Dziecko zmarło na jej dyżurze. Piękny gest innej matki. Polały się łzy

Joanna Ligocka pracuje z wcześniakami i ich rodzicami - zdjęcie ilustracyjne
Joanna Ligocka pracuje z wcześniakami i ich rodzicami - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © Licencjodawca | Peter Dazeley

28.08.2024 06:00, aktual.: 28.08.2024 08:19

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

– Z ust ojców często pada pytanie, czy "wszystko jest dobrze". Lekarze najczęściej odpowiadają, że gdyby było dobrze, to dziecko nie byłoby na intensywnej terapii. Ja wolę użyć innych słów – opowiada położna Joanna Ligocka, która pracuje wcześniakami.

Ewa Podsiadły-Natorska, Wirtualna Polska: Od dłuższego czasu mówi się o tym, że urlop macierzyński dla rodziców wcześniaków powinien być wydłużony, ponieważ są to dzieci potrzebujące szczególnej opieki i rok może nie wystarczyć. Pani się z tym zgadza?

Joanna Ligocka: Oczywiście, że tak. Gdy ostatnio byłam u rodziców zrzeszonych wokół naszej fundacji "MatkoweLove" na kursie pierwszej pomocy przedmedycznej, jedna z mam była zaniepokojona tym, że niebawem będzie musiała wrócić do pracy. Pamiętam jej córeczkę, prowadziłam ją od urodzenia do wyjścia ze szpitala, na własne oczy widziałam zdenerwowanie mamy, jak to dalej będzie.

I to jest tylko jedna matka, a ja pracuję od 10 lat, takich rodziców były już setki. Nie mam wątpliwości, że rok urlopu to za mało, bo to nie jest tak, że wcześniak wychodzi ze szpitala jako zdrowe dziecko. Późniejszych kontroli i wizyt lekarskich jest mnóstwo – a i tak mówię o dzieciach, które są w miarę sprawne.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Pamięta pani najmniejsze dziecko, którym się pani zajmowała?

Tego się nie zapomina. Najmniejsze dziecko ważyło 350 g, to był 22. tydzień ciąży, czyli na pograniczu poronienia. Dzieciątko niestety nie przeżyło. Nie zdarzyło mi się już potem równie maleńkie dziecko, ale takie ważące po 500 g, urodzone w 23. czy 24. tygodniu są tutaj dość często.

W jakim stanie są dzieci urodzone tak wcześnie?

Jest to mocno zindywidualizowane, zależy, jak przebiegały ciąża oraz poród, gdzie dziecko się urodziło. Transport wcześnie urodzonego noworodka nie jest dla niego dobry, bo oznacza różnicę temperatur i ogromny stres – ale czasem nie da się inaczej. Dla "naszych" dzieci stresem jest zwykła zmiana pampersa. Ostatnio trafiło do nas dziecko urodzone w 25. tygodniu w domu. Na szczęście była to dziewczynka.

Czemu na szczęście?

Mówi się, że dziewczynki są trochę silniejsze od chłopców i moje doświadczenie to potwierdza. Do tego domu pojechała karetka i zabrała mamę z dzieckiem do szpitala, gdzie maleństwo zostało szybko zaintubowane. Przypadki bywają bardzo różne. Czasem dzieci urodzone dużo później, bo ok. 37. tygodnia, są małymi "bombami zegarowymi".

Istnieją sygnały ostrzegawcze świadczące o tym, że poród może być przedwczesny?

Tutaj też wiele czynników ma znaczenie. Mówi się, że kobieta optymalnie powinna zacząć przygotowywać się do ciąży trzy miesiące wcześniej, a jeśli występują problemy z zapłodnieniem, to nawet rok wcześniej. Trzeba wykluczyć wszelkie używki, bo one mogą wywołać przedwczesny poród. Pod uwagę należy wziąć współistniejące choroby matki. A jeśli w ciąży pojawi się krwawienie, zakażenie układu moczowego czy oddzielające się łożysko, trzeba bardzo uważać, bo mogą być to wrota do przedwczesnego porodu. Czasami słyszy się od mam, że "miały złe przeczucia". Czuły, że z ciążą coś jest nie tak – i to się potem potwierdza. Sama dość wcześnie straciłam ciążę i czułam to, zanim dostałam wynik.

Wcześniak może być później zdrowym człowiekiem?

Pewnie. Zawsze nam się robi miło, kiedy z okazji Dnia Wcześniaka przychodzą do nas "nasze" dzieci z rodzicami. Miałyśmy takiego chłopca – on chyba na zawsze pozostanie w mojej pamięci – z przyjaciółką z oddziału nazywałyśmy go Zbyszek, choć miał zupełnie inaczej na imię. Urodził się ok. 25. tygodnia, był maleńki, bardzo długo dochodził do siebie. Rok temu jako kilkulatek przyszedł do nas na własnych nóżkach, śmiejąc się, że jedyne, co ma, to okularki.

Wiele jest dzieci, które później "gonią" swoich rówieśników – i zdarza się, że ich doganiają, jeśli rodzice zapewnią im opiekę rehabilitacyjną i ogólnorozwojową. Ale nie ukrywajmy, zdarzają się też dzieci z porażeniem mózgowym czy takie, które trafiają potem do hospicjum. Jednak większość dzieci, z którymi jesteśmy, wychodzi z wczesnego urodzenia obronną ręką.

Domyślam się, że pracując na takim oddziale, jest pani kimś więcej niż samą pielęgniarką.

Śmiejemy się z koleżankami, że jesteśmy pielęgniarkami, doradczyniami, psycholożkami, bo to jest praca nie tylko z dzieckiem, ale z całą rodziną. U nas nie ma sztywnego podziału, że lekarz robi tylko to, a pielęgniarka tylko tamto. Współpracujemy ze sobą. Z mojego doświadczenia wynika, że kluczowym momentem jest prawidłowe przyjęcie rodzica na oddział; jeśli tu popełnimy błąd, to pomimo ogromu pracy i wysiłku może się okazać, że wywołamy u rodzica traumę.

Jak więc zrobić to prawidłowo?

Powiem, jak ja to robię. Trzeba się wczuć w rolę rodzica; na jednym z kursów usłyszałam bardzo ważną rzecz, że powinno się choć raz "wejść w czyjeś buty", spojrzeć z boku na cudzą sytuację. To bardzo mądre słowa, pozwalają lepiej zrozumieć, z czym mierzą się rodzice wcześniaków.

Gdy więc rodzi się wcześniak, jedziemy z neonatologii na porodówkę z całym zespołem i wózkiem, w którym mamy wszystkie niezbędne rzeczy. Na miejscu intubujemy dziecko, ważymy je i mierzymy. Jeśli jest to mniejsze dzieciątko, wkładamy je do specjalnego worka, żeby ochronić go przed utratą ciepła. Jeżeli mama jest przytomna, pokazujemy jej dzieciątko, tłumaczymy, dokąd zostanie zawiezione i gdzie będzie można nas znaleźć.

Tacie, który jest na korytarzu, też pokazujemy dziecko. I wszystko mu tłumaczymy. Pokazujemy, gdzie jest sala z dzieckiem, a gdzie pokój dla rodziców, dajemy mu karteczkę, na której są wypisane wszelkie numery do nas, do dyżurki, do lekarza. Prosimy, żeby sobie zanotował, co później będzie dziecku potrzebne. A dla nas zaczyna się największa praca.

Co się dzieje?

Przy wcześniaku do zrobienia jest ogrom rzeczy. Lekarz nastawia respirator, my mierzymy ciśnienie, ktoś pobiera krew do badań, ktoś inny wypełnia papiery, chodzi pielęgniarka szczepienna, ktoś biega i czegoś szuka. Dla nas to chleb powszedni, po prostu musimy to zrobić, ale rodzice zazwyczaj są przerażeni. Ojcowie robią się bladzi ze stresu, chcieliby wejść i chociaż zrobić swojemu dziecku zdjęcie, na co – po dezynfekcji rąk –zazwyczaj się zgadzamy.

Z ust ojców i matek często pada pytanie, czy wszystko jest dobrze. Lekarze najczęściej odpowiadają, że gdyby było dobrze, to dziecko nie byłoby na intensywnej terapii. Ja używam trochę innych słów. Pytam, na kiedy był termin porodu. Słyszę, że np. na listopad, więc odpowiadam: "No to dzieciątko się jeszcze nie urodziło. Musimy mu pomóc, zapewnić warunki jak najbardziej podobne do tego, jakie były w życiu płodowym". Musimy przedstawić im to w ten sposób, że ich dziecko nie jest "miniaturową" wersją donoszonego i zdrowego dziecka, ale jednocześnie tak, aby matka nie obwiniała się, że to przez nią dziecko urodziło się za wcześnie.

Jak przekazać rodzicom trudną wiadomość?

Nie jest to proste, szczególnie jeżeli wiemy, że dzieciątko za kilka godzin może umrzeć. To są bardzo trudne rozmowy, trzeba uważać na każde słowo, a nikt nas z tego nie szkoli. Gdy dziecko jest już w stanie agonalnym, to, co możemy zrobić, to podać je rodzicom do kangurowania, żeby mogli je ponosić, przytulić. Pozwalamy być z dzieciątkiem tak długo, jak rodzice chcą – tak naprawdę, dopóki nie przestanie bić serce, a lekarz nie stwierdzi zgonu. Pozwalamy też często być przy toalecie pośmiertnej. Albo pomagamy zrobić odcisk stópki dziecka.

Swój pierwszy zgon zapamiętam do końca życia. Gdy to dzieciątko umarło, jego tata serdecznie podziękował nam za opiekę. Musiałyśmy potem wywieźć inkubator, aby zrobić miejsce dla nowego dziecka. Za jakiś czas mama "nowej" dziewczynki przyniosła nam żywego kwiatka w doniczce. Powiedziała, że widziała, że miałyśmy bardzo trudny dyżur i ma nadzieję, że chociaż ten kwiatek spowoduje uśmiech na naszych twarzach. Popłakałyśmy się obie, nawet teraz, jak o tym mówię, to mam gęsią skórkę. To było bardzo miłe, że ktoś dostrzegł nasz wysiłek. Dzięki temu odczarowuje się nasz zawód.

To więcej niż praca?

Tak, uważam, że praca pielęgniarki jest wyjątkowa, a mój oddział jest jednocześnie trudny i niezwykły. Jak czasem opowiadam o dyżurze mężowi, to on mówi: "Nie wiem, jak ty tam możesz pracować". Też sobie kiedyś zadawałam to pytanie, ale teraz już nie wyobrażam sobie siebie gdzie indziej.

Joanna Ligocka - specjalistka z pielęgniarstwa neonatologicznego, anestezjologicznego i intensywnej terapii, która pracuje w dwóch łódzkich szpitalach na Oddziale Neonatologii, Patologii i Intensywnej Terapii Noworodka.

Dla Wirtualnej Polski rozmawiała Ewa Podsiadły-Natorska

Źródło artykułu:WP Kobieta
Wszechmocnedzieciwcześniaki
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (61)
Zobacz także