Kobiety z rodzin górniczych. Pomijana historia Śląska
- To, jak przez lata widziałam Śląsk, było efektem obrazu wykreowanego w spektaklach politycznych i mediach. Tego, w jaki sposób przyporządkowywano nam role społeczne, szczególnie w czasach transformacji - mówi dr Monika Glosowitz, koordynatorka projektu "Pamiętniki kobiet z rodzin górniczych".
Na temat górnictwa w Polsce powiedziano już wiele - począwszy od historii poszczególnych zakładów, nazwisk dyrektorów, poprzez strajki, na głośnych wypadkach kończąc. Wciąż jednak niewiele mówi się o kobietach, które w pierwszej kolejności jawią się jako żony, a raczej uzupełniające kadry powypadkowych relacji z kopalń wdowy po górnikach. Ewentualnie czekające na wracających z szychty mężów bezrobotne gospodynie domowe, które w wolnych chwilach, oparte łokciami o parapety, lustrują przyblokowe ulice.
Tego typu myślenie szeroko pokutowało zresztą w latach transformacji przełomu XX i XXI wieku, gdy zamykano kolejne kopalnie, a dookoła słyszało się, żeby żony górników wzięły się do roboty, zamiast płakać nad zamykaniem kolejnej "gruby".
Ucieczka od "śląskości"
Dr Monika Glosowitz, badaczka literatury, tłumaczka i wykładowczyni z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, a także pomysłodawczyni i koordynatorka projektu "Pamiętniki kobiet z rodzin górniczych" przyznaje, że obraz śląskich kobiet przez lata był stereotypowy.
- Narracja o kobietach z tego "jądra uprzemysłowienia" pokazywała ewentualnie ścieżkę "od żony górnika do naukowca". Różne fantazmaty działały na rzecz ich wyciszenia i uprzedmiotowienia. Musiałam na chwilę zrzucić z siebie to wszystko: narzędzia, język, kalki, pozbyć się ich na chwilę, żeby spróbować zbudować inną opowieść – wyznaje.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Zresztą, sama długo mierzyłam się z własnym wstydem, który ma wymiar klasowy, ale też etniczny. Pochodzę z rodziny górniczej, byłam córką elektromontera, a weszłam w środowisko akademickie, w którym nie spotykałam ludzi z takich rodzin jak moja albo o tym nie wiedziałam. Sama też o tym nie wspominałam. Obserwowałam, jak raz zabraniano nam mówić po śląsku, by za dosłownie dwa lata organizować lekcje w tym języku. Teraz jest czas, żeby mówić - stwierdza.
- Dziś sądzę, że to, jak przez lata widziałam Śląsk, było efektem obrazu wykreowanego w spektaklach politycznych i mediach. Tego, w jaki sposób przyporządkowywano nam role społeczne, szczególnie w czasach transformacji w latach 90. i początku XXI wieku. Jako dziecko zastanawiałam się na przykład, dlaczego moja mama nie pracuje, bo pracujące mamy jawiły mi się jako bardziej wyemancypowane. Dziś sądzę, że to nie była wyłącznie moja wewnętrzna potrzeba opowiedzenia sobie historii, ale też coś, co przyszło do mnie z zewnątrz - tłumaczy.
Powrót do źródła
Przyznaje, że wiele w jej myśleniu zmienił powrót w rodzinne strony po wielu latach mieszkania w różnych miejscach i projekt związany z oddawaniem głosu przemilczanej, kobiecej historii regionu.
- To był czas pandemii, mojego urlopu macierzyńskiego. Zaczęłam myśleć, czym zajmę się po powrocie na uczelnię, a z racji zainteresowań, skierowałam swoją uwagę na kobiety Górnego Śląska. Chciałam badać teksty literackie i zobaczyłam, że w zasadzie nie mam na czym pracować. Być może jeszcze do nich nie dotarłam, ale głosów kobiet nie ma nawet w instytucjach upamiętniających życie w cieniu przemysłu na Śląsku - mówi.
- Pomyślałam, że trzeba te historie wyciągnąć z domów i postawić obok wspomnień politycznych czy pracowniczych. W domach też odbywała się praca, a bez pracy opiekuńczej nie byłoby choćby siły roboczej. Dlatego postanowiłam wyjść dalej i zebrać to, o czym literatura i podręczniki milczą - komentuje Glosowitz.
Narzucone lub wybrane role
Projekt "Pamiętników kobiet z rodzin górniczych" - jak mówi koordynatorka - był oddolną inicjatywą, która od trzech lat nabiera tempa i rozgłosu. Znajdziemy w nim głosy kobiet z różnych pokoleń, spotykamy żony, córki czy wnuczki górników, ale też kobiety, które w górnictwie pracowały lub zostały "hanyskami" (Ślązaczkami - red.) z wyboru.
Niektóre z bohaterek nie miały dostępu do edukacji, jak pani Barbara, która w domu była od "czarnej roboty". Jej siostra weszła w struktury edukacyjne, a ona nie została techniczką fotografii, choć bardzo tego pragnęła.
Inne kobiety spełniały się w roli opiekunek domowego ogniska. Co ciekawe, taką drogę wybierają też przedstawicielki młodego pokolenia, jak Martyna, która od pięciu lat jest żoną górnika, a jej życie ułożone jest pod zmiany męża. "(...) Nocka, osiemnasta, dwunasta, ranka, nocka, osiemnasta etc. Impreza w sobotę? Nie, chłop ma wydobycie, więc sobota z dziećmi w domu."
Jeszcze inne swoją determinacją pięły i pną się po szczeblach kariery w kopalniach, jak Józefa, która pierwszy raz w kopalni znalazła się w 1965 roku, jeszcze jako studentka Wydziału Górniczego Politechniki Śląskiej. Najpierw jedne praktyki, później kolejne, aż trafiła do pracy w KWK Szczygłowice.
Pierwszym zadaniem młodej kobiety była aktualizacja schematu maszynowego zakładu przeróbczego. Dostała stary plan, rolkę kalki technicznej i sztygarów oddziałowych (kierowników) do pomocy.
"Kierownicy przychodzili nawet dosyć chętnie, nie trzeba było ich o to prosić. Szkopuł był w tym, że każdy miał inne zdanie o poszczególnych powiązaniach technologicznych. Po każdej otrzymanej wiadomości korygowałam sytuację (drapałam żyletką tusz) na planie powstającego schematu, aż powstały dziury w kalce i trzeba było założyć nową" - pisze.
"Nie wiem, czy kierownicy nie znali technologii. Podejrzewam, że chcieli mi jako kobiecie ‘umilić’ pracę. Po drugiej zniszczonej kalce postanowiłam wziąć sprawę w swoje ręce. Przebrałam się w ubranie robocze, założyłam hełm na głowę i powiedziałam panu zastępującemu sekretarkę, że idę do ruchu. Kiedy wróciłam zadowolona, że sama doszłam do tych informacji, szef (Główny Inżynier Jakości i Zbytu) był blady jak trup, zdenerwowany. Miał pretensje, że sama poszłam do ruchu. "Jakby pani się zgubiła? Jakby pani gdzieś wpadła do zbiornika? To co ja bym zrobił?" Miał trochę racji.
Ale moje argumenty, że osoba dozoru musi być w miarę samodzielna, jakoś go uspokoiły. Schemat rysowałam przez dwa miesiące i miałam osobistą satysfakcję, że zrobiłam to bez niczyjej pomocy" - wspominała na kartach książki "Pamiętniki kobiet z rodzin górniczych".
Monika Glosowitz wraz z panią Józefą i fotografką Karoliną Jonderko wróciły do kopalni, w której kobieta pracowała. Jak się okazało - niektórzy pracownicy jeszcze ją pamiętali, jednak uwagę badaczki zwróciła inna kwestia.
- Osobiście przeżyłam szok, bo w zakładzie mechanicznej przeróbki węgla zobaczyłam jeszcze więcej kobiet niż się spodziewałam. Przypomniałam sobie, jak w latach 50. zabroniono im pracy na dole i zaczęły strajkować, bo była lżejsza niż ta na górze. A teraz, wśród wielkich maszyn, pyłu i huku wciąż można je zobaczyć - mówi.
Codzienny lęk
Różnorodność kobiet z rodzin górniczych ma jednak wspólne mianowniki. - Jednym z nich jest lęk o życie bliskiego pracującego w kopalni - podkreśla Monika Glosowitz.
***
"U nas na Śląsku na Barbórkę składa się życzenia mężowi pracującemu na kopalni ‘tyle wyjazdów, ile zjazdów’, nie myśląc o tym, co może się stać, gdy to życzenie nie zadziała… Ja też nigdy nie zastanawiałam się, ile w tym życzeniu jest obawy żony o bezpieczną pracę męża, prośby do świętej Barbary o opiekę i jego powrót do domu po każdej szychcie" - pisze w "Pamiętnikach" Joanna z Czerwionki.
"Dane mi było się przekonać po prawie dziesięciu latach pracy męża na dole. Poszedł na wieczorną zmianę, na 19:00. Zbudził mnie poranny dzwonek telefonu (jeszcze wtedy stacjonarnego). I te słowa: "Kopalnia, łączę…". O tej porze? Chyba przestałam wtedy oddychać. Odezwał się sztygar męża, przedstawił się i powiedział, że Adam miał wypadek; i szybko dodał: "ale nic mu się nie stało". Kamienna bryła odspoiła się od stropu, przywaliła mu prawą nogę i złamała kostkę" - wspomina.
"Nie wiem, kto i w jaki sposób informuje żonę górnika o śmiertelnym wypadku męża na dole, ale mogę sobie wyobrazić, co wtedy się czuje, chociaż ja miałam tylko namiastkę tego przerażenia" - dodaje.
***
"Zacznę od tego, że zanim poznałam Jakuba, nie wiedziałam, co to strach o drugą osobę. Odtąd codziennie zadaję sobie pytania, czy dziś wyjedzie bezpiecznie, czy go zobaczę, czy poranny całus był tym ostatnim. (...) Podziwiam wszystkie kobiety, mężczyzn pracujących na kopalni, ponieważ jest to codzienna walka z samym sobą o te pozytywne myśli, a nie najgorsze" - pisze z kolei Agata.
Uzupełniające się głosy
Drugim wspólnym mianownikiem przebijającym się przez zebrane w "Pamiętnikach" opowieści jest duma, widoczna zarówno na poziomie osobistym, jak i wspólnotowym.
- Wyraźnie obserwowałam ją podczas spotkań i warsztatów związanych z projektem - mówi Monika Glosowitz.
- Panie nie chciały mówić o sobie jako o ofiarach systemu czy transformacji. Opowiadając się w autobiografii zbiorowej za pomocą opowieści swoich mam, babć, prababć, tworzą swoistą platformę, fundament tego regionu. Ich głosy się na siebie nakładają, uzupełniają, co wyraźnie widać, gdy któraś z nich zaczyna opowiadać np. o tragedii w kopalni. Natychmiast rodzi się nić porozumienia i wsparcia. Niejako automatycznie "łapią" się historii i wzajemnie ją sobie dopowiadają – komentuje.
Sprawczość w codzienności
Niewątpliwie "Pamiętniki" burzą jednolity, stereotypowy wizerunek Ślązaczek. Pokazują kobiety pełniące różne role zawodowe, społeczne czy rodzinne. Nie wartościują czyjegoś życia, nie upraszczają sprowadzając do pokazania jedynie stereotypów, jak zmieniły się kobiety na Śląsku.
- Bo dlaczego wyemancypowaną kobietą może być jedząca "na mieście" pracowniczka korporacji a nie żona i matka realizująca się w kuchni i dbająca o, użyję świadomie tego sformułowania, bo jest fajne, "domowe ognisko"? Staramy się rozbić te stereotypy, bo wiele indywidualnych decyzji kobiet wynikało ze społeczno-politycznych uwarunkowań. Kopalnia pogłębia patriarchalny układ, ale nie zabiera kobietom sprawczości - podkreśla Monika Glosowitz.
- I to jest książka niekoniecznie o decyzyjności, ale z pewnością o sprawczości, która wielu bohaterkom nie jest nadana z zewnątrz, przez np. pracodawcę, ale one ją mają głęboko w sobie. Sama po spotkaniach zerkam na nie z pewną zazdrością, bo wiele z nich potrafi tę sprawczość i satysfakcję znaleźć w pozornie drobnych, codziennych rzeczach. Przede wszystkim są jednak uważne na życie, co w obecnym, przebodźcowanym świecie ponownie staje się nie tylko modne, ale i konieczne – podsumowuje.
Joanna Bercal-Lorenc, dziennikarka Wirtualnej Polski