"Między nami". Katarzyna Piekarska: Gdy zobaczyłam wyniki, ugięły się pode mną nogi
- Warto podjąć ten "wysiłek". Spędziłam 12 minut w mammobusie i mogę dziś powiedzieć, że to 12 minut uratowało mi życie - mówi w rozmowie z cyklu "Między nami" Katarzyna Piekarska, która kilka dni temu poinformowała, że ma raka piersi. Posłanka KO dostała słowa wsparcia nie tylko od polityków i polityczek ze swojego środowiska, ale, co ją zaskoczyło, również z PiS.
11.07.2022 | aktual.: 25.07.2022 14:42
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jak często badała się pani przez ostatnie lata?
Katarzyna Piekarska, posłanka KO: Co roku. Żeby pamiętać o badaniach, zawsze robiłam je w okolicy swoich urodzin - 23 września. Byłam w tym bardzo skrupulatna, bo jestem obciążona genetycznie. Moja mama i jej dwie siostry zmarły na raka. Ale niestety wyłamałam się z tej zasady przez ostatnie 2,5 roku, kiedy się nie badałam. Na początku była pandemia, to byłam trochę usprawiedliwiona, ale tylko trochę. Później były "ważniejsze sprawy niż jakieś tam badanie".
Każda z nas ma takie "ważne sprawy".
Myślałam sobie, że mnie to nie spotka. Jaki rak? Często jesteśmy przekonani, że jesteśmy nieśmiertelni.
Coś jednak skłoniło panią, żeby się zbadać.
Na pewno gdzieś podświadomie zmotywowała mnie do tego historia Heni Krzywonos, która też przecież dzielnie walczy z rakiem i o tym mówi. Ale tego dnia nie wydarzyło się nic szczególnego. 30 maja - bo tę datę zapamiętam na zawsze - szłam do szkoły na spotkanie, a pod tą szkołą stał mammobus. Pomyślałam sobie wtedy, że skoro już stoi, to wejdę i się zbadam. Ale gdybym usłyszała od pielęgniarek, który te badania robiły, że już kończą, że mają przerwę albo pod busem byłoby kilka kobiet, to zrezygnowałabym i powiedziała do samej siebie: "A, to nie dzisiaj". I pewnie do teraz nie wiedziałabym, że jestem chora.
Ale w środku było pusto.
Tak, całe szczęście. Nawet usłyszałam, że choć ten mammobus stał tam kilka godzin, to jestem pierwszą pacjentką. Zbadałam się, a później zapomniałam o tym.
Za jakiś czas przyszły jednak wyniki...
Otworzyłam kopertę i ugięły się pode mną nogi. W środku była informacja, że w mojej piersi jest niebezpieczny guz, którego trzeba zbadać. Dostałam skierowanie na biopsję i konsultację onkologiczną.
Co wtedy, w pierwszej chwili, pani czuła?
Pomyślałam o mojej biednej mamie, która umierała w domu, którą widziałam, kiedy odchodziła. I choć na co dzień nie rozklejam się łatwo, to po prostu wróciłam do domu i się rozpłakałam. Człowiek zawsze, gdy słyszy diagnozę, że to rak, to myśli, że już nic go nie czeka, że to koniec, wyrok. Nie myśli się racjonalnie.
Zaczęła pani czytać, sprawdzać, konfrontować diagnozę z tym, co w internecie? Wiele z nas tak robi.
Niektórzy mówią: "Nie czytaj, idź do lekarza", ale prawda jest taka, że każdy czyta. Po mojej mamie został mi poradnik onkologiczny dla lekarzy rodzinnych. Zaczęłam czytać, a potem się wściekłam. Wściekłam się na samą siebie, że zawsze trąbię, by się badać, a sama tego nie dopilnowałam, choć jestem obciążona genetycznie. A najgorsza złość to ta na samą siebie, bo nawet nikogo nie można opieprzyć, mówiąc kolokwialnie.
Potem zaczęłam drążyć w swojej głowie, co stanie się z moimi zwierzętami, że zostaną same, że muszę im szukać domów. Kompletnie odleciałam. To był pierwszy moment. Ale później zrobiłam biopsję, nikomu o niej nie mówiąc. Chciałam najpierw sama poznać wynik. Uznałam, że nie obciążę syna taką informacją w trakcie sesji, którą wtedy miał. A sama chciałam jak najszybciej wiedzieć. W piątek odebrałam wyniki, a w kolejną środę miałam już biopsję. Okazało się, że to nie jest najbardziej złośliwy rak, ale jest bardzo złośliwy. Przyjęłam, że będę się leczyć. Wybrałam Olsztyn.
Najszybsze terminy były w Olsztynie?
Nie tylko. Mam też pełne zaufanie do lekarza, który będzie mnie tutaj operował. A poza tym pod Olsztynem mam dom po rodzicach. Zawsze tam odpoczywam, czuję się tam dobrze.
Postawiła pani na swój komfort.
Tak. Ja w ogóle bardzo rzadko wyjeżdżam na wakacje za granicę, chętniej wypoczywam na Mazurach, właśnie w domu moich rodziców. Pomyślałam wtedy też o tym, że nie wiem tak naprawdę, co mnie czeka. Czy będzie chemia, naświetlania? A może będę w fatalnej kondycji? Wzięłam to wszystko pod uwagę i wiem, że tam, na tej działce, będę się czuła najlepiej, bo to jest moje miejsce na ziemi. To jest też miejsce, w którym mogę chodzić w piżamie, w dresie. Czuć się wygodnie i komfortowo. Nieraz jak się jedzie do kurortu, to trzeba się zmobilizować. A tu? Książka, odpoczynek.
Myśli już pani o tym, co będzie tam robić?
Mam taki wielki plik zdjęć, na których są osoby, których mój syn już na pewno nie kojarzy. A te zdjęcia zachowały się - mimo działań wojennych - w trakcie powstań. Muszę te zdjęcia opisać, by kiedyś mój syn mógł opowiadać, kto na nich jest.
Czas rekonwalescencji będzie do tego idealny.
Tak, zrobię to na spokojnie. Ale nie dlatego, że umieram i muszę to zrobić, a dlatego że właśnie będzie na to czas.
To, co pani mówi, wydaje mi się być najlepszą zachętą, by się badać. A jednak ciągle "coś" nam przeszkadza.
Tak, to prawda, ale chcę powiedzieć jedno: po prostu warto podjąć ten "wysiłek". Ja spędziłam 12 minut w tym busie i mogę dziś powiedzieć, że to 12 minut mogło uratować mi życie. Teraz, latem jest bardzo dużo akcji, można się zbadać za darmo. Ja dodatkowo zrobię też badania genetyczne, dzięki którym będę to już miała całkowicie pod kontrolą. Dlatego, szanowne panie, błagam: badajcie się.
Widzę, że pani podejście jest dość wojownicze, bardzo chce pani żyć.
Wierzę, że każdy z nas ma dla kogo żyć. Ale muszę przyznać, że gdy wróciłam z poczty z tymi wynikami, byłam totalnie załamana. I wtedy nie było bohaterki, wojowniczki. Przecież już myślałam, komu oddam psy pod opiekę.
Ale - jak widać - ten etap mija.
Wiem, że te wakacje będą pod znakiem walki z chorobą. Ale na październik szykujemy z marszałkinią Morawską-Stanecką drugi kongres praw zwierząt w Senacie. Na ten kongres chcę już być nówka-sztuka - z włosami czy bez.
Boi się pani utraty włosów?
Całe życie miałam długie włosy, było ich dużo i czuję, że to może być problem, jeśli je stracę. Ale jeżeli mam wybierać, czy wolę być łysa, czy martwa, to wolę być łysa. Zrobiłam sobie też sesję zdjęciową, która cała była fantastycznym przeżyciem. Namówiła mnie na to przyjaciółka z dzieciństwa. Chciałam się wprowadzić w dobry nastrój, poczuć się piękna. Będę miała pamiątkę, jeśli stracę włosy.
Od kilku dni w Ministerstwie Zdrowia panuje duży chaos w związku z redefinicją programu badań profilaktycznych raka piersi. Wiele kobiet czuje, że nie wie, na czym stoi.
To jest nieprawdopodobne świństwo. Mówią, że redefiniują ten program, cokolwiek to w tym konkretnym przypadku oznacza. Ale przecież jeżeli program działa od 25 lat, wielu kobietom uratował życie, to może nie należy tego zmieniać? A tak w ogóle, to myślę, że oni się po prostu bardzo przestraszyli reakcji społeczeństwa, lekarzy, którzy zaczęli się na ten temat wypowiadać. Natomiast ja bym zaczekała na tę ich redefinicję i sprawdziła, ile tej kasy dołożą.
Pani została już na szczęście zdiagnozowana. Czy wiadomo, co dalej?
We wtorek 12 lipca mam operację. A co będzie dalej? Tego nie wiem.
Czy w chwilach słabości w polityce można znaleźć przyjaciół?
Dostałam mnóstwo życzeń, telefonów od polityków z mojego środowiska. Ale także - co pozytywnie mnie zaskoczyło - od ludzi, z którymi wiele mnie różni, m.in. politycznie. Absolutnie nie spodziewałam się, że koleżanki i koledzy z Prawa i Sprawiedliwości się odezwą, a to zrobili. Ale to piękne, że w takiej chwili, absolutnie trudnej dla kogoś, kierujemy się człowieczeństwem.
Co teraz pani czuje?
Ja w ogóle jestem bardzo emocjonalna, w mojej psychice ciągle coś się rozprawia. Dlatego teraz chcę jedynie, by lekarz mi to gówno wyciął, bo nie daję rady psychicznie wytrzymać tego, że to w sobie noszę. Nawet moi bliscy mówią: "Ty na raka nie umrzesz, ale z tego świrowania to nie wiadomo, co będzie". (śmiech)
Jak zareagowali, gdy im pani powiedziała o chorobie?
Na początku nie chciałam mówić, dopóki nie wiedziałam, gdzie będę leczona. Teraz już mój syn wie i bardzo mnie wspiera. Wiem, że nie jestem sama. Nawet kupił mi nową piżamę do szpitala. Przyjaciele i rodzina też mnie wspierają i mówią: "Jeśli będziesz miała doła, to dzwoń nawet w środku nocy". I myślę sobie nawet, że może to kiedyś sprawdzę, na ile to są obietnice, a na ile tylko tak gadają. (śmiech)
Rozmowę przeprowadziła Aleksandra Hangel, dziennikarka Wirtualnej Polski.
Zapraszamy na grupę na Facebooku - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!