Joannę Liszowską spotkało coś przykrego tuż przed świętami. Aż serce ściska!
Święta 2017
- Wiem z własnego doświadczenia, że im później mały człowiek dowie się, że to nie aniołek przynosi prezenty, tym lepiej. Niech ta magia trwa jak najdłużej - mówi Joanna Liszowska. Gwiazda uwielbia obdarowywać innych prezentami, ale jednego roku tuż przed samymi świętami doświadczyła na własnej skórze bardzo nieprzyjemnej sytuacji podczas zakupowego szaleństwa. Zobaczcie, co ją spotkało.
Gwiazdy o świętach
Joanna Liszowska o przedświątecznych perypetiach, magii świąt, choince i zapachach, które wypełniają jej rodzinny dom opowiedziała w wywiadzie dla magazynu "Skarb" Rossmanna. Święta Bożego Narodzenia to dla niej magiczny czas, który uwielbia spędzać w rodzinnej atmosferze. Ogromną frajdę sprawia jej obdarowywanie bliskich prezentami. Uwielbia sprawiać innym radość. Niespodzianki to dla niej sprawdzian, na ile zna najbliższe jej osoby i czy uważnie ich słucha. Kilka lat temu podczas przedświątecznego zakupowego szaleństwa spotkało ją coś bardzo przykrego.
Zakupowe szaleństwo
Otóż prezenty zakupione za jedne z pierwszych pieniędzy, które zarobiła już jako aktorka, ktoś po prostu ukradł. Swoją wypłatę zamierzała w połowie przeznaczyć na prezenty dla bliskich, a w drugiej na wymarzone martensy. - Kupiłam wszystkie prezenty, włożyłam je do bagażnika i poszłam na dalsze zakupy. Gdy wróciłam, okazało się, że ktoś włamał się do auta i wszystko ukradł - wspomniała aktorka. - W takiej sytuacji pozostawało jedynie ofiarować pod choinkę mój szczery uśmiech - dodała. Czy rzeczywiście na tym poprzestała?
Świąteczne poświęcenie
Absolutnie nie. Przykry incydent nie zniechęcił aktorki do dalszych zakupów. Gwiazda zdecydowała się nawet na spore poświęcenie. Wszystko po to, by sprawić radość bliskim. - Zawzięłam się, że dostarczę te prezenty, no i zamiast oryginalnych martensów musiały mi wystarczyć podróbki. I wystarczyły. Na trzy miesiące - wyjaśniła Liszowska.
Rodzinne wspomnienia
W jej rodzinnym domu w Krakowie prezenty przynosił aniołek. - Zamykano pokój, w którym stała choinka, pozostawiając tylko uchylony lufcik - podobno po to, żeby aniołek mógł wlecieć do środka. Długo byłam przekonana, że widziałam go przez szybę w drzwiach, jak układał prezenty pod choinką... - wspomina Joasia. Gwiazda dodaje, że w pewnym momencie czar prysł i dowiedziała się, że lufcik w zasadzie służył tylko do wietrzenia pokoju. - Sprawa wyjaśniła się w dość naturalny sposób. Rodzice wnieśli do domu duże pudło, a potem pod choinką pojawił się tej wielkości magnetowid na kasety VHS - wyjaśnia aktorka dodając, że ten incydent potwierdził ostatecznie je wcześniejsze przypuszczenia. A wy jakie macie wspomnienia z pojawianiem się prezentów pod choinką? Kto u was je przynosi?