Blisko ludziJest głosem młodego pokolenia. Jej wpis poruszył tysiące Polaków

Jest głosem młodego pokolenia. Jej wpis poruszył tysiące Polaków

Wiktoria podczas strajku
Wiktoria podczas strajku
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Krzysztof Ćwiek
Karolina Błaszkiewicz
17.12.2020 14:36, aktualizacja: 02.03.2022 21:53

Wiktoria Korzecka ma 18 lat, od 5 chodzi na strajki. "Nie dam sobie wmówić, że nie wiem, o co walczę" – napisała na Twitterze. Wpis polubiło prawie 10 tys. osób. Wrocławianka zamierza dalej pisać i protestować. Nawet jeśli zostanie spisana po raz 12.

Karolina Błaszkiewicz, WP Kobieta: Twój post wzbudził ogromne poruszenie. Czujesz się głosem młodego pokolenia?

Wiktoria Korzecka, działaczka społeczna, feministka, uczennica: Tak, rzeczywiście uważam się za jeden z jego głosów i wiem, że jest ich coraz więcej. Są zarówno w internecie, jak i na ulicach. W sieci określa się nas ironicznie "julkami z twittera", bo śmiemy mieć zdanie na jakikolwiek temat.

Dlaczego to zrobiłaś?

Przez hejt w stronę młodych, którzy postanowili zrobić coś, żeby polepszyć swoją sytuację w Polsce. Bo jednak dorośli nie biorą nas na poważnie. Chociaż to też zależy od naszych poglądów.

To znaczy?

Moich rówieśników chodzących w nacjonalistycznych marszach nazywa się "młodymi patriotami" i chwali się to, jacy z nich świadomi obywatele. Mają być nadzieją na to, że młode pokolenie nie jest do końca stracone. Z kolei na osoby o poglądach bardziej lewicowych wylewa się hejt. Pojawiają się wtedy komentarze, że skoro wypisujemy różne rzeczy w internecie i wychodzimy na ulice, to znaczy, że ktoś nas do tego zmusił. Albo że jesteśmy za młodzi, żeby wypowiadać się na poważne tematy.

No właśnie. Powinniście się wziąć do nauki, a nie protestować…

Jeżeli młodzi postanowili, że czas coś zmienić, to chcą tego tak naprawdę dla siebie. Jesteśmy świadomi, że nikt za nas tego nie zrobi. Wiem, że nie wszyscy dorośli są nam przeciwni. Wielu z nich nas wspiera, ale oni nie znają naszych potrzeb. Mogą wychodzić z nami na ulice, stać za nami murem, pisać, że są z nas dumni… Nie wiedzą jednak, jak odbieramy sytuację w Polsce i jak wyobrażamy sobie naszą przyszłość

Twoja najbliższa przyszłość to matura.

Tak, jestem teraz w klasie maturalnej. Czasami ciężko jest mi pogodzić moją działalność z edukacją, ale powiem z czystym sumieniem, że się da. Wielu twierdzi, że nie, że powinnam zająć się nauką. Nawet pod tym wpisem, o którym rozmawiałyśmy, pojawiły się komentarze typu: "Jak jesteś taka mądra, to powiedz czym jest logarytm". To że działam społecznie i politycznie, wcale nie oznacza, że mam problemy w szkole.

Dyskutujesz z nauczycielami o tym, co się dzieje?

Tak, i to bardzo pozytywne dyskusje. Otrzymuję naprawdę dużo wsparcia, oczywiście nieoficjalnie, żeby nie ściągać niepotrzebnych kłopotów. Jeden z moich nauczycieli zawsze, kiedy gdzieś mnie zobaczy – czy to w telewizji, czy w gazecie – pisze mi, że jest ze mnie dumny. Wychowawczyni usprawiedliwia moje nieobecności z powodu działalności społecznej, chociaż ja wcale tego od niej nie oczekuję. Zawsze jednak dostaję od niej wiadomość, że nie ma z tym problemu i cieszy się, że działam.

Matura tuż-tuż. Muszę cię zapytać, jak zareagowałaś na ostatnie zmiany wprowadzone przez ministra Czarnka?

Pierwszą rzeczą, na którą zwróciłam uwagę i przekazałam dalej, była ta, że matury ustne są odwołane. To był najważniejszy postulat ze strony młodych ludzi. Uważam to za bardzo duży ukłon w naszą stronę. Jesteśmy wdzięczni ministerstwu. Z drugiej strony niepokoi mnie, że młodzi ludzie być może nie mają w sobie tyle odwagi albo nie mają potrzebnych umiejętności, aby wyjść i zaprezentować swoją wiedzę.

O ile ja potrafię wykrzyczeć swoje zdanie na manifestacji czy udzielić wywiadu, to wiem, że miałabym problem na maturze ustnej. To dość nienaturalna sytuacja, pojawiłby się stres i presja, że od tego egzaminu zależy moje dalsze życie. Szkoły nas do tego nie przygotowują. Nie ma w nas tej pewności siebie, chociaż posiadamy wiedzę.

Co myślisz o obniżeniu wymagań dla maturzystów?

Nie nazwałabym tak tego. Tak naprawdę okrojono treści, których znajomości się od nas wymaga. Coś dałoby nam, gdyby zadania były choć trochę łatwiejsze. Nie oszukujmy się – jesteśmy najbardziej poszkodowanym rocznikiem. W 1. klasie odbywał się strajk nauczycieli, których nie obwiniam i uważam, że mają prawo protestować, ale to było jednak dla uczniów jakieś zachwianie.

W 2. klasie przyszła pandemia i od marca do końca roku szkolnego trwała nauka zdalna, ale miała niewiele wspólnego z edukacją. To było wysyłanie zadań, praca na 5 różnych platformach i ciągłe problemy techniczne. A trzecia klasa… Pochodziliśmy do szkoły przez chwilę. Ja jedynie kilka tygodni, bo było u nas dużo przypadków zachorowań.

Teraz przed nami praktycznie cały wolny miesiąc. Fajnie, że odpocznę, ale z drugiej strony, będąc w klasie maturalnej, wolałabym nadrabiać materiał. A wiem, że sama nie dam rady sobie ze wszystkim poradzić. Dlatego dla naszego rocznika dobrze byłoby, gdyby ten poziom matury był obniżony, a niekoniecznie okrojony treściowo.

Obraz
© Twitter.com

A zniesienie obowiązku matury rozszerzonej jest dobrym rozwiązaniem?

Większość maturzystek i maturzystów chce studiować. Żeby dostać się tam, gdzie chcą, muszą zdawać egzamin na poziomie rozszerzonym. A więc to też niewiele zmienia.

Koronawirus sporo zmienił. Czy ty i twoi znajomi boicie się go?

Na początku – w marcu, kwietniu – byliśmy przerażeni tą sytuacją, tym, że jeśli wyjdziemy z domu, to możemy się zarazić, a potem naszych bliskich. Obawa o ich zdrowie była największa. Ale mieliśmy też z tyłu głowy pytanie, jak my przejdziemy zakażenie. Teraz tego stresu jest mniej.

Obawę przed zachorowaniem i pandemią zastąpił strach przed tym, co będzie dalej. Przed tym, jakie będą długoterminowe skutki tej sytuacji, jak ten świat będzie wyglądał po pandemii. Wiadomo, że nie będzie już taki sam, że już nie będzie dobrze. Ten rok 2020 pokazał nam, że świat może się w jakiś sposób skończyć. To przeraża – ta niepewność.

Z drugiej strony, nie masz wrażenia, że przebudziliśmy się w tym roku jako obywatele?

Tak. Ludzie, wychodząc na ulice, manifestują swoją bezradność. To, że z pandemią nie jesteśmy w stanie nic zrobić, ale możemy walczyć na innych płaszczyznach. W końcu pokazać siłę jako społeczeństwo, udowodnić władzy, że coś nam się jednak nie podoba. Bardzo możliwe, że ta pandemia jednak trochę nam pomogła…

Manifestacje to nie tylko okrzyki i transparenty.

Podczas największego protestu we Wrocławiu, w którym brało udział nawet 100 tys. osób, narodowcy gdzieś tam na nas czekali. W pewnym momencie wbiegli w tłum i po prostu zaczęli pryskać gazem pieprzowym. Mój kolega nim dostał. Leciały w nas też butelki, cegły – i to pod kościołem.

Co robi u was policja?

Nie było jeszcze masowych aresztowań, użycia gazu czy armatek wodnych. Są za to spisywania. Mnie policja spisała 11 razy w przeciągu ostatnich 7 tygodni. No zdarza się, bywa. Podczas jednej manifestacji zdarzyło mi się to dwukrotnie. Funkcjonariusze stwierdzili, że mogą spisać mnie ponownie. Cały czas czekam na wezwanie na komendę. Teraz dostają je osoby, które manifestowały w maju czy sierpniu, chociaż kogoś ostatnio wezwano za strajkowanie w październiku. Tak więc policja wrocławska robi postępy.

Nie martwisz się?

Nie, wręcz przeciwnie – bawi mnie to. Mamy wsparcie prawników. Poza tym wiemy, że to, co robimy, nie jest wcale niezgodne z prawem. Pozwala nam konstytucja. Można ją zmienić tylko ustawą, a to, co wprowadził rząd, jest wyłącznie rozporządzeniem.

Nikt automatycznie nie może nam zabrać naszych konstytucyjnych praw. Nie trzeba być prawnikiem, żeby mieć tę świadomość. Wiem to nawet ja, zwyczajna uczennica.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (38)
Zobacz także