Współuzależnienie może prowadzić do dramatu. Terapeutka mówi o skutkach
Kiedy bliski popada w uzależnienie, rodzina próbuje przejmować kontrolę nad jego życiem, usprawiedliwia wybryki i chroni przed potencjalnymi zagrożeniami. To współuzależnienie, które na dłuższą metę jest koszmarem i odbija się na wszystkich dookoła. O tym, jak zadbać o bliskich, gdy jeden z członków rodziny jest uzależniony, rozmawiamy z terapeutką Joanną Flis, autorką książki "Współuzależnieni".
21.02.2022 | aktual.: 21.02.2022 17:37
Patrycja Ceglińska-Włodarczyk: Co to znaczy być osobą współuzależnioną?
Joanna Flis: Współuzależnienie jest syndromem, który się rozwija, gdy ktoś pozostaje w relacji z osobą bardzo problemową. Najczęściej dotyczy to osób uzależnionych i wszystkich bliskich im osób, czyli dzieci, partnerów, rodziców. Zazwyczaj syndrom rozwija się u osób, które są w jakiś sposób zależne od osób uzależnionych.
Do czego można porównać współuzależnienie?
Myślę, że najtrafniejszym porównaniem jest zespół stresu pourazowego. Są to zaburzenia adaptacyjne, czyli takie, kiedy nieprawidłowo przystosowujemy się do sytuacji trudnej. Mówiąc prościej: kiedy zdrowa osoba próbuje ratować, przejąć kontrolę nad osobą chorą. Wtedy sama zaczyna chorować.
Napisała pani, że osoby współuzależnione często mają dwie skrajne cechy. Z jednej strony szybko dostrzegają syndromy uzależnienia, a z drugiej bardzo mocno je wypierają.
Tak, to jest częsty schemat. Osoby współuzależnione potrafią rozpoznać osoby pod wpływem alkoholu natychmiast, np. po chodzie czy sposobie wypowiadania się. Mają wyczulony radar na przejawy uzależnienia. Natomiast w swojej własnej relacji z osobą uzależnioną minimalizują problem bardzo długo. Im bardziej rozwija się syndrom współuzależnienia, tym bardziej te osoby próbują ukrywać całą sytuację.
Boją się tego, co może nastąpić, gdy powiedzą sobie jasno, że ich bliski ma problem?
Rzadko stoją za tym racjonalne pobudki. Najczęściej dzieje się tak, dlatego że osoba uzależniona żyje w mechanizmie zaprzeczania i wprowadza bardzo duży chaos interpretacyjny. Często osoby współuzależnione są zależne interpretacyjnie. Zdarza się, że bardziej wierzą osobom z zewnątrz niż własnemu oglądowi. Im bardziej są związane z uzależnionym, tym bardziej tracą ogląd świata.
Osoby współuzależnione wstydzą się swojego położenia albo mają poczucie winy, więc też robią to po to, aby uchronić poczucie własnej wartości.
Wiele osób DDA (Dorosłe Dzieci Alkoholików) może mieć poczucie, że poradzili sobie z problemem alkoholowym, który był w ich rodzinie, bo np. sami świetnie radzą sobie zawodowo, mają rodzinę. Dopiero na terapii odkrywają, że są współuzależnione. Jakie są wtedy reakcje, emocje?
Najczęściej jest tak, że jak ktoś trafia do gabinetu, to ma chociaż odrobinę oglądu na temat tego, że ktoś z ich bliskich pije. Często trafiają do terapeutów po to, aby dowiedzieć się, jak pomóc danej osobie, a sami twierdzą, że nie mają żadnych problemów poza tym, że ich partner/partnerka pije. Albo poza tym, że ich dziecko nadużywa smartfona, albo poza tym, że ich ojciec pije i nie chodzi do pracy. Osoby współuzależnione często oddzielają od siebie problemy, które na nich spływają. Nie rozumieją syndromu współuzależnienia i złoszczą się, kiedy proszę ich, aby przestali kontrolować osobę uzależnioną.
Złoszczą się, kiedy próbuję ich namówić, aby odebrali swoim bliskim komfort picia. W pierwszej fazie widzę ogromny opór wśród osób współuzależnionych. Im się wydaje, że robią wszystko, co mogą i że rozwiązania, po które sięgają, są najlepsze. Często osoby współuzależnione mają poczucie, że terapeuci uzależnień nie do końca znają się na swojej pracy, ponieważ podpowiadają im rzeczy, które nie są skuteczne. Czyli nie chcą pomagać osobom uzależnionym.
A co dzieje się potem?
W głębokiej fazie terapii zaczyna się oglądanie własnego życia, relacji rodzinnych, dzieciństwa, przeglądanie się we własnej zależności, przesuniętym normom. Wtedy zaczyna się intensywna praca, nie tylko nad współuzależnieniem, ale też nad pierwotnymi tendencjami. Wówczas może pojawić się żal do rodziców, do rodziny, często do matek.
Musimy mieć świadomość, jak taka relacja wygląda. Osoba uzależniona kręci się wokół swojego nałogu, a osoba współuzależniona, choć wydaje się być sprawcza, jedyna ogarniająca, kręci się wokół uzależnionego. W rodzinach, w których pojawia się problem alkoholowy, dzieci nigdy nie mają obojga rodziców, bo któryś jest niedostępny.
Jeżeli w rodzinie jest pijący mężczyzna, np. ojciec, to osoby DDA i tak najwięcej pretensji mają do matek, bo to one podtrzymywały tę relację, były zaabsorbowane pijącym partnerem, albo wchodziły ze związku w związek. Współuzależnieni zbierają od swoich dzieci potężne żniwo złości i pretensji.
Mogła odejść wcześniej od męża, mogła bardziej ojcu pomóc?
Tak, najczęściej są dwa scenariusze. Albo pretensje, że matka nigdy nie odeszła, skazała nas na przebywanie w takiej rodzinie. Albo że matka nigdy ojca nie uratowała, nie postarała się tak bardzo, jak powinna. To wspiera syndrom współuzależnienia, bo ludziom się wydaje, że możemy mieć wpływ na kogoś. Nie pomożemy komuś, kto tego nie chce.
Osoby współuzależnione boją się wyjść ze schematu, przerwania ciągu zachowań?
Tak. Im się wydaje, że to, jak w tej chwili funkcjonuje system rodzinny, jest efektem ich działania. Mają odwrócony związek przyczynowo-skutkowy. Kobiety, które kontrolują swojego faceta, np. opłacają rachunki, wyciągają z barów albo załatwiają zwolnienia lekarskie, nie zdają sobie sprawy, że te działania potęguję to, że facet pije jeszcze bardziej, bo ma komfort. Boją się, bo jak przestaną opiekować się partnerem, to nic z tego nie będzie.
Osoby współuzależnione nie mogą przejmować odpowiedzialności za to, co się stanie, jeśli przestaną kontrolować bliską osobę. To będą konsekwencje działań uzależnionego, nie ich. Jeśli mężczyzna straci pracę przez picie, to nie będzie wina kobiety, że nie załatwiła mu zwolnienia lekarskiego.
Z książki wynika, że życie osoby współuzależnionej może wyglądać jak koszmar na dłuższą metę, ponieważ większość swoich decyzji podejmuje w oparciu o potrzeby innych, nie swoje. Wszystko po to, by mieć poczucie bycia akceptowanym.
Na dłuższą metę to jest zawsze koszmar. Osoby, które trafiają do gabinetu, rzadko zdają sobie sprawę, że są w kiepskiej kondycji. Najczęściej, gdy osoba uzależniona przychodzi na odwyk, to wtedy wychodzą też wszystkie problemy osoby współuzależnionej. Czasem jest tak, że gdy osoba współuzależniona na chwilę się zatrzyma i poziom stresu jej spadnie, to dopiero wtedy orientuje się, że od wielu lat ma regularne bóle brzucha, migreny, mocno schudła.
Bardzo popularną chorobą wśród osób współuzależnionych jest Hashimoto czy inne choroby autoimmunologiczne, przy których ogromne znaczenie ma czynnik stresu. Już nie mówiąc o chorobach psychicznych. Prawie zawsze występują depresje, często zaburzenia lękowe.
Gdy w rodzinie występuje problem alkoholowy, jej członkowie często nieświadomie przyjmują pewne role. Jakie?
Trzeba sobie wyobrazić, że każda rodzina tworzy taki system naczyń połączonych i każda z nich dąży do tego, aby się nie rozpaść. Kiedy jeden z członków rodziny zaczyna funkcjonować nieprawidłowo, system nie może realizować odpowiednio swoich zadań. Wtedy rodzina przejmuje różne role, aby go utrzymać. Dzieci przestają być dziećmi i zaczynają być trybikami, aby całość poprawnie działała. Podobnie osoba współuzależniona.
Najczęstsze role to m.in. bohater rodzinny, czyli dziecko, które dba o to, aby rodzina miała jakieś sukcesy. Świetnie się uczy, zdobywa dyplomy, jest nadmiernie odpowiedzialne. Występuje parentyfikacja, czyli odwrócenie ról. Bohater rodzinny staje się najważniejszym członkiem rodziny, mimo że emocjonalnie nie jest dojrzały.
Mamy kozła ofiarnego, czyli dziecko, które ściąga na siebie całe napięcie. Wszystkie pretensje kumuluje się na jego wychowaniu. Takie dzieci często powielają błędy rodziców, dużo wagarują, szybko zaczynają zażywać substancje psychoaktywne. Jest też maskotka, czyli dziecko, które swoim funkcjonowaniem łagodzi sytuację w domu. Najczęściej jest to córeczka tatusia, która pogłaszcze pijącego ojca, która wszystkich rozśmieszy. Tych ról jest bardzo dużo, ale wszystkie służą temu, żeby rodzina mogła przetrwać.
Proces wychodzenia z takiej roli trwa latami i jest pewnie bardzo trudny.
Tak. Robert Ackerman napisał taką książkę "Wyrosnąć z DDA", która zrobiła dużą furorę. Ten tytuł oddaje całą naturę syndromu. Żeby wyjść ze schematów powielanych latami, trzeba najpierw pozwolić naszej naturalnej, dziecięcej części siebie dorosnąć. Trzeba po prostu dojrzeć.
Wspomniała też pani o niezdrowej parentyfikacji, kiedy to dziecko przejmuje obowiązki dorosłego. Jak to wpływa na późniejsze życie?
Parentyfikacja jest przemocą wobec dzieci, ponieważ one nie są w stanie podjąć tych ról bez strat. W przyszłości za zbyt szybką pionizację zapłaci wysoką cenę. Często mówimy przecież: "O, jakie dojrzałe dziecko jak na swój wiek", "Jakie odpowiedzialne, dojrzałe", a to jest absolutna bzdura, żeby popierać takie postawy. W rodzinie tego dziecka, do której przynależy, musi dziać się coś takiego, że ono musi zachowywać się jak dorosły, a przecież takie nie jest. Te dzieci, gdy stają się dorosłe, muszą odbić sobie dzieciństwo. Dlatego maluch, który "świetnie się zapowiada", zaczyna się w dorosłości zachowywać totalnie nieodpowiedzialnie: sięga po używki, nie może utrzymać pracy, ma problem z założeniem rodziny albo z wejściem w rolę dorosłego rodzica. Dlatego parentyfikacja jest taka niebezpieczna.
W książce pada takie zdanie, że "współuzależnienie często zmienia nas w kogoś, kim nie chcemy być". Przytacza pani też różne mroczne przykłady. O czym mówią ludzie w gabinetach?
Kiedy współuzależnienie trwa bardzo długo i osoba uzależniona nie zmienia się, osoby współuzależnione stają się przeolbrzymimi sprawcami przemocy. Możemy mówić o regularnej przemocy w przypadku niektórych kobiet czy mężczyzn, albo przemocy rodziców wobec dzieci, którzy potrafią bić i okradać swoje pociechy. Osoby współuzależnione często nie widzą, że robią coś złego. Podtrzymują wersję, że to one są ofiarami tego układu, a same dopuszczają się regularnych kradzieży pieniędzy, upokarzania własnych dzieci, dolewają do herbaty środki przeczyszczające czy trucizny.
Usłyszałam też historię, gdy osoba współuzależniona pozbawiła życia osobę uzależnioną. Napięcie i stres, w jakim żyją współuzależnieni, mogą prowadzić do takich sytuacji. Można by powiedzieć, że to było wydłużone w czasie morderstwo w afekcie. Wyjściowo nie powiedziałabym, że ta kobieta byłaby osobą zdolną do takiego czynu. Ona miała w sobie ogromny poziom napięcia ze względu na uzależnienie bliskiej osoby.
Jeżeli stres jest permanentny, w pewnym momencie w osobach współuzależnionych może coś pęknąć. Poza tym jak współuzależniony rzeczywiście wierzy, że jeśli nie poradzi sobie z uzależnionym, to życie jego i jego dzieci nigdy nie będzie normalne, pozwala sobie na wiele. Oczywiście osoby współuzależnione są przekonane, że robią to w dobrej wierze, ale tak nigdy nie jest.
Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!