"Jestem siostrą zakonną. Szczęśliwą i spełnioną kobietą"
- Codziennie spotykam się z ludźmi, którzy zostali w jakiś sposób skrzywdzeni przez życie. Niełatwo zapracować na ich zaufanie. Glany na moich nogach to taki mały szczegół, który przełamuje bariery. Dziwi, szokuje a jednocześnie skraca dystans. Nie ukrywam też, że bardzo mi się podobają - opowiada siostra Teresa Pawlak.
Marianna Fijewska, Wirtualna Polska: Z opisu książki dowiadujemy się, że siostra chodzi w glanach, jeździ na Woodstock i słucha rocka. Z tymi glanami, to prawda?
Siostra Teresa Pawlak: Prawda. Chodzę w glanach i to nie tylko na festiwalach muzycznych. Chodzę w nich cały czas - w zakonie, więzieniu i domu opieki nad kobietami. Codziennie spotykam się z ludźmi, którzy zostali w jakiś sposób skrzywdzeni przez życie. Niełatwo zapracować na ich zaufanie. Glany na moich nogach to taki mały szczegół, który przełamuje bariery. Dziwi, szokuje a jednocześnie skraca dystans. Nie ukrywam też słucham ostrej muzyki i te buty bardzo mi się podobają. Dzięki nim mogę wyrazić swój charakter.
Siostra wkroczyła do zakonu w glanach?
Nie. Pierwsze glany dostałam od anonimowej alkoholiczki, z którą spotkałam się dzięki posłudze w przytulisku dla bezdomnych kobiet. Dużo rozmawiałyśmy o muzyce i życiu. Pewnego dnia zdradziłam jej, że marzę o czarnych glanach, ale to bardzo drogie buty. Ta kobieta znalazła dla mnie glany w okazyjnej cenie i podarowała w prezencie.
Pamięta siostra swój pierwszy dzień w pracy z więźniami?
Z tego dnia najbardziej zapamiętałam dźwięk zamykanych krat więziennych. To było kilkanaście lat temu. Rozpoczęłam wolontariat za namową jednej z moich współsióstr. Do dziś robi on na mnie ogromne wrażenie i często słyszę go w głowie.
Dlaczego?
Bo dokładnie tak brzmi koniec wolności. To dźwięk wielkiej i trudnej zmiany, przez którą muszą przejść osadzeni.
Czy są jakieś więzienne zasady, do których trzeba się dostosować?
Jedna i najważniejsza - nie osądzać. Ci ludzie nie siedzą tam za niewinność. Zrobili w swoim życiu coś złego, ale to nie oznacza, że nie zasługują na drugą szansę i że powinni być poddani jakiejkolwiek ocenie przez nas - "normalnych". Dla mnie takim przełomowym momentem w zrozumieniu więźniów było spotkanie z okazji Bożego Narodzenia. Tego dnia osadzeni mogli spotkać się ze swoimi rodzinami. Siedziałam w dużej sali, do której zaraz mieli wejść bliscy osadzonych. Przyglądałam się postawnemu mężczyźnie, o wyglądzie… no cóż, bandziora. Nagle na salę wbiegła śliczna 4-latka i zaczęła biec w stronę tego mężczyzny. To była jego córka. Kiedy ją zobaczył, całkowicie zmienił mu się wyraz twarzy. Widziałam w nim ogromną miłość i tęsknotę za córeczką. Ten mężczyzna był człowiekiem, w miejscu, gdzie o ludzką postawę bardzo trudno.
A co dla siostry jest najtrudniejsze w pracy z więźniami?
Bezradność wobec podopiecznych. Kiedy chcesz pomóc, a niewiele możesz zrobić. Pamiętam jak rozmawiałam z 22-letnią dziewczyną która trafiła do więzienia zaraz po uzyskaniu pełnoletności. Od 14 roku życia brała narkotyki. Zostały jej dwa lata odsiadki. Pamiętam, że powiedziałam do niej: "Już niedługo wyjdziesz na wolność, przed tobą całe życie!". Wtedy spojrzała na mnie smutno i powiedziała: "Jakie życie? Lekarz powiedział, że nawet jeśli uda mi się nie wrócić do ćpania, dożyję najwyżej 30 lat". I zdałam sobie sprawę, że nie można tanio pocieszać ludzi. Że wielu będzie musiało ponieść bardzo bolesne konsekwencje młodzieńczych decyzji.
Co jej siostra powiedziała?
Że trzeba w tej chwili, tu i teraz żyć, jak najlepiej się da. Nie czekać z byciem dobrym człowiekiem na później.
Nie ocenianie to zapewne też zasada, jaką kieruje się siostra w pracy z samotnymi, bezdomnymi kobietami?
Oczywiście. Mam wrażenie, że często traktujemy osoby wykluczone, jako jakąś zbiorowość ludzi, którzy nie poradzili sobie w życiu. A każdy z nich ma swoją niezwykłą historię, dla kogoś jest najważniejszy na świecie i każdego trzeba traktować indywidualnie, z ogromnym szacunkiem i zrozumieniem. Pamiętam, jak straż miejska przywiozła do nas 50-latkę znalezioną w śmietniku. Pijana, pobita, ważąca 40 kg. Bałyśmy się, że nie przeżyje nocy. Gdy wytrzeźwiała, zaczęła dochodzić do siebie – od zwykłego prysznica i przebrania, przez wizytę u dentysty, po jakiś wewnętrzny rachunek sumienia. Okazało się, że trzy lata wcześniej porzuciła rodzinę – pełnoletniego syna i 15-letnią córkę. Uciekła, by włóczyć się po melinach i pić. Gdy przyszła Wigilia, postanowiła napisać list do swoich dzieci, w którym poinformowała, że żyje i gdzie się znajduje. Pamiętam dzień, w którym przyszły jej dzieci – najpierw wbiegła córka i rzuciła jej się na szyję. Później wszedł syn – napakowany, młody chłopak. Podszedł do swojej matki i ucałował ją w rękę. Nie wiem, czy ja miałabym w sobie tyle miłosierdzia, żeby przebaczyć osobie, która mnie skrzywdziła.
Czy spotkała się siostra z pogardą lub agresją ze strony swoich podopiecznych?
Wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że nawet jeśli ktoś nie wierzy i uważa, że zmarnowałam sobie życie, wybierając zakon, to ma w sobie jakiś respekt. Myślę też, że habit wzbudza większe zaufanie niż sutanna. Ludziom księża kojarzą się z niestety z osobami niezależnymi, które mają pieniądze.
Nawiązuje siostra do "Kleru"?
Raczej do własnych obserwacji tego, jak ludzie podchodzą do księży. "Kleru" nie oglądałam, bo nie czułam w sobie takiej potrzeby. Ale wiele o tym filmie słyszałam i nie będę zaprzeczać – w Kościele jest dużo grzechu. Jesteśmy tylko ludźmi. Wydaje mi się, że Smarzowski przedstawia polskie społeczeństwo w charakterystyczny dla siebie sposób. Trochę przekoloryzowany, dramatyczny, ale w jakimś sensie prawdziwy i trzeba to uszanować. Nie ma co się obrażać. Lepiej zamiast strzelać focha, zacząć udowadniać, że w Kościele jest wielu dobrych i szczęśliwych ludzi, którzy mają w sobie wiele...
Luzu?
Raczej pasji do pełnienia posługi chrześcijańskiej. Jeżeli luz to robienie tego, co się chce, to dobrze, że w Kościele go nie ma. W życiu potrzebujemy zasad. Kiedy wstępowałam do zakonu, wiedziałam, że muszę liczyć się z szeregiem reguł, których nie wolno mi będzie złamać. Ale nie czuję, by życie zakonne mnie ograniczało. Żebym była biedną uciemiężoną zakonnicą. Nie! Sama tego chciałam i nie jestem tu za karę. Można trzymać się zasad z pasją, a nie czuć, że żyje się w rygorze, bo to może rzeczywiście rodzić frustracje i przeszkadzać w wypełnianiu powołania.
Czyli można pełnić posługę i być szczęśliwym?
Dokładnie. Ja wiem, że wizerunek Kościoła nie jest idealny. Może też dlatego, że dobro jest mniej krzykliwe niż zło. Ale w Kościele dzieje się naprawdę dużo wspaniałych rzeczy, jest wielu super księży i sióstr, którzy - tak jak ja - wypełniają swoje powołanie z poczuciem wielkiej radości. Jestem siostrą zakonną, a jednocześnie szczęśliwą i spełnioną kobietą. Mam nadzieję, że o tych osobach będzie coraz głośniej.
"Dzięki Bogu jestem zakonnicą!" to książka Małgorzaty Terlikowskiej, która swoją premierę miała 28 stycznia. Składa się z szeregu wywiadów z charyzmatycznymi zakonnicami. Jedną z bohaterek jest siostra Teresa Pawlak z zakonu Albertynek w Diecezji Krakowskiej, która pracuje z więźniami, samotnymi matkami i bezdomnymi kobietami.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl