Klin klinem, czyli miłość na zakładkę. Oliwia i Tadek próbowali – z różnym skutkiem
Zaczynają jeden związek, zanim zakończą drugi albo wpadają z relacji w relacji. Jedni nie umieją być sami, inni zakochują się szybko, a jeszcze inni nie potrafią przeżyć straty. Zdaniem psychologów takie maratony nie służą ani zainteresowanym, ani ich partnerom.
22.02.2020 | aktual.: 22.02.2020 11:19
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Wybitny rzymski poeta Horacy już ponad 2 tys. lat temu powiedział, że najlepszym lekarstwem na nieszczęśliwą miłość jest… kolejna miłość. Tę maksymę wzięła sobie do serca 27-letnia Oliwia, projektantka biżuterii, która nakryła swojego partnera nie tylko na zdradzie, ale na romansie z 19-latką.
Bycie klinem upokarza
– Byliśmy z Wojtkiem razem cztery lata, od dwóch mieszkaliśmy we wspólnie wynajmowanej kawalerce. Dobrze się dogadywaliśmy, bo najpierw, zanim zostaliśmy parą, przez rok intensywnie kumplowaliśmy się. Mieliśmy bardzo dobry seks, przynajmniej z mojej strony tak było. Do tego wspólne hobby – nurkowanie – i wspólne plany. Aż któregoś dnia okazało się, że nasz związek nie jest taki różowy i udany, bo mój chłopak ma jakąś laskę na boku. Niby to nic poważnego, tylko seks. Tak tłumaczył – opowiada Oliwia.
– To oznaczało, że moje wyobrażenie o naszym udanym życiu intymnym mogę między bajki włożyć. Na nic zdały się jego prośby i przeprosiny. Wywaliłam go z domu na zbity pysk. Znienawidziłam. Czułam się oszukana, zraniona i przede wszystkim zdradzona. Facet, którego jeszcze przed chwilą kochałam, stał się moim wrogiem – dodaje.
Tym, co Oliwię trzymało przy życiu, była chęć zemsty. Jej zdaniem największą karą dla byłego chłopaka był nowy chłopak: przystojniejszy, fajniejszy, bardziej zamożny. – Miałam szczęście, bo w czasie wspólnego wyjścia do miasta ze znajomymi poznałam kolegę kolegi i się okazało, że doskonale nadaje się na klina. Na dodatek spotkałam go dzień po rozstaniu z byłym, więc nawet jednego dnia nie byłam sama. Liczbą zdjęć i wspólnym meldowaniem się na Facebooku pobiłam wszystkie swoje dotychczasowe rekordy – wspomina 27-latka.
– Teraz, jak na to patrzę z dystansu, to nie było to raczej zbyt mądre. Po pierwsze, gdy oglądam te zdjęcia, to widzę na twarzy przyklejony uśmiech, a wiem, że wtedy w środku wyłam z bólu. Gdy patrzę na Jacka, mojego klina, to wiem, że wobec niego zachowałam się totalnie nieuczciwie, bo on się chyba zaangażował w naszą relację, a ja nie byłam nim zainteresowana, tylko spotykałam się z nim, bo miał mi pomóc w zemście. Bycie klinem dla kogoś to upokarzająca funkcja. A najgorsze jest to, że Wojtek miał to kompletnie w nosie, nie interesował go ani mój nowy chłopak, ani ja.
"Wszystkie kobiety są takie same"
39-letni Tadek, inżynier budowlany, przez lata nie wierzył, gdy ojciec powtarzał mu, że "wszystkie baby są takie same". Teraz byłby skłonny połowicznie przyznać ojcu rację, ale tylko w części dotyczącej złej kobiecej natury. Na czym ona miałaby polegać?
– Zawsze lubiłem otaczać się kobietami. Zawsze miałam dziewczynę, czasami spotykałem się z kilkoma równocześnie, bo nie mogłem się zdecydować, którą wybrać – wyznaje ze śmiechem. – Ale na studiach poznałem Jolę, w której zakochałem się na zabój i postanowiłem się ustatkować. Oczywiście na początku wszystko wyglądało super dobrze, spijaliśmy sobie z dzióbków, love na całego. Zamieszkaliśmy razem, na początku było dobrze, a potem zaczęły się schody. Okazało się, że Jola o wszystko się czepia: że ze złej strony tubki wyciskam pastę do zębów, że nie wkładam naczyń do zmywarki, że za mało robię w domu i ona ma wszystko na głowie, co oczywiście było nieprawdą. Każde z nas miało jakieś swoje role, ja przede wszystkim nas utrzymywałem, bo Jola robiła jeszcze dyplom, jak zamieszkaliśmy razem, więc zupełnie nie wiem, o co jej chodziło.
Tadeusz przyznaje, że wielka miłość okazała się niewypałem. Jak mówi, życie z kobietą, która non stop o wszystko suszy głowę, jest nie do zaakceptowania. – Wychodzę z założenia, że nie wyrzuca się starego czajnika, dopóki się nie kupi nowego – Tadek porozumiewawczo mruga okiem. – Musiałbym zatem skłamać, że gdy z Jolą już wszystko leciało na łeb, na szyję, nie zacząłem się rozglądać za nową dziewczyną – dodaje.
Na siłowni poznał Anię, świeżo upieczoną stomatolożkę. Zaczęli się spotykać, jeszcze zanim rozstał się z Jolą. Ania, choć wyglądem w najmniejszym stopniu nie przypominała Joli, charakterologicznie okazała się do niej podobna.
– Była miłośniczką zrzędzenia: za mało sprzątam, rozrzucam skarpetki, ona nie jest moją sprzątaczką, a ja w domu nic nie robię. Choć planowałem z nią ślub, związałem się od razu z Olą, która okazała się wierną kopią swoich poprzedniczek. Ostatnio kumpel powiedział mi, że to może jednak ze mną jest coś nie tak, a nie z tymi kobietami. Może, bo kolejny związek kończy się tak samo. Muszę chyba coś zmienić w sobie, żeby przestać przyciągać same marudy. Choć nie wiem, czy inne kobiety w ogóle istnieją. Okaże się, że mój ojciec miał całkowitą rację – mówi ze smutkiem Tadek.
Potrzebny czas na smutek
– Utrata partnera, niezależnie czy zostało się porzuconym, czy się samemu porzuciło, jest wydarzeniem bardzo trudnym emocjonalnie, obciążającym, bo często wywracającym życie do góry nogami, przynajmniej w jakiejś części – uważa Katarzyna Szymańska, psycholożka.
Zdaniem Szymańskiej strata niemal zawsze wiąże się ze smutkiem, bólem, żalem, których wiele osób się boi i robi wszystko, żeby ich nie odczuwać. Tymczasem dopiero przeżycie straty, prawdziwe, szczere i głębokie pozwala ze starym związkiem się pożegnać i otworzyć na nowe relacje.
– Oczywiście to jest trudne, bo emocje, które przeżywa się po zakończeniu związku, są bardzo silne, często niezwykle nieprzyjemne, bardzo bolesne. To właśnie z tego powodu wiele osób pomija ten etap żałoby po nieudanej relacji i przyjmuje rozmaite strategie, które mają pomóc im przejść przez ten trudny okres. Dla jednych to jest nowy związek, czasem krótkotrwały, czasem długotrwały. Nowa miłość ma albo zagłuszyć ból po utracie poprzedniej, albo stanowić element zemsty na poprzednim partnerze. Niektóre osoby żyją w przekonaniu, że bez drugiej osoby są niepełne, bezwartościowe i muszą natychmiast znaleźć sobie nowego partnera, żeby się tak nie czuć – mówi psycholożka.
– A tymczasem moment po rozstaniu jest doskonałym czasem nie tylko na przeżywanie smutku po nie udanym związku, ale także na zajrzenie w głąb siebie i próbę odpowiedzenia sobie na pytania: dlaczego mi nie wyszło, jak ja się czuję w tej relacji, jaka jest moje odpowiedzialność za to, że się nie udało. Wtedy też dajemy sobie szansę na zmianę tego, co było niewłaściwe i niepopełnianie tych samych błędów w następnej relacji – dodaje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl