Bez matki nie umie funkcjonować. Jest dorosłą kobietą

Są "uzależnione" od matek
Są "uzależnione" od matek
Źródło zdjęć: © Adobe Stock

07.09.2024 06:50, aktual.: 07.09.2024 11:30

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

– Relacja z matką wpływa na nasze dorosłe życie. Jeśli jest niezdrowa, możemy mieć trudności w budowaniu związków, podejmowaniu decyzji czy realizowaniu swoich potrzeb. Lista konsekwencji jest długa – opowiada dziennikarka i reporterka Izabela O’Sullivan, autorka książki "Matka. O pierwszej, najważniejszej i nie zawsze łatwej relacji".

Ewa Podsiadły-Natorska: Książkę otwiera historia 62-letniej Ewy, która od 30 lat mieszka ze swoją 83-letnią matką. Aż chciałoby się powiedzieć: "Co za niezdrowy układ". Ale przecież one nie są jedyne.

Izabela O’Sullivan: Wiele historii w mojej książce mówi o niezdrowej zależności pomiędzy matką a córką. Tym kobietom, nawet gdy mają już swoje rodziny i teoretycznie własne życie, ciągle towarzyszy głos matki.

Ewa opowiada: "Kiedy mama pojechała na pięć tygodni na zabiegi rehabilitacyjne, nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, brakowało mi bata, mówienia: O, tu dobrze". W tego typu relacjach zażyłość jest tak głęboka, że córki nie potrafią funkcjonować bez matek?

W niektórych przypadkach mówimy o osobowości zależnej. Na końcu każdego rozdziału rozmawiam z psycholożką i psychoterapeutką Iwoną Michalak-Jędrzejczak, która wyjaśnia różne kwestie, poruszone w opowiadanych przez bohaterki i bohaterów historiach. Niektóre osoby są przyzwyczajone do tego, że matka ciągle nimi kieruje. Kiedy umiera albo wyjeżdża, muszą się zmierzyć z nowymi realiami i wtedy często okazuje się, że rzeczywistość je przerasta. Jedna z bohaterek książki po śmierci matki boi się podejmować jakiekolwiek decyzje, nawet jeśli chodzi o takie sprawy jak kupno butów. Wcześniej robiła to za nią matka.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Córki próbują zrozumieć swoje matki?

Większość tak. Opowiadanie mi swojej historii było pewnie dla wielu moich bohaterek i bohaterów okazją do uporządkowania pewnych spraw. Bo mimo że wiele osób było albo jest w trakcie terapii, próbując uporać się z przeszłością, to opowiedzenie tego od początku do końca, i to obcej osobie, mogło być dla nich symbolicznym domknięciem pewnego rozdziału.

Jedna z pani bohaterek, która ma matkę po osiemdziesiątce, chorą, leżącą, mówi, że nie stanie przed nią i nie wyrzuci z siebie wszystkich żali – ale chce zrozumieć swoją przeszłość dla siebie.

Myślę, że każdy z nas w pewnym momencie dochodzi do etapu, w którym chce sobie odpowiedzieć na różne pytania. To, co działo się w naszym dzieciństwie, wraca do nas w wielu sytuacjach w dorosłym życiu, a relacja z matką bardzo często przekłada się na nasze relacje z innymi ludźmi. Zrozumienie tego czy choćby przyjrzenie się temu pozwala iść dalej. Na przykładzie, który pani podała, widać, że można to zrobić, wcale nie konfrontując się z matką; wiele osób nie ma takiej możliwości albo tego nie chce, boi się lub czuje, że nic to nie zmieni.

Kobieta, o której rozmawiamy, postanawia napisać list, w którym dziękuje matce za to, co było dobre, ale też za to, co trudne, bo dało jej doświadczenie. Na końcu oznajmia, że teraz pójdzie swoją drogą. Różne mogą być formy takiego katharsis: list, modlitwa czy inne gesty, które pozwalają zostawić za sobą przeszłość albo przyjąć ją z lepszym zrozumieniem.

Kiedy nadchodzi moment, że w ogóle zaczynamy przyglądać się swojej relacji z matką?

Bardzo często wtedy, gdy matka umiera, a córki i synowie muszą odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Zaczyna się myślenie o tym, co było, co zostało i co z tym zrobić.

W mojej książce jest historia 60-letniego mężczyzny, który do tej pory nie uporał się z żałobą po matce, a stracił ją, gdy był w podstawówce. Przeszłość stale do niego wraca.

Momentem przełomowym, gdy zaczynamy mieć różne refleksje dotyczące więzi z matką, często jest też wejście w nowy związek. Staramy się zbudować z kimś codzienność i nagle na jaw wychodzą rzeczy, które mają wiele wspólnego z tym, co działo się w naszym domu. Tak stało się w przypadku jednej pary – oboje mają za sobą trudne dzieciństwo, teraz są na terapii, dzięki czemu lepiej się rozumieją i są w stanie rozmawiać o swojej przeszłości. Zdają sobie sprawę z tego, że pewne rzeczy w ich zachowaniu stanowią echo tego, co działo się w ich rodzinach, ale razem nad tym pracują.

Dużo mówi już sam fakt, że – jak pisze pani we wstępie – nie miała żadnego problemu ze znalezieniem bohaterów. Tyle osób się do pani odezwało.

W książce jest 35 historii. Zebrałam ich więcej, ale niestety nie wszystkie się zmieściły. To pokazuje, jak wiele osób czuje potrzebę uporządkowania swojej relacji z matką. Impulsem do napisania książki była rozmowa z koleżanką. Spotykała się z mężczyzną od trzech miesięcy i chciała z nim wyjechać na weekend majowy, ale bała się, co na to powie jej mama.

Czasem relacja z matką jest tak niezdrowa, że córka nie jest w stanie zbudować trwałej więzi z partnerem. Ale chciałabym też podkreślić i mam nadzieję, że widać to w książce, że żadna historia nie jest zero-jedynkowa. Nie możemy za wszelkie swoje niepowodzenia obwiniać własnej matki. Z psycholożką Iwoną Michalak-Jędrzejczak rozmawiamy o tym, żeby nie przeceniać roli innych osób w naszym życiu.

Gdyby ktoś powiedział pani teraz "Mam 40 lat i nadal słucham mamy", co by mu pani powiedziała? "Idź na terapię"?

Terapia jest bardzo pomocna, pozwala przyjrzeć się swojemu życiu i zaznać spokoju, ale nie każdy się na nią decyduje. Czasami jest to kwestia wzięcia odpowiedzialności za swoje życie – i za to, że w którymś momencie odrywamy się od matki, co nie oznacza, że relacja się popsuje. Chodzi o to, aby uwierzyć, że możemy sami podejmować decyzje bez radzenia się mamy na każdym kroku.

Chyba że ktoś jest z takiego układu zadowolony. Przecież może się tak zdarzyć, prawda?

Tak, pod warunkiem że zadowolone będą obie strony. Jednak moi bohaterowie w tych układach nie czują się dobrze, są w nich uwięzieni.

Zapytała też pani psycholożkę Iwonę Michalak-Jędrzejczak, co to znaczy być "matką wystarczająco dobrą".

Na końcu ostatniej części książki rozmawiamy o tym, czy są cechy, które wystarczą do tego, żebyśmy mogli się nazwać dobrymi rodzicami. Iwona Michalak-Jędrzejczak przekonuje, że nie ma czegoś takiego jak ideał rodzicielstwa i nie ma sensu do niego dążyć. To, co jest dobre dla jednego dziecka, może nie być dobre dla drugiego, trzeba więc do tego podejść bardzo indywidualnie.

Gdy zapytałam o cechy wspierającej matki, było ich sporo. To np. empatia, dawanie dziecku swojego czasu, słuchanie go, szanowanie jego granic. Dobrze – w miarę możliwości – być blisko dziecka i dawać mu poczucie, że po prostu jesteśmy dostępni. Dzisiaj znacznie o to trudniej, ale czasami 15–20 minut dziennie spędzonych w pełnej uważności wystarczy, żeby zaspokoić wiele potrzeb dziecka.

Mówi pani o szanowaniu granic. W wielu opisanych przez panią historiach coś takiego nie istnieje. 

Część moich bohaterek, bo to opowieści głównie o kobietach, przyzwyczaiła się do roli podporządkowanej, usłużnej. Matki uważają, że mają prawo egzekwować od swojego dorosłego już dziecka wszystko, czego chcą. To trudne historie, ale nie nazwałabym wszystkich negatywnymi, bo w wielu są też jasne promyki.

Jedna z kobiet po śmierci matki boleśnie zderzyła się z rzeczywistością – o matce myśli jako o osobie, której na niej najbardziej zależało, która zawsze o wszystkim pamiętała, która najbardziej się o nią troszczyła. Perspektywy są różne, co pokazuje, jak bardzo te relacje są złożone. Warto zobaczyć zarówno dobre, jak i złe strony swojego dzieciństwa. Z tych dobrych wziąć to, co najlepsze na teraz, a z trudnymi się pożegnać. Uświadomić sobie, że one były, ale dziś nie warto już do nich wracać. A przynajmniej nie za często.

Okładka książki "Matka"
Okładka książki "Matka"© Materiały prasowe

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska

Źródło artykułu:WP Kobieta