Blisko ludzi"Klient nasz pan". Pracownicy sklepów zdradzają absurdalne zachowania konsumentów

"Klient nasz pan". Pracownicy sklepów zdradzają absurdalne zachowania konsumentów

Myśl Barei, że "klient w krawacie jest mniej awanturujący się" nie ma już racji bytu. Pracownicy sklepów są zgodni – krawat człowieka kulturalnym jeszcze nie czyni. – Stoi biznesmen w eleganckiej koszuli, a na taśmę kładzie zjedzoną do połowy pizzerkę – tłumaczy pani Anna, kasjerka. A to tylko jeden z przykładów.

"Klient nasz pan". Pracownicy sklepów zdradzają absurdalne zachowania konsumentów
Źródło zdjęć: © East News
Dominika Czerniszewska

37-letnia Anna przez 6 lat pracowała jako kasjerka w jednym z warszawskich sklepów sieci Carrefour. – Nawet nie wiem, od czego zacząć, przez tyle lat byłam świadkiem pewnie miliona takich sytuacji – rozpoczyna. – Ale jest coś, co chyba najbardziej utkwiło mi w pamięci. Widziałam, jak klient zakupił pieczonego kurczaka, po czym podszedł do stoiska z sosami i bez ceregieli zaczął go jeść, doprawiając ketchupem wziętym z półki – mówi roześmiana.

Klienci jedzą, ale czy płacą?

– Raz też widziałam, jak starsza pani wyciąga kapustę kiszoną z beczki, by spróbować. Nie użyła plastikowych szczypców, które znajdowały się obok. Tylko gołą ręką gmerała w beczce. Po konsumpcji szepnęła coś w stylu: "znowu kwaśna". W pierwszej chwili nie wiedziałam, jak zareagować. Widziałam, że inni klienci też na nią patrzą, więc szybko ruszyłam w jej kierunku, by zwrócić uwagę. Odpowiedziała mi, że przecież musi spróbować, czy nada się na bigos. Normalnie ręce opadają. Oczywiście bez awantury się nie obyło – dodaje Ania.

To jednak ekstremalne przypadki. Ekspedientka wspomina, że kasowanie papierków po batonikach, do połowy wypitej coli czy nadgryzionych bułek było codziennością. – Czy naprawdę klienci nie mogą zaczekać do czasu, aż zapłacą? Stoi biznesmen w koszuli, pod krawatem, a na taśmę kładzie zjedzoną do połowy pizzerkę. Piękny widok. Z drugiej strony chociaż zapłacił, bo są i tacy, którzy zostawiają pomiędzy regałami zgniecione opakowania po soczku, które dziecko wcześniej wypiło – stwierdza.

Dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny, zauważa, że niektórzy klienci kierują się zasadą "płacę to wymagam". – W związku z tym częstują się towarami z półki. W obliczu kamer czy pustych alejek sklepowych klienci zaczynają zachowywać się trochę jak w sadzie czy na polu – wyjaśnia.

Kartą czy gotówką? "Tak"

Pani Monika, kasjerka z Biedronki, mówi, że najbardziej irytują ją dwa zachowania klientów: rozmowy przez telefon podczas obsługiwania oraz awantury o złą cenę. – Pytam o rodzaj płatności, a oni trzymają te telefony przy uchu i kartą przed nosem wymachują lub odpowiadają – "tak". I nadal nie wiem. Może następnym razem podłączę się do tej rozmowy telefonicznej? – skarży się.

Z kolei pani Magdzie etykietki z cenami śnią się po nocach. To przez nie ma zszargane nerwy. – Naprawdę staramy się, jak możemy. Przyklejamy promocje. Dbamy o ceny, żeby wszystko się zgadzało. A w dużym sklepie nie jest to wcale takie łatwe. Zdarzają się sytuacje, że w kasie wyskakuje inna cena niż ta przy półce. Wówczas prawie zawsze wzywany jest kierownik sklepu, dochodzi do awantury, że wprowadzamy klientów w błąd. Są wyzwiska w naszym kierunku. I to takie, że wstyd powtarzać. A my co możemy? Siedzimy jak trusie. Przepraszamy, że to błąd ludzki, słuchamy wyzwisk i pracujemy dalej. Dodam tylko, ze zazwyczaj różnica to 40 gr, 60 gr. Rzadko przekracza 2 zł – wyjaśnia.

Dr Wiesław Baryła podkreśla, że klienci mają prawo uważać, że za towar zapłacą cenę, którą widzą na półce. – Gdy widnieje inna cena, ofiarami padają kasjerzy, którzy nie mają na to wpływu. Wówczas klienci mają prawo myśleć, że zostali oszukani. Nie myślą, że to pomyłka, tylko że ktoś próbuje ich naciągnąć na wyższą cenę. To nieszanowanie klienta, którego traktuje się w sposób nieprawdziwy – kwituje.

Psycholog zwraca również uwagę na jeszcze jeden czynnik, ludzki – a może właśnie nieludzki. – W perspektywie historycznej kupowanie w sklepie jest bardzo nieludzkim sposobem zdobywania towarów. Szczególnie w wielkopowierzchniowych marketach. To niezgodne z naturą naszego gatunku. Takie sklepy pojawiły się dopiero kilkadziesiąt lat temu. Wcześniej albo zbieraliśmy, albo zdobywaliśmy je u konkretnych osób – należało wejść w relację, porozmawiać, wymienić się informacjami i potem dopiero dokonać transakcji – wyjaśnia.

Obraz
© Getty Images

Polak potrafi

– Pomidory bez gałązek, w pół ugryzione jabłko, kalafior bez liści – wymienia pani Dominika, która pracuje we wrocławskiej Biedronce. Dowiaduję się od niej, że klienci mają różne sposoby, by produkt mniej ważył. – Raz klientka przyniosła mi skórkę od banana, którego zdążyła zjeść, idąc do kasy – mówi.

Pracownicy skarżą się również na niedopilnowane dzieci w sklepach. – Raz widziałam chłopca, który biegał po sklepie z pączkiem, a później nadgryzionego zostawił na półce – dodaje zażenowana. Rodzice nie zareagowali na wybryk potomka. Dominika przytacza też historię swojej koleżanki, której zwrócono uwagę, że za szybko skanuje produkty i klient nie nadąża pakować ich do toreb. Jak w takim razie znaleźć złoty środek?

Czasy, kiedy powiedzenie "klient nasz pan" miało rację bytu, już dawno minęły. Taki nasuwa się wniosek po rozmowach ze sprzedawcami. Psycholog Katarzyna Kucewicz próbuje tłumaczyć, skąd biorą się w nas tego typu zachowania. – Supermarkety nierzadko budzą w nas najgorsze instynkty. Hałas, mnogość wyboru, tłok – to wszystko sprawia, że jesteśmy rozproszeni i niespokojni, wręcz rozdrażnieni – zauważa. Twierdzi, że to naturalna reakcja człowieka, który musi zmierzyć się z nadmiarem bodźców. A tych podczas zakupów nie brakuje.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Biedronkasklepklienci

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (804)