegać w maratonach. Jeden na każdy miesiąc. Ostatnio wzięła udział w pierwszym. Wystartowała razem z innymi profesjonalnymi biegaczami w Cardiff Half Marathon.
- Przebiegłam osiem kilometrów, ale ostatnie pięć, było dla mnie koszmarem. Chyba dopiero wtedy zrozumiałam, że miałam raka. Patrzyłam na tych wszystkich uczestników, każdy w koszulce upamiętniającej kogoś chorego na nowotwór, każdy biegł w czyimś imieniu. Ktoś zapytał mnie, dla kogo biegnę. Zrozumiałam, że robię to dla siebie – dodaje.
Jej postanowienie noworoczne? – Chcę uświadamiać innych, że jest życie po nowotworze – mówi. Z jedną rzeczą wciąż nie może sobie poradzić. Znalezieniem partnera, któremu mogłaby opowiedzieć swoją historię. Jak przyznaje, może i wydaje się być pewną siebie osobą, ale cały czas nie jest gotowa pokazać się komuś nieznajomemu. Wkrótce zadebiutuje za to w nowej roli. Ma wziąć udział w pokazie mody, na którym zbierane będą fundusze na brytyjski Breast Cancer Care.
md/ WP Kobieta