Kayah - prawdziwe życie jest poza sceną
Weszła na szczyt i musi się teraz na nim utrzymać. Ale ze względu na syna Rocha Kayah nie zrezygnuje z normalnego życia. Czy uda jej się pogodzić jedno i drugie?
Weszła na szczyt i musi się teraz na nim utrzymać. Ale ze względu na syna Rocha Kayah nie zrezygnuje z normalnego życia. Czy uda jej się pogodzić jedno i drugie? Czego nie chce robić dla sławy? Czy czuje się gwiazdą? Jak przebiegało jej życie po rozstaniu z partnerem? Na te, jak również i inne pytania piosenkarka odpowiada w wywiadzie dla „Sukcesu”.
SUKCES: Jest pani na szczycie kariery. W ciągu 14 lat nagrała pani osiem docenionych płyt.
Kayah: Większego splendoru chybabym już nie chciała. Popularność, zaszczyty nigdy nie były dla mnie siłą napędową i celem samym w sobie. A jeśli chodzi o płyty, są tacy, którzy nagrali ich więcej.
Jednak pozostaje pytanie, co dalej. Można się utrzymać lub spaść. Madonna zakłada na głowę cierniową koronę, prowokuje bluźnierstwami. Edyta Górniak serwuje nam skandale z prywatnego życia. Co zrobi Kayah?
Popularność w mediach jest pomocna w lansowaniu siebie, a ja nie chcę lansować siebie. Tkwię w show-biznesie tylko z miłości do muzyki. Nie chcę wzbudzać sensacji. I nie będę tego robić. Jestem z zupełnie innej półki.
A co wtedy, jeśli najnowsza płyta „Skała”, niepodkręcona wyrazistą promocją, nie sprzeda się?
Żyjemy w czasach, w których albo się kupuje Jolę Rutowicz, albo Kate Bush. Ja wolałabym być w tym drugim worku. Jeśli „Skała” się nie sprzeda dlatego, że nie dostarczę ludziom powodów do plotkowania, to trudno. Ale wierzę, że mam rzesze wiernych fanów, którzy ze mną się starzeją i dojrzewają, w tym również dzięki mojej muzyce.
Jednak rozebrała się pani dla „Playboya”.
Rozebrałam się i nie żałuję. Byłam piękną kobietą w obiektywie drugiej kobiety. Gdyby te zdjęcia robił mężczyzna, na pewno nie miałyby takiego wyrazu, byłyby podszyte podtekstem erotycznym, a tak pokazywały urodę kobiecego ciała. Powtórzę za księdzem Twardowskim: „Jest duża różnica pomiędzy tym, co nagie, a tym, co rozebrane”. Ja miałam nagie zdjęcia.
Jest kryzys, wszyscy narzekają na brak pieniędzy. Pani również?
Nie narzekam. Pochodzę z niezbyt bogatego domu, nie lubię rozrzucać pieniędzy. Mój ojciec był wynalazcą. Zdarzało się, że na dole naszej szafy gdańskiej leżały „cegłówki” w banderolach. Ale bywało, że nie było co jeść.
Nie chciałabym zafundować mojemu dziecku takiego losu, staram się mądrze gospodarować pieniędzmi. Wydaję na podróże, bo zawsze o nich marzyłam. I nie bieduję na wyjazdach, lubię luksus. Kiedyś nie było mnie na to stać, teraz uważam, że jestem w tym wieku, kiedy powinnam sobie dogadzać. Lubię też otaczać się ładnymi przedmiotami. Płacę za szkołę mojego syna Rocha, ostatnio przeniosłam go do szkoły językowej, wydaję pieniądze na zachcianki, choć o wiele mniej niż jego ojciec (Rinke Rooyens, reżyser i producent – przyp. red.).
I wciąż czuje się pani gwiazdą?
Zawsze czuję zgrzyt, gdy słyszę o sobie, że jestem gwiazdą. Gwiazda ma dom w Saint-Tropez, służbę, może żyć bez żadnych ograniczeń. Ja tak nie mam! Za to mam w swojej szafie arcydzieła sztuki krawieckiej. Niemniej kiedy stoję przed zakupem bluzki za trzy tysiące złotych, jest mi po prostu głupio. W dodatku gdybym się zgodziła na etykietkę gwiazdy, pozbawiłabym się prywatności, a ja nie chcę z niej rezygnować. W Radości, gdzie mieszkam, chodzę bez makijażu. Po bułki idę w dresie. Ludzie też się już przyzwyczaili, że nie chodzę z pawim piórem w tyłku. Nie zrezygnuję z normalnego życia także ze względu na Rocha. Dawno to zrozumiałam, a już na pewno od chwili, od kiedy macierzyństwo zweryfikowało mój pogląd na świat, że scena nie jest całym moim życiem. Prawdziwe życie toczy się codziennie w domu.
Ale nie ma pani w domu podczas długich tras koncertowych. A Roch ma tylko 11 lat.
Tak mówią ludzie, którzy nie znają specyfiki pracy artysty. Na ogół jednak jestem w domu. Co najwyżej, pracując nad tekstem, myślami błądzę gdzie indziej i bywam wtedy dość nieznośna. Czasami Roch tę moją nieobecność nawet sobie chwali, bo nikt nie goni go do mycia zębów. Często wracam z koncertów bardzo późno w nocy tylko po to, by Roch rano wiedział, że już jestem.
Jak się pani udało po rozstaniu z Rinkem ustalić takie wzajemne relacje, aby syn z tego powodu nie cierpiał?
Jesteśmy dorosłymi ludźmi i oboje kochamy dziecko.
To jesteście wyjątkiem, na ogół w takich sytuacjach górę biorą destrukcyjne emocje.
Przez jakiś czas nie było komfortowo. Ale chyba oboje z Rinkem nauczyliśmy się sztuki kompromisu. Nieraz połykałam żabę, musiałam pogodzić się z przykrością, coś przemilczałam, przepłakałam. Ale myślę, że oboje rezygnowaliśmy z czegoś w sobie. Dziś już wiem, że nie warto reagować szybko i ostro, bo to tylko pogarsza sytuację.
Może pani liczyć na Rinkego w trudnych chwilach?
Jestem przekonana, że mogę na nim polegać. Czasami mógł mnie zawodzić jako mężczyzna, ale nie zawodzi mnie jako bliski mi człowiek.
Ma pani bardzo silną osobowość. To mężczyznom przeszkadza?
Mam wrażenie, że oni się nas boją. Każdemu mężczyźnie może przeszkadzać niezależność kobiety. Wszystko jedno, czy dotyczy to mężczyzny, czy kobiety, ciężko jest żyć w czyimś cieniu. Kobiety łatwiej się podporządkowują, mają do tego więcej predyspozycji, bo tak każe tradycja. Moja babcia też uległa tej tradycyjnej formule małżeństwa, co nie znaczy, że była szczęśliwa.
Pani także się nie udało.
Być może na samym początku trawił nas zbyt wielki ogień. A tak już jest z wielkim ogniem – jak się go rozpali za bardzo, nie wiadomo, co pochłonie. U nas wszystko działo się za szybko. Dziecko przyszło na świat niemalże natychmiast. Dwa lata było dobrze, a potem zaczęły się rozczarowania. Miałam o wiele mniej siły i instynktu niż Rinke. Wspierał mnie wtedy i bardzo się nami opiekował. Strasznie kocha Rocha. Ilu jest takich ojców? Zupełnie nieświadomie znalazłam najlepszego ojca dla mojego dziecka. To jest mój sukces.
Ludzie mówią: sukces to może Kayah odniosła, ale co to za sukces, skoro teraz jest sama?
Może to też prawda. Z ich punktu widzenia. Rzeczywiście, moje życie małżeńskie nie jest sukcesem. Ale tak się zdarza. A może to nie było moje ostatnie małżeństwo? Może Rinke był bratnią duszą, ale w innej dziedzinie niż małżeństwo, tylko coś nam się poplątało, gdy pojawiła się namiętność? Może ten jeden jedyny czeka na mnie gdzieś za rogiem? A może ja już go znam? Nie wiem. To będzie mój prawdziwy sukces, jeśli któregoś dnia z radością będę mogła powiedzieć, że spotkałam moją drugą połowę.
Przyjaźni się pani z byłymi partnerami – to rzadkość.
Oczywiście. A są to przyjaźnie, które przetrwały wiele lat. Przyjaźnię się z żonami tych mężczyzn i ich dziećmi. To zupełnie normalne.
Tak jak na przykład z Tomikiem Grewińskim? On jest pani menedżerem, wspólnie prowadzicie firmę, a nie jest tajemnicą, że kiedyś byliście razem.
Tomik zajmuje się moją karierą już ponad 13 lat! I robi to z sukcesem. Kłopot z nim jest tylko taki, że on stale musi trząść światem, co czasami mnie drażni. Jako zodiakalny Lew na przykład lepiej wie, kiedy ja jestem głodna i co bym zjadła. To jedyne powody naszych konfliktów.
Skąd wziął się pomysł na wspólną firmę?
Wygasał mój kontrakt z BMG, szczęśliwie dla mnie zresztą, bo nie miałam z tej współpracy satysfakcji. Pomyśleliśmy, że skoro Tomik ma doświadczenie, to może zamiast szukać firmy, założymy własną. Akurat od mojego bębniarza Jasia Młynarskiego i klawiszowca Foksa dostaliśmy demo. Chłopcy w tandemie nagrali coś bardzo pięknego! Odważyliśmy się więc wydać płytę „15 Minut Projekt”. A potem wydawaliśmy płyty, których sami chcieliśmy słuchać. Nagle się okazało, że nasze gusty pokrywają się z gustami rzeszy zgłodniałych fanów takiej muzyki.
Jak jest teraz?
Coraz trudniej promować wartościową muzykę. Bywało, że mieliśmy wiele atrakcyjnych tytułów, które na siebie nie zarabiały, choć zasługiwały na to, żeby zyskać popularność. Na przykład Bisquit – fantastyczny, śpiewający polskie teksty, o które tak walczyłam. Mieliśmy na szczęście nasze złote strzały – Krzysia Kiljańskiego i Marysię Peszek. Dzięki nim możemy wspierać innych artystów. Zarabiamy na koncertach, koncerty czasem finansują płyty, ale to nie jest specjalnie rentowna działalność. Najbardziej boli mnie to, że płyty jako zamknięte, dopracowane dzieła już się nie sprzedają. Funkcjonują jako odrębne piosenki w internecie, ale cóż, takie czasy. Moje piosenki też będą do legalnego ściągnięcia już w dniu premiery płyty, np. na portalu muzodajnia.pl.
To może warto zmienić pod tym kątem działalność?
Może trzeba się nad tym zastanowić. Ja odpowiadam za artystyczną stronę naszej oferty i PR, ale mam nadzieję, że Tomik nie da nam zginąć.
Sama też chyba pani na to nie pozwoli. Jest pani wulkanem energii.
Jestem z natury aktywna, lubię podnosić ciężarki, pobiegać na bieżni, pomalować ścianę, wywiercić dziurę. Boję się jednak, że któregoś dnia coś, co dotąd podnosiłam bez żadnego wysiłku, nagle okaże się za ciężkie. Już miałam tego przedsmak, gdy zaczęła zżerać mnie tarczyca. Duża niedoczynność. Najpierw w ogóle nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Nie miałam siły żyć. Nie miałam siły wejść po schodach. Na szczęście udało się w końcu dobrać odpowiednie leki i pomału zaczynam sobie radzić z ciałem i z emocjami. Także z bezsennością. Wierzę, że wszystko będzie dobrze, choć mam świadomość, że już nigdy nie wrócę do dawnej formy. To choroba genetyczna. Odziedziczyłam ją po mamie. Ale nie wiedziałam wcześniej, że ona choruje, bo nie ma zwyczaju dzielić się takimi wiadomościami.
Zmarszczki przy nich to pestka, prawda?
Gdzie tam! Straszniej wyglądają naciągnięte przez chirurga twarze, niewyrażające emocji. Nie chciałabym być woskową lalą. Poza tym jako ambasador marki AA mam nieograniczony dostęp do świetnych kremów. Służą mi.
Więc nie zafunduje sobie pani operacji plastycznej?
Nie wiem. Śmieszne jest to, że jak byłam na wakacjach, gruchnęła wiadomość, że „zrobiłam” sobie usta. Gdy 10 lat temu zdecydowałam się na korektę nosa, już następnego dnia napisałam o tym felieton. O ustach też bym przecież napisała! Równie dobrze można by posłać w eter wiadomość, że wyrosła mi trzecia noga – część ludzi by jej szukała, a któregoś dnia zostałabym sfotografowana z tą trzecią nogą! (śmiech) Ale kto wie? Jeśli uznam, że na mojej twarzy na tyle odciśnie się piętno czasu, że zacznie przyciągać więcej uwagi niż moje piosenki, może to zrobię… Na razie czuję się wciąż młodo.
Jak patrzy pani w przyszłość, to chciałaby widzieć…
Chciałabym, żeby była spokojna. I to nie dotyczy tylko zaplecza finansowego, bo można je mieć, a żyć w strachu. Chciałabym żyć w kraju, w którym szanuje się prawo. Żeby ludzie żyli zgodnie z dziesięciorgiem przykazań albo chociaż umieli pielęgnować w sobie miłość bliźniego, wtedy reszta przyjdzie już łatwo. Chciałabym zestarzeć się u boku kogoś, kto jest bratnią duszą. Żebym mogła zestarzeć się w poczuciu spełnienia i przekonaniu, że to dobrze, że popełniłam w życiu tak wiele błędów. Chciałabym mieć wnuki. I nie być zgorzkniała.
Jednak słyszę w pani nutę goryczy.
Każdy z nas ma takie chwile, kiedy czuje się samotny, nie do końca szczęśliwy. Nauczyłam się już czerpać radość z prostych rzeczy. Chociaż czasem chce się czegoś więcej… Teksty na moją ostatnią płytę „Skała” starałam się napisać mądrze, może nawet trochę moralizatorsko – chciałam zawrzeć w nich wszystkie nauki, które wpojono mi po to, by życie nabrało głębi i szczęścia. Czuję się w obowiązku tym dzielić i dobrą energią zainfekować moich fanów.
Czym różni się płyta „Skała” od poprzednich?
Stylistycznie najbardziej przypomina mój autorski debiut z 1995 roku, „Kamień”. Skupiłam się na akustycznych brzmieniach. Cała płyta jest spokojna, nastrojowa i emocjonalna. Taka na jesienne wieczory. Miały się na niej znaleźć jeszcze inne utwory, w tym dwa niekwestionowane hity, ale nie pasowały do klimatu całości. A jak wspomniałam, album to dla mnie pełne, spójne dzieło.