#WszechmocneJest kuratorką sądową. Opowiada, co dzieje się w polskich domach

Jest kuratorką sądową. Opowiada, co dzieje się w polskich domach

- To nie jest tak, że odczuwam strach za każdym razem, bo wykończyłabym się psychicznie i fizycznie w pierwszym roku pracy - mówi Hanna Flara, autorka książki "Kuratorka sądowa. Patologia, przemoc i dramaty w polskich domach".

Praca kuratorki sądowej to ogromne obciążenie
Praca kuratorki sądowej to ogromne obciążenie
Źródło zdjęć: © East News | Piotr Kamionka/REPORTER
Sara Przepióra

Sara Przepióra: "Kuratorka pracuje ze złem" - czytamy w pani książce. Co kryje się pod tym zwrotem?

Hanna Flara: Miałam na myśli wiele rzeczy. Gdyby było dobrze, odwracając nieco pani pytanie, nie byłoby kuratora w opisanych przeze mnie rodzinach. Czyny, które popełnili skazani, są złe, karygodne, okrutne, wstrząsające. Oni sami są źli, bo są zdolni do popełniania przestępstw, a więc coś nie zagrało, gdzieś zabrakło moralności, granic, wglądu w siebie.

Bywa, że żadne działania naprawcze, resocjalizacyjne, korekcyjno-edukacyjne, moralizowanie, profilaktyka, ogrom pracy różnych instytucji, wreszcie karanie poprzez osadzenie w zakładzie karnym też nie pomogły. Zło drzemie w tych ludziach, ale też nierzadko są tak pogubieni, że już nie potrafią wyjść ze swoich schematów.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Pasja jest kobietą". Ta Typiara podbija sieć. "Sąsiadki jeszcze ze mną rozmawiają"

Jak wspomina pani swoje pierwsze wyjście w teren?

Miało ono miejsce, kiedy byłam jeszcze kuratorem społecznym. Na tym stanowisku wykonuje się zadania pod okiem kuratora zawodowego. Oczywiście wyjścia w teren są samodzielne, nie można tego formalnie nazwać pracą, nie ma wynagrodzenia, a ryczałt za wykonane nadzory, dozory czy wywiady środowiskowe. I po takim "samodzielnym wyjściu" w teren do kilku rodzin, wróciłam do domu rodzinnego.

Mieszkałam jeszcze u rodziców. Poczułam wdzięczność za nich i do nich, za to, w jakich warunkach mogłam się wychować. Nie każdy ma tyle szczęścia.

W opisywanych w książce historiach przewija się poczucie misji, ale też obawa o bezpieczeństwo. Czy to nieodłączna część pracy?

Opowiem o swoich odczuciach. To nie jest tak, że odczuwam strach za każdym razem, bo wykończyłabym się psychicznie i fizycznie w pierwszym roku pracy. Dotyczy to raczej sytuacji, gdzie absolutnie niczego nie wiem o danej osobie, a od wejścia widać na przykład, że mieszkanie jest zapuszczone, mroczne, w kamienicy niewielu sąsiadów, a uczestnik postępowania delikatnie mówiąc, ma szał w oczach.

A czasami obawiam się danej osoby z racji samego artykułu, z jakiego ją czy jego skazano, zazwyczaj związanego ze stosowaniem przemocy. I tak jak pisałam, obawiam się osób chorych czy zaburzonych psychicznie. Ich zachowanie może być nieprzewidywalne, a nawet niebezpieczne. Wierzę w instynkt samozachowawczy, nigdy go nie bagatelizuję.

W jaki sposób można się zabezpieczyć przed groźną sytuacją?

Mogę liczyć tylko na siebie, więc muszę być w dobrej formie, żeby wyostrzyć zmysły - dosłownie. Niczego nie przegapić, nie dać zamknąć za sobą drzwi na klucz, a to się zdarza. Często na zasadzie odruchu, ale wyłapuję to od razu i stanowczo proszę o niezamykanie za mną drzwi na klucz.

Nauczyłam się wyczuwać, czy rozmowa przebiega już zbyt nerwowo. Lepiej zakończyć ją szybciej niż ciągnąć dyskusję i dopuścić do eskalacji emocji. Mam też zasadę, że nie wejdę do domu, jeśli w progu powita mnie osoba pijana.

Najlepiej zapoznać się z dostępną już dokumentacją o potencjalnym podopiecznym zawartą w naszych systemach informatycznych i dowiedzieć się, z jaką osobą będzie się mieć do czynienia oraz dobrać środki ostrożności do sytuacji. W skrajnych czy naprawdę niebezpiecznych przypadkach mogę poprosić o asystę policję, czego nie nadużywam. Zdarzyło mi się też poprosić o asystę kolegę czy koleżankę z zespołu.

To pewnie niejedyna trudność w zawodzie kuratora sądowego.

W tej pracy jest ich ogrom. Związane są z wymogami ze strony choćby przełożonych, jak i podopiecznych. Jest to zawód wymagający ciągłego doszkalania się. To też praca na termin, a do tego doskwiera nam brak ochrony prawnej przed niesłusznymi oskarżeniami czy skargami.

Z kolei w środowiskach, w których pracujemy, jesteśmy narażeni na zagrożenia epidemiologiczne, utratę zdrowia czy w skrajnych wypadkach życia. Ten zawód ogromnie obciąża psychicznie, bywa, że naruszana jest nasza prywatność. Miewamy kontakt z podopiecznymi poza pracą w miejscach publicznych - sklepach, szkołach, urzędach.

Zmagamy się z coraz większą roszczeniowością skazanych, z groźbami, próbami zastraszenia, wywarcia nacisku. Jesteśmy nagrywani, śledzeni, napotykamy na utrudnienia w terenie - pracujemy również po zmroku, miewamy awarie samochodów w terenie, narażeni jesteśmy na ataki zwierząt domowych. To praca zadaniowa, a więc także w weekendy musimy być poniekąd dostępni dla podopiecznych, zwłaszcza jeśli coś się wydarzy - wtedy musimy podjąć działania. Nie wyczerpałam katalogu trudności, ale też podkreślam, że są plusy tej pracy.

Jakie?

Zawód kuratora sądowego daje mi satysfakcję i poczucie spełnienia. Zdecydowałam się na niego, ponieważ chciałam czuć sprawczość, zmieniać świat na lepsze. W historiach "Wrażliwości zrodzonej z przemocy" oraz "Miesiące za kilowaty", do których mam szczególny sentyment, opisałam wyprawę na głęboką, daleką, niemal zapomnianą wieś, gdzie zetknęłam się z ubóstwem i dojmującą samotnością. Nie sądziłam, że ktoś na mnie, kuratorkę, czeka w terenie. Ta praca naprawdę ciągle zaskakuje i wymyka się schematom.

Mówi pani o historiach, które wzbudzają sentyment. Są też, takie, które panią wstrząsnęły?

Z pewnością ta opisana w rozdziale "Podwójna moralność ojca". Nie przypuszczałabym nawet, że starszy pan o miłym, kulturalnym usposobieniu, może mieć gotowy plan na otrucie syna. Opowiedział o tym ze szczegółami, nie kryjąc przy tym swojej religijności.

Miałam zlecony jednorazowy wywiad środowiskowy wobec mężczyzny, który zamordował brutalnie swoją żonę, o czym na początku nie wiedziałam. Prawdę poznałam dopiero po długim czasie z prasy. Ta historia obnażyła moją niewiedzę. Nie wstydzę się tego powiedzieć. Nie przygotowałam się za dobrze do tamtego wyjścia w teren. Gonił mnie termin i czułam presję okołoświąteczną. Słabo zadbałam o siebie. Ale też wyciągnęłam wnioski na przyszłość.

Co pani czuła, gdy poznała prawdę?

Obrzydzenie, strach, wściekłość, niemoc, żal nad dziećmi, które zostały w domu mordercy. Od razu pomyślałam, co ta historia, a właściwie rodzinne piętno, zafundowała im na całe dalsze życie. To był koktajl emocji, schodziły ze mnie bardzo długo. Przecież wiedziałam, że będę pracowała z osobami skazanymi, ale takiego kalibru się nie spodziewałam.

Jednym z pani podopiecznych był ksiądz. Ten dozór opisała pani mianem "szczególnego wyzwania".

Naiwnie myślałam, że ksiądz to ostoja moralności, a takowa nie wkracza na drogę przestępczą. W tym przypadku zadziałał efekt aureoli. Mając tak skąpe dane na temat podopiecznego, założyłam, że duchowny nie popełnia przestępstw. Dzisiaj wiemy o tym, że księża niemal wyczerpują katalog Kodeksu karnego.

Poza tym dozór nad księdzem był wyzwaniem, bo polegał na nieustannej walce o to, kto ustala zasady i granice. Podczas każdej rozmowy czułam się jak wierna na kazaniu w kościele, a nie jak kuratorka pracująca ze sprawcą przestępstwa. Ksiądz dyskretnie bombardował moje kompetencje i wątpił w zasadność podejmowanych wobec niego kroków prawnych. Była buta zamiast pokory. Pycha zamiast skruchy.

Zaznacza pani, że: "nigdy w terenie nie korzystała z kawki, herbatki, wody ani setki". To element zachowania dystansu z dozorowanymi?

Takie działanie porządkuje moją rolę. Bywa, że podopieczni chcą nami kuratorami manipulować, przeciągnąć na swoją stroną, przekonać do swoich racji. Skorzystanie z oferowanego poczęstunku z pewnością skraca dystans, ale też mogłoby znieść mój obiektywizm w ich oczach lub być podstawą do posądzenia mnie o skorzystanie z łapówki, stąd moja ostrożność.

Co jeszcze pani oferowano?

Oprócz herbaty, kawy czy szklanki wody, padały jeszcze propozycje wzięcia jabłek, orzechów czy jajek.

Ludzkie historie, z którymi kurator sądowy styka się na co dzień, poruszają i emocjonują. Zachowanie neutralności przychodzi pani łatwo?

Niestety nie, bo jak miałoby przychodzić mi to łatwo? Jestem tylko człowiekiem. Czuję za bardzo i wszystko dotyka mnie zbyt mocno. W terenie, przy tych ludziach, w miarę możliwości, zachowuję spokój. W domu, bezpiecznym miejscu, już mogę dać upust emocjom. Najczęściej chcę być wtedy sama. Najmocniej uderza mnie śmierć dziecka. Wtedy odczuwam smutek, niezależnie od tego, czy dozór trwał króciutko, czy latami i jest dawno skończony, ale jakiś życzliwy fan nekrologów doniesie mi o śmierci.

Ale są też pozytywne emocje. Kiedy podopieczny coś zmieni, zrobi kurs i dostanie pracę, pojedzie na leczenie odwykowe dlatego, że chce, że poruszyłam być może wewnętrzną motywację i zrobi to dla siebie, nie dla zaświadczenia.

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Sara Przepióra

Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
kurator sądowyWszechmocneprzemoc

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (90)