Jest terapeutką dziecięcą. Mówi, co powtarzają rodzice w gabinecie

Gdy dziecko przekracza próg gabinetu psychiatry lub psychoterapeuty, specjalista często zadaje sobie pytanie: "Dlaczego tak późno?". Czasem ostatni dzwonek zdążył już wybrzmieć i pozostaje tylko skierowanie do hospitalizacji, bo walka zaczyna się toczyć o życie.

Rodzice szukają pomocy dla dzieci za późno, zdjęcie ilustracyjne
Rodzice szukają pomocy dla dzieci za późno, zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Getty Images

"Psychatria, słucham". Czasem wypowiadane ciepłym głosem, innym razem wyburczane. Te dwa słowa w ciągu ostatnich kilku dni słyszałam wielokrotnie. Choć córka, dla której starałam się znaleźć miejsce na oddziale, nie istnieje, i tak za każdym razem coś ściskało mnie za gardło. Aż trudno wyobrazić sobie, co czuje prawdziwy rodzic w takim momencie.

Jak czytamy na stronie Forum Przeciw Depresji, na kliniczną depresję cierpi 1 proc. dzieci przedszkolnych powyżej 3-go roku życia, 2 proc. w grupie dzieci 6-12 lat oraz do 20 proc. w grupie młodzieńczej. Obok depresji często występują też zaburzenia lękowe. z depresją współwystępują zaburzenia lękowe - 30-70 proc. dzieci spełnia równocześnie kryteria obydwu chorób. Tymczasem wchodzimy właśnie w jeden z najtrudniejszych momentów dla zdrowia psychicznego. 

- W okresach świątecznych, przy czym chodzi tu nie tylko o Boże Narodzenia, ale o każde większe zgrupowanie świąt, na oddziałach psychiatrycznych widać przepełnienie. Brakuje miejsc u psychiatrów, brakuje u psychoterapeutów. Stan zdrowia dzieci i młodzieży przed świętami się pogarsza. Z naszych obserwacji i z tego, co nam mówią podopieczni, dzieci czują się po prostu przytłoczone presją otoczenia - mówi Wirtualnej Polsce Urszula Szybowicz, prezeska fundacji "Nie widać po mnie", zajmującej się oswajaniem społeczeństwa z problemem zaburzeń psychicznych.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

- W okresie bożonarodzeniowym przez kilka tygodni wszędzie grają kolędy, migają światełka, tłumy gęstnieją, ruch nawet w mniejszych miejscowościach rośnie, pojawiają się większe niż zazwyczaj korki, w sklepach zaczepiają śnieżynki, mikołaje, wszyscy poruszają się w pośpiechu. Dziecko wrzucone w ten kołowrotek czuje się jak w cyrku. I to w cyrku w złym tego słowa znaczeniu - podkreśla.

Dziecko widzi wszystko

Złe emocje zaczynają się często w tym okresie kumulować. A jak podkreśla Szybowicz - dziecko jest przedłużeniem rodziców i rodzinnej sytuacji.

- Dzieci wiedzą, że coś się dzieje, nawet jeśli nam się wydaje, że nie. Zdarza się, że słyszą zdenerwowane głosy rodziców, którzy rozmawiają lub wręcz kłócą się przyciszonym tonem. Dla dziecka, zwłaszcza w nocy, taka sytuacja wyzwala jeszcze więcej pomysłów, najczęściej złych, na to, co się dzieje - tłumaczy ekspertka.

W sytuacji napięcia, które wciąż narasta i narasta, wyzwalaczem kryzysu psychicznego, tą kroplą, która przelewa czarę, może być prozaiczna rzecz. Rozbity kubek, nieodebrane połączenie, nie takie śniadanie. Szybowicz przytacza konkretny przykład.

- Z mojej pracy fundacyjnej mam dobry przykład takiego wyzwalacza z ostatnich tygodni. Dla tego dziecka kroplą, która przelała czarę, było to, że tata kupił nie tę mąkę, którą chciała mama. Przyniósł ją do domu i zaczęła się awantura.

Dzieci przychodzą po pomoc za późno

Jeżeli takie kumulujące się emocje pozostaną niezauważone przez system rodzinny, stan dziecka będzie się stopniowo pogarszać. Bywa, że zanim otoczenie się ocknie, okazuje się, że już dawno pomoc była potrzebna.

- Dzieci przychodzą za późno. Często już w bardzo głębokich kryzysach. Wtedy nie wystarczy już forma leczenia ambulatoryjnego, czyli zaopiekowanie się dzieckiem przez psychiatrę i przez psychoterapeutę. Zazwyczaj kierowane jest wówczas do hospitalizacji - mówi Renata Jarosz, terapeutka pracująca na Podkarpaciu.

- Mam trochę takich doświadczeń, że dziecko trzeba było kierować na oddział, gdzie pozostawało bardzo długo. Nawet kilkanaście miesięcy. W szczególności jeśli wchodzimy w obszar zaburzeń odżywiania, kiedy mierzymy się z bardzo sztywną rzeczywistością tego dziecka, która jest niesamowicie autodestrukcyjna - dodaje.

"Dzień dobry, szukam miejsca dla córki"

Terapeutka zwraca uwagę na to, że do szpitala nie jest łatwo się dostać. Postanowiłam to sprawdzić. Nie chciałam zająć miejsca, tylko zebrać informacje. W ciągu dwóch dni zadzwoniłam do kilkunastu ośrodków zajmujących się leczeniem psychiatrycznym dzieci, wcielając się w rolę matki chcącej pomóc swojej 13-letniej córce, która otrzymała skierowanie na oddział psychiatryczny od lekarza POZ z powodu depresji. Zderzenie z tym systemem było stresujące, osoby po drugiej stronie słuchawki bywały różne.

W kilku miejscach udało się znaleźć miejsce, za każdym razem były to oddziały w mniejszych miastach. Część placówek jasno informowała, że nie ma możliwości podania takich informacji przez telefon. Dwa oddziały w dużych metropoliach przekazały, że trzeba z dzieckiem próbować przyjechać, bo w jednej chwili miejsce może być, a potem okaże się, że przyjedzie karetka z pacjentem w stanie zagrożenia życia i miejsce zniknie, więc niczego nie obiecują.

Jeden ze szpitali był gotowy przyjąć moją córkę już w Wigilię. Gdybym faktycznie była rodzicem, musiałabym zdecydować, czy odstawić dziecko do szpitala w tym dniu i zaryzykować, że już zawsze święta będą mu się kojarzyły z wyjazdem do szpitala psychiatrycznego.

Moje dziecko wcale nie ma problemu!

Zanim rodzic sięgnie po pomoc psychologiczną lub psychiatryczną dla swojego dziecka, musi rozważyć wiele takich zmiennych. Renata Jarosz zwraca uwagę, że system działa słabo, ale mimo wszystko jakąś pomoc, przynajmniej ambulatoryjną, udaje się otrzymać. Zdarza się, że rodzice sami odwlekają moment przyjścia do specjalisty.

- W gabinecie często zderzam się z rozpaczą rodziców, ale też z totalnym wyparciem. Zdarza się, że ktoś z dzieckiem przychodzi, ja coś zalecam, a później nikt się już z dzieckiem nie pojawia. Pomimo prób kontaktu muszę się mierzyć ze swoją bezradnością - mówi terapeutka. - Czasami ciężko się przebić z tak trudną informacją do rodzica i porozmawiać z nim, aby ta pomoc była adekwatna. Ja daję zalecenie, że dookoła terapii dziecka byłaby wskazana także terapia rodziców albo przynajmniej konsultacja - wyjaśnia.

"Nie zrobi pani ze mnie wariata"

Niektórzy rodzice faktycznie decydują się na to, by podjąć terapię, albo by chociaż odbyć kilka konsultacji, co ułatwi im znalezienie istoty problemu. Wielu z nich nie jest jednak w stanie się przełamać. Wtedy zaczyna się wypieranie.

- Sytuacji wyparcia jest najwięcej, jak i obelg rzucanych w naszą stronę. "Nie zrobi pani ze mnie wariata. To moje dziecko ma problem, a nie ja". Zaczynamy psychoedukację. Jeśli terapeuci nie są się już w stanie z takim rodzicem komunikować, często z edukacją wkraczam ja. Zapraszam na rozmowę i tłumaczę, jak wygląda system rodzinny pod kątem zdrowia psychicznego. Mniej więcej połowa rodziców decyduje się na spotkania dalej, a połowa mówi, że oszaleliśmy i nie zrobimy z nich wariatów - mówi Wirtualnej Polsce Urszula Szybowicz.

- Z mojego punktu rodzice przypisują sobie omnipotencję: że mogli coś wyłapać, przewidzieć, zrobić. Tymczasem rodzic ma swoją konkretną funkcję wychowawczą, a dziecko rodzi się z pewnym potencjałem, mierzy się z wewnętrznymi konfliktami, rzeczami, które dzieją się w rzeczywistości zewnętrznej, osądami środowiska. Rodzice często mają poczucie "my zawiniliśmy", a to nie do końca tak - mówi Renata Jarosz.

To dziecko miało osiem lat

Niejednokrotnie rodzice zjawiają się, gdy jest już za późno, gdy system leży i pacjenta trzeba "zbierać z podłogi". Prezeska fundacji i terapeutka są zaskakująco zgodne w odpowiedzi na pytanie o to, jaki był najmłodszy pacjent, którego trzeba było ratować.

- Dziecko ośmioletnie. Doskonale pamiętam ten przypadek, ale żadnych szczegółów nie zdradzę - mówi Jarosz.

- Rocznikowo to dziecko miało dziewięć lat, jednak spokojnie mógłby do nas trafić dużo wcześniej. To było dziecko po próbie samobójczej. Do nas trafili jego rodzice, którzy nie wiedzieli, co mają zrobić. On, w związku ze stanem zagrożenia życia, na szczęście trafił do szpitala, czyli dokładnie tam, gdzie powinien w chwili zagrożenia zdrowia i życia - wspomina w rozmowie z Wirtualną Polską Szybowicz.

Renata Jarosz zauważa stopniowo zachodzącą zmianę. Coraz częściej do jej gabinetu przychodzą rodzice z dziećmi, ale to dzieci są siłą sprawczą w tej sytuacji.

- Rodzice rozmowę zaczynają od tego, że "dziecko chciało". Dzieci tymczasem przychodzą z rzeczami dotyczącymi ich wewnętrznych konfliktów. To budujące, że te dzieci są na tyle zmentalizowane, że potrafią o tym kłopocie rozmawiać - mówi Jarosz, choć szybko studzi entuzjazm.

- Wciąż jeszcze o wiele więcej jest interwencji, które podejmujemy w poczuciu "Czemu tak późno?". Jako terapeutka pytam, kiedy problemy się zaczęły. Co słyszę w odpowiedzi? Na przykład, że od wakacji, a jest styczeń. Albo w przypadku na przykład zaburzeń kompulsywnych na pytanie, od jak dawna to trwa, słyszę, że ze dwa lata, tylko teraz się nasiliło - wyjaśnia.

Temat tabu

Renata Jarosz podkreśla, że ma w sobie wiele podziwu dla rodziców, którzy w sytuacji kryzysu psychicznego dziecka mimo wszystko zbierają się w sobie.

- To musi być bardzo bolesna sytuacja, gdy my, rodzice, w pewnym momencie sobie uświadamiamy, że nie jesteśmy do końca wystarczający, że musimy pójść do specjalisty po poradę, rozmowę. Na to trzeba bardzo dużo odwagi - mówi.

W trakcie pracy nad tym tekstem rozmawiałam z kilkorgiem rodziców, którzy zmierzyli się z problemem zaburzeń psychicznych u dzieci, jednak finalnie zdecydowali, że nie chcą opowiedzieć swojej historii publicznie. Ten temat wciąż jest dla nich bardzo trudny, a w różnych środowiskach wprost pozostaje tabu.

Mówi się o tym, by nie odkładać sięgania po pomoc, jednak moi rozmówcy podkreślali, że chcąc zapewnić wsparcie swojemu dziecku, musieli zmierzyć się z wieloma przeciwnościami systemu. Znalezienie odpowiednich specjalistów jest trudne. Nawet prywatnie. Jedna z mam wprost powiedziała, że musi jeździć z córką blisko 200 kilometrów w jedną stronę, bo bliżej nie było lekarza, który byłby w stanie pomóc. Terminy u polecanych lekarzy są nawet kilku miesięczne, ceny za konsultację potrafią przekroczyć 600 zł.

Aleksandra Zaprutko-Janicka, Wirtualna Polska

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)