Modne spojrzenieKatarzyna Zajączkowska: Nieustanne dbanie o wygląd stało się dla wielu kobiet obciążającym trzecim etatem

Katarzyna Zajączkowska: Nieustanne dbanie o wygląd stało się dla wielu kobiet obciążającym trzecim etatem

Nasze łazienki, a właściwie kabiny prysznicowe, to chyba jedne z ostatnich miejsc, w których nie scrollujemy naszych telefonów i zawieszamy na chwilę przeklęty multitasking. Niczym oazy w świecie pełnym bodźców, dają szansę na krótkie sam na sam z własnymi myślami (o ile nikt nie urywa klamki z okrzykiem "maaaamoooo" na ustach). Pewnie dlatego to pod prysznicem najczęściej wpadamy na nowe pomysły i ten artykuł także ma swój początek w strumieniach wody.

Katarzyna Zajączkowska: Zdecydowałam, że zamiast jedynie poświęcać się dla córek, spróbuję pokazywać im, jak żyć pełnią życia
Katarzyna Zajączkowska: Zdecydowałam, że zamiast jedynie poświęcać się dla córek, spróbuję pokazywać im, jak żyć pełnią życia
Źródło zdjęć: © Materiały własne | Robert Cieślik

Oto pewnego wieczoru, w zaparowanej kabinie próbuję dojrzeć przez zalane pianą, krótkowzroczne oczy maskę "do włosów zniszczonych i osłabionych farbowaniem". Zamiast niej wpada mi w ręce żel pod prysznic męża, a ja doznaję objawienia niczym Archimedes w wannie. Ten męski kosmetyk mówi zupełnie innym językiem niż wszystkie moje szampony, odżywki, maski, wcierki, peelingi, kremy, serum i balsamy. Niczego nie wypomina i w niczym nie poucza! Ani słowa o dojrzałej skórze pozbawionej blasku, nic o przesuszonym naskórku, cellulicie czy rozstępach.

Na dodatek opis (bez cienia bodyshamingu) zapewnia, że ten jeden specyfik jest absolutnie wystarczający i zastępuje wszystkie inne: można nim umyć całego człowieka - włosy, twarz, brodę i każdy zakamarek ciała. Męskiego, rzecz jasna. Zaczynam podejrzewać, że w ekstremalnych warunkach mógłby zastąpić pastę do zębów albo krople do nosa. Bo wiecie, to nie jest kolejne różowe mazidło dla dziewczyn, tylko broń dla prawdziwych wojowników. Ten żel w masywnej, kanciastej butelce jest jak Tonny Robbins – uwalnia wewnętrzną moc.

Ogniste litery na czarnym tle brzmią jak wezwanie do armii: nie wahaj się, zadaj cios brudowi i zdobywaj świat uzbrojony w zapach prawdziwego mężczyzny. Dużo tu gwałtowności i poważnych zadań, jakby chodziło o sensacyjny film, a nie banalny prysznic.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Mit urody

Kiedyś uśmiechnęłabym się tylko na widok tej erupcji kreatywności działu marketingu i nie szukała dziury w całym. Sęk w tym, że poza etykietami na kosmetykach, czasem czytam też książki, które rzucają na błahe reklamowe hasła nieco inne światło. Jedną z lektur, po której trudniej przymykać oczy na tak różne komunikaty i podwójne standardy wobec kobiet i mężczyzn jest "Mit urody". Naomi Woolf rozlicza w niej media, reklamodawców, a przede wszystkim kulturę, z ciągłej nieżyczliwej oceny, jakiej poddawane są kobiece ciała. Efekt? Nieustanne dbanie o wygląd stało się dla wielu kobiet obciążającym trzecim etatem, po pracy i dbaniu o dom.

Wolf twierdzi, że ideały urody nie biorą się znikąd i zawsze mają swój cel – nie tylko finansowy, ale także polityczny. Ten pierwszy łatwo dostrzec. Na micie urody bogacą się liczne koncerny działając w myśl zasady: mamy produkt na każdy twój kompleks, a jeśli jeszcze nie masz kompleksów, to daj nam chwilę. Polityczny aspekt wiąże się z naszą rosnącą niezależnością. "Im silniejsze politycznie się stawałyśmy, tym bardziej przygniatano nas ideałami urody, co najczęściej miało na celu rozproszenie naszej energii i osłabienie naszego rozwoju".

Gdy już uwierzyłyśmy, że możemy spełniać się także poza domowym zaciszem i wywalczyłyśmy sobie prawo do obecności w życiu publicznym, okazało się, że żaden stopień naukowy, doświadczenie ani ekspercka wiedza nie chronią nas- kobiet przed ocenami przez pryzmat wyglądu.

Zanim się oburzymy, wyliczając (słusznie!) jak wiele zmysłowych przyjemności potrafią sprawić nam urodowe zakupy i rytuały, odpowiedzmy uczciwie na pytanie: Na co nie poświęcałabym czasu, energii i pieniędzy, gdybym została na świecie sama, zupełnie wolna od oceny innych ludzi? Czy z takim samym zapałem robiłabym to wszystko, co wypada dziś robić "zadbanej kobiecie" (cokolwiek to znaczy)?

Co jest naprawdę twoje?

Doświadczenie lockdownu w pandemii koronawirusa pokazało nam bardzo wyraźnie, jak wiele naszych codziennych wyborów dyktuje głownie obawa o to "co powiedzą inni" i wpajana od dziecka przestroga "jak cię widzą, tak cię piszą". Wiele z nas dopiero zostając na długie tygodnie w domu mogło z ulgą porzucić niewygodne ubrania, buty czy staniki, przestać robić makijaż, farbować lub prostować włosy. Globalny reset i niepewność jutra skłaniały do zakwestionowania wielu pewników w naszym życiu- sprawdzenia co rzeczywiście warte jest uwagi, czasu i pieniędzy. Co jest naprawdę nasze, a co tylko wyuczone i nawykowe?

Byłoby nieźle, gdyby te pytania zostały z nami na dłużej, ułatwiając nawigację w świecie wyśrubowanych standardów piękna i sprzecznych komunikatów kultury. Do tego zachęca każda filozofia slow (slow life, slow fashion, slow food itd.), afirmując uważność i rozpoznanie swoich prawdziwych potrzeb: Co mnie karmi i cieszy na różnych poziomach? W jakich ubraniach czuję się naprawdę dobrze? (I nie, dres nie jest jedyną właściwą odpowiedzią, bo możemy przecież kochać cekiny!) Jakie kosmetyki lubię? (Ja właśnie w pandemii zaczęłam malować usta na czerwono). Czy inwestycją nazywam beżowy trencz i drogą torebkę, czy jednak kurs językowy albo studia podyplomowe?

Moja ukochana nauczycielka malarstwa – ciotka Lu- dodałaby jeszcze "Zawsze pytaj siebie: A gdzie ja w tym wszystkim?". To jest pytanie większego kalibru, które potrafi przemeblować życie. Gdy znajdujemy odwagę, by przed sobą nie ściemniać, dzieją się rzeczy ważne, choć o różnej sile rażenia.

Można zmienić fryzurę lub studia, rzucić nudną pracę lub przemocowego partnera, rozpocząć lekcje pole dance albo psychoterapię.

Dla mnie dużym przełomem było podważenie wizji macierzyństwa jako męczeństwa matki Polki. Zdecydowałam, że zamiast jedynie poświęcać się dla córek, spróbuję pokazywać im, jak żyć pełnią życia, aby one w przyszłości nie porzucały siebie jak pokolenia naszych przodkiń.

Jung twierdził, że nie ma większego ciężaru dla dziecka niż nieprzeżyte życie jego rodzica. Glennon Doyle w książce "Nieposkromiona" pyta: "A co, jeśli miłość nie jest procesem znikania dla ukochanych, ale powstawania dla nich? Co, jeśli obowiązkiem matki jest nauczenie dzieci, że miłość to nie uwięzienie kochanej osoby, ale uwolnienie jej? Co, jeśli odpowiedzialna matka to nie ta, która pokazuje dzieciom jak powoli umierać, ale jak żyć aż do dnia śmierci?"

Niewygodne pytania w Polsce 2023 roku. Zostawiam je tu z nadzieją, że ucząc się zaufania do siebie, powiększymy wspólną przestrzeń wolności. Nie tylko dla kobiet.

Zapraszamy na grupę FB - #Wszechmocne. To tu będziemy informować na bieżąco o terminach webinarów, wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Źródło artykułu:WP Kobieta
modaurodakobiety

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (6)