Julia Kamińska: Leczyłam się ze współuzależnienia
- Mam za sobą więcej niż jedną relację z uzależnieniem w tle. Dopiero od niedawna mogę powiedzieć, że jestem od tego wolna. To była długa droga, bez terapii nie dałabym rady - wyznała Julia Kamińska w rozmowie z Wirtualną Polską. Efektem tych doświadczeń jest jej debiutancki album "Sublimacja".
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski: Kobiety matkują partnerom?
Julia Kamińska: Często, ale w drugą stronę też to działa: mężczyźni potrafią matkować swoim partnerkom lub partnerom. To jest niezależne od płci i orientacji seksualnej. Czasami tak się po prostu dzieje.
Sami sobie kręcimy w ten sposób bat na szyi?
Trochę tak. To zaburza balans w relacji. Fajnie, gdy sobie pomagamy, dbamy o siebie, słuchamy się, ale jeśli przejmujemy odpowiedzialność za drugą osobę i chcemy rozwiązywać jej problemy – robi się problem. To jest charakterystyczne – w bardzo ekstremalnej formie – kiedy mówimy o współuzależnieniu. Wtedy nie pozwalamy drugiej osobie ponosić konsekwencji czynów i w ten sposób, paradoksalnie, odbieramy siłę.
Czytałam komentarze pod utworem "MSNR". Jedna z internautek napisała, że gdy zachowujemy się jak matki wobec partnerów, to znika strefa intymna, seksualność. Że matkowanie zabija związek. Zgadzasz się?
Tak. Coś takiego miałam na myśli, pisząc ten tekst. Chciałam stworzyć zabawną rymowankę o tym zjawisku i chyba się udało.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
A ty matkowałaś kiedyś komuś?
Mam skłonności do bycia osobą opiekuńczą i do brania na siebie zbyt dużo, ale z tym walczę. Jakiś czas temu skończyłam terapię, na której leczyłam się ze współuzależnienia i jestem z siebie niezwykle dumna. Do dzisiaj nie dowierzam, że jestem teraz w tym miejscu, w którym jestem. Mój terapeuta powiedział mi kilka razy: i to pani to zrobiła. I to sobie powtarzam, to ja sama zrobiłam. Dzięki temu mam dziś poczucie sprawczości. Jestem też na tyle świadoma, że potrafię wychwycić, gdy angażuję się w jakąś relację zgodnie ze znanym mi już schematem. Wówczas zastanawiam się, dlaczego tak się dzieje, dlaczego schemat się odpalił i w jaki sposób mogę z tego świadomie zrezygnować. To jest trudne, ale da się tego nauczyć.
Jak?
Potrzeba czasu, wytrwałości i siły. Zauważyłam, że osoby, które popadają we współuzależnienia, często cechuje ogromna siła. To zaczęło mi się klarować, kiedy zaczęłam otwarcie rozmawiać na te tematy z przyjaciółmi czy nawet z nieznajomymi. To uwalniające, móc porównać doświadczenia, wzajemnie się wspierać. Zjawisko jest powszechne, Polska jest krajem pełnym osób uzależnionych i współuzależnionych.
Mówi się o tym, że pokolenie dzisiejszych 30-, 40-latków rozumie problem alkoholowy i współuzależnienia jak mało to. W końcu w latach 90. alkohol lał się w polskich domach na potęgę.
U mnie w domu nie było problemu z żadnym uzależnieniem. Dosyć późno dowiedziałam się, jakiego rodzaju jest to sytuacja, jak bardzo niszczy i przenika. I chyba dlatego, że wcześniej nie miałam z tym styczności, długo się nie orientowałam, że to to.
No właśnie. Bo od razu nasuwa się pytanie: dlaczego brnęłaś w takie relacje? Nie widziałaś czerwonych flag?
Mam 36 lat. Kiedy wchodziłam w dorosłość, określenie czerwonej flagi nie funkcjonowało powszechnie jak dziś. Tego typu relacje są bardzo skomplikowane i dzisiaj trudno mi zrozumieć wiele moich decyzji z przeszłości. A było ich sporo, bo mam za sobą więcej niż jedną relację z uzależnieniem w tle. Dopiero od niedawna mogę powiedzieć, że jestem od tego wolna. To była długa droga, bez terapii nie dałabym rady.
Bardzo pomogła mi też seria Marka Sekielskiego dotycząca uzależnień. Obejrzałam mnóstwo rozmów z uzależnionymi od różnych substancji i zachowań. Zrozumiałam, że to ciężka choroba i że można ją leczyć, ale tylko samemu. Że ja tego za kogoś nie zrobię – nieważne, jak bardzo bym chciała. A chciałam bardzo, tylko co z tego. Katarzyna Nosowska powiedziała w rozmowie z Markiem Sekielskim, że "każdy uzależniony musi znaleźć swojego współuzależnionego". Zgadzam się z tym.
Dlaczego?
Pasujemy w swoich brakach. Uzależnienie zawsze pochodzi z jakiegoś deficytu, z potrzeby regulacji emocji, z jakichś problemów. Współuzależnienie podobnie, bo to jest uzależnienie od uzależnionego.
Osoby współuzależnione często są przebodźcowane, wykończone psychicznie. Dochodziły do ciebie głosy, że nie jesteś sobą? Czy dobrze się maskowałaś?
Nie. O tym, że się zmieniłam, zaczęłam słyszeć dopiero, kiedy porządnie przepracowałam różne kwestie na terapii i nauczyłam się stawiać granice, zaczęłam zajmować się sobą. Efektem jest moja płyta. Wreszcie robię to, co czuję, co jest moje i jestem szczęśliwa. Poczucie sprawczości daje niesamowitą moc i dumę z siebie. Niestety, jest też ciemna strona – to, że człowiek dojrzewa w relacjach i porządkuje je, skutkuje tym, że ludzie znikają.
Bałaś się tego?
Łudziłam się, że tak nie będzie. Myślę, że kiedy zaczyna się jakiś proces – szczególnie tak głęboki jak terapia współuzależnienia – dużą rolę gra nadzieja. Na to, że da się z tego wyjść i że wszystko będzie dobrze. I czasem tak jest.
A czasem nie.
I to boli. Ale to jest właśnie sztuka wyboru. Czy ja wybieram siebie i swoje życie? I siebie stawiam na pierwszym miejscu? To jest szalenie trudne, bo jeśli przez długi czas w centrum był ktoś inny, to jak ja mam być teraz na pierwszym miejscu? Robi się pusto.
I ciężko jest stawiać granice, kiedy przez wiele lat się ich nie stawiało.
O tym jest piosenka "Granica". Jakie znowu granice, jak ja w ogóle przez lata nie wiedziałam, że coś takiego istnieje? Parę miesięcy terapii i zaczęłam orientować się, o co chodzi. Że można mi wejść na głowę, a ja jeszcze podziękuję - albo lepiej, przeproszę, i że to nie jest dobre dla mnie ani ludzi wokół mnie.
Ostatnie spotkanie z terapeutą, zamykasz za sobą drzwi i zostajesz sama. Polegasz już tylko na sobie. Jak się czułaś?
Od zawsze lubiłam radzić sobie z problemami sama, ale terapia daje poczucie ulgi i generalnego uporządkowania - i w tym jest coś uzależniającego. Nadal zdarza mi się trafić do gabinetu, ale rzadko. W zasadzie tylko, kiedy przeszłość się odzywa.
Świadomość, że jestem sama ze swoim życiem i samodzielnie podejmuję decyzje bywa przerażająca, ale też zaj...sta. Dojrzałość emocjonalna to wolność. Dopiero teraz, jako wolna osoba, mogę sobie pozwolić na niezależną twórczość. Energię, którą zużywałam na to, żeby inni byli zadowoleni, mogę spożytkować na uszczęśliwianie siebie. To taka supermoc wyleczonej współuzależnionej.
Z tej płyty wybija dużo złości. Na co jesteś wściekła?
Byłam zaskoczona, że jestem zła, nie spodziewałam się tego. Tak się złożyło, że miałam napisać piosenkę – dostałam zadanie, była melodia. I okazało się, że nie umiem pisać, nie używając wulgaryzmów. Że rzygam żalem i złością. Wszystkim gromadzonym przez lata, z różnych miejsc. Nie nazwę jednego źródła. Nie będę nikogo oskarżać czy zrzucać winy, nie chcę tego. Ale mam prawo podzielić się historią moich emocji, mojego zdrowienia. Mam prawo się wkurwić.
Ale taka miła i uporządkowana dziewczyna? I takie wulgaryzmy?
Wiele razy w życiu słyszałam, że takiej miłej, ładnej dziewczynie nie wolno przeklinać. I kiedyś w to wierzyłam, a dziś mnie to strasznie wkurwia. Nie rozumiem, dlaczego moim kolegom wolno, a mnie nie. "Be a lady, they said" - Cynthia Nixon wygłosiła ten genialny monolog. Mamy być takie, jakimi chcą nas widzieć inni. To kolejna presja, ja mam presji serdecznie dosyć.
Branża artystyczna też jest brutalna. Jesteś oceniana nie tylko na podstawie talentu, ale również wyglądu. Myślałaś, żeby uciec z mediów?
Ja to zrobiłam. Po "Tańcu z gwiazdami" odrzuciłam główną rolę w serialu i wróciłam do Gdańska. Wtedy do końca nie rozumiałam, dlaczego uciekam – bo to była ucieczka. Dziś wiem, że byłam tak przebodźcowana, a moje granice zostały tak ponaruszane, że jedyną opcją było zniknięcie i próba powrotu do dawnego życia, które wydawało się o wiele bezpieczniejsze. Marzyłam, żeby nikt o mnie nie pisał. Wystarczyło, że powiedziałam cokolwiek i następowała lawina materiałów. To było okropne. Dopiero, kiedy zdystansowałam się, skończyłam studia, uznałam, że jestem gotowa powoli wracać. Bo są też ogromne plusy bycia osobą rozpoznawalną. Tylko nikt nas nie uczy, jak w tym funkcjonować i nie zwariować.
Jak zareagowało środowisko na tak ostrą płytę?
Słyszałam dużo dobrych słów. Złych nie, oprócz oczywiście jakichś no name’ów z internetu. Koleżanka Basia napisała mi recenzję, że "Sublimacja" to "zbiór pieśni narodowo-wyzwoleńczych tej części narodu, która ciemiężona była (i wciąż bywa jeszcze niestety) tyleż przez wrogów, co przez tak zwanych swoich". Wzruszyłam się, to piękna recenzja. Możliwe, że słowa krytyki od osób dla mnie ważnych, jeszcze przyjdą. Cokolwiek przyjdzie, nie podetnie mi skrzydeł, bo na tej płycie to wreszcie jestem ja.
Właśnie – czy prawdziwa jest ta Julia, którą znaliśmy do tej pory, czy ta, która wykrzykuje złość i wulgaryzmy?
To się nie wyklucza, mili ludzie też się wkurzają. Mogę zrobić dubbing do filmu Disneya albo zagrać dziewczynę z sąsiedztwa, ale jeśli się wkurzę, przeklinam i piszę. Zresztą piszę nie tylko, kiedy jestem wkurzona, piszę od zawsze, ale do tej pory nie wychodziłam z tym przed szereg.
W piosenkach przewija się też temat gaslightingu – zjawisko trudne do zidentyfikowania. Doświadczyłaś tego w życiu?
Wielokrotnie, od przeróżnych osób. To jest niestety popularne zjawisko. I okropnie jest słyszeć – gdy ktoś nam robi krzywdę – że wymyślamy, że przecież nic się nie stało. To niebezpieczne, bo kiedy mamy niskie poczucie własnej wartości, łatwo jest uwierzyć w to, że to z nami jest coś nie tak.
Trudnej ci dziś zaufać innym ludziom?
Nie, ja chcę wierzyć, że ludzie są dobrzy. Zawsze tak miałam i nie potrafię inaczej, i to mi się we mnie podoba. Raczej łatwo się otwieram, ale też dosyć szybko wiem – i to jest nowe w moim życiu – kiedy nie chcę mieć z daną osobą już do czynienia w ogóle albo nie chcę być tak blisko.
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski