Blisko ludziKochanki, kobiety nauki i wojujące feministki - polskie pierwsze damy

Kochanki, kobiety nauki i wojujące feministki - polskie pierwsze damy

Kochanki, kobiety nauki i wojujące feministki - polskie pierwsze damy
Źródło zdjęć: © PAP/Wojciech Kryński
15.06.2015 11:03, aktualizacja: 15.06.2015 13:08

Jak na przestrzeni kilkudziesięciu lat kształtował się wizerunek małżonki prezydenta?

Tak jak każdy kolejny prezydent prezentuje inny styl rządzenia, tak i pierwsze damy inaczej rozumieją swoją funkcję. Jedne podczas kadencji męża skupiały się na tylko na rodzinie, inne pławiły się w luksusach, a jeszcze inne wykorzystywały swoją pozycję do działania na rzecz pokrzywdzonych przez los. Prześledzimy, jak na przestrzeni kilkudziesięciu lat - do 1989 roku - kształtował się wizerunek małżonki prezydenta.

Choć pierwszym polskim prezydentem był Gabriel Narutowicz, to pionierską pierwszą damą - choć wtedy takie pojęcie w języku polskim jeszcze nie istniało - była Maria Wojciechowska. Narutowicz owdowiał jeszcze przed objęciem urzędu, więc to do Marii, żony Stanisława Wojciechowskiego, należało stworzenie standardów roli pierwszej damy. Być może nie zdawała sobie sprawy, że w przyszłości ta funkcja stanie się mocno eksponowana, bo konstytucja marcowa, obowiązująca w czasie prezydentury jej męża, w ogóle nie wspominała o pani prezydentowej. Podobnie, jak ta obowiązująca dziś.

Skąpa gospodyni

Maria Wojciechowska (z domu Kiersnowska) po gruntownym - jak na ówczesne możliwości - wykształceniu, młodzieńczych związkach z konspiracją i przyjaźni z Piłsudskim, jako żona Stanisława Wojciechowskiego poświęciła się wychowaniu dzieci i zajmowaniu się domem. Nominacja jej męża na prezydenta była dla niej takim szokiem, że nawet nie pojawiła się na zaprzysiężeniu! Z dnia na dzień z kobiety, która nie uznawała służby i wszystko robiła sama, stała się panią Belwederu - przytłaczającego swym ogromem kompleksu z tłumem służących - i letniej rezydencji w Spale. To tam najczęściej przebywała.
Ze względu na wiek, a także wrodzoną skromność, nie lubiła pokazywać się publicznie. Być może odczuwała też na własnej skórze niechęć arystokracji, która miała jej za złe, że nie ma ochoty się bratać. Nie umiała się odpowiednio ubrać i często popełniała gafy. W obliczu hiperinflacji i kryzysu gospodarczego wolała zająć się cięciem kosztów i gospodarowaniem - z przekazów wynika, że była wręcz skąpa. Podobno kiedyś zdarzyło jej się zaprosić gości na śniadanie do stołu nakrytego prześcieradłem z wypaloną dziurą.
Ówczesne media w zasadzie w ogóle nie interesowały się prezydentową, jedynie prasa katolicka widziała w niej prawdziwą matkę Polkę. Pod koniec rządów Wojciechowskiego, gdy jego stosunki z Piłsudskim były już coraz gorsze, prasa wzięła ją na języki jako obiekt kpin i anegdot. Trzeba jej jednak oddać, że do końca wspierała swojego męża, z którym przeżyła i ucieczkę z podpalonej przez hitlerowców rodzinnej willi, i obóz w Pruszkowie. Ostatnie, najszczęśliwsze - jak sama mówiła – lata życia spędziła razem z nim w domu córki.

Wojująca feministka i społecznik

Zupełnie inaczej funkcję pierwszej damy pojmowała Michalina Mościcka, pierwsza żona Ignacego Mościckiego. Sam fakt, że to podobno ona namówiła męża do przyjęcia propozycji Piłsudskiego, by zastąpił go na stanowisku prezydenta, najlepiej świadczy o jej ambicjach politycznych. Jak pisze Kamil Janicki, autor książki „Pierwsze damy II Rzeczpospolitej”: Niewykluczone zresztą, że wybierając Mościckiego, Józef Piłsudski miał na względzie raczej ją niż jego.
Gdy na emigracji, uciekając przed rosyjskim wymiarem sprawiedliwości po udziale w próbie zamachu bombowego, Ignacy kontynuował swoje badania chemiczne, to na Michalinę spadło zadanie utrzymania rodziny. Przekształciła dom w nieformalną polską ambasadę, gdzie zatrzymał się także Piłsudski, na którym zrobiła jak najlepsze wrażenie. Po przeprowadzce do Lwowa przyszła pani prezydentowa zajęła się walką o równouprawnienie kobiet, podczas I Wojny Światowej pomocą walczącym, a po wojnie została radną Lwowa.

Gdy w 1926 roku nieoczekiwanie została pierwszą damą, zaproponowała zupełnie nowy model tego nieoficjalnego wciąż stanowiska. Miała swój sekretariat, w którym przyjmowała petentów i delegacje, organizowała herbatki - na 300 osób i bale. W prezydenckiej rezydencji w Spale stworzyła sierociniec, nie pytając nawet męża o zdanie. Podobnie jak poprzedniczka, dysponowała budżetem reprezentacyjnym, ale o wiele większym, bo Mościcki należał do najdroższych przywódców w ówczesnym świecie. Gdy jej mąż pławił się w luksusie, ona chętnie angażowała się w akcje charytatywne. Po wielkiej powodzi w 1927 roku dzięki jej inicjatywie udało się zebrać dla powodzian sporą kwotę. Była bardzo aktywną prezydentową, gazety porównywały ją nawet do królowej Jadwigi i królowej Bony. Ostatnie służbowe spotkania odbyła na dzień przed śmiercią.

Mezalians

Przy łóżku Michaliny Mościckiej czuwały tylko dwie osoby: mąż i Maria Dobrzańska, jej sekretarka. Wtedy podobno jeszcze nie przypuszczała, że prezydent może żywić do niej głębsze uczucia. Jeszcze przed końcem żałoby po Michalinie para wzięła cichy i szybki ślub. Małżeństwu błogosławił papież, co wywołało niemałe zgorszenie ze względu na wcześniejszy rozwód Marii. Była sekretarka pani prezydentowej, która zajęła jej miejsce, starała się kontynuować działania poprzedniczki, ale nie wychodziła z własnymi inicjatywami. Niestety, nie była tak lubiana przez prasę i służbę jak Michalina.

Dopuściła się paru poważnych gaf dyplomatycznych. Królowi Rumunii i weteranom powstania styczniowego kazała wspinać się do siebie na drugie piętro zamku. W drugiej połowie lat 30. zaczęła budowę domu przy Racławickiej, którą finansowała z zaciągniętego przez siebie kredytu. Maria stała się bardziej aktywna dopiero gdy mąż nie był już prezydentem. To ona zadbała o bezpieczne wywiezienie insygniów królewskich z Polski po wybuchu II Wojny Światowej, spisała autobiografię męża i zgromadziła pokaźną kolekcję pamiątek po nim. Do końca życia musiała pracować na swoje utrzymanie, bo nie otrzymywała emerytury nieżyjącego męża.

Pierwsze damy emigracji

O działalności dwóch pierwszych dam na uchodźstwie - Jadwigi Raczkiewicz (siostry prezydenta, bo ten był kawalerem) i Eweliny Zaleskiej - wiemy niewiele, bo też miały mało czasu i możliwości, by się w nią zaangażować. Anna Sabbat, żona rządzącego aż do 1989 roku Kazimierza Sabbata, na emigracji działała bardzo sprawnie, aktywnie wspierając Skarb Narodowy - instytucję finansującą działalność władz na uchodźstwie.

Ostatnią prezydentową na emigracji była Karolina Kaczorowska. Choć skromnie twierdziła, że „nie przeszkadzała mężowi w jego pracach społecznych”, to wspierała go w pracy przewodniczącego Związku Harcerstwa Polskiego na uchodźstwie, Rady Polskiej Macierzy Szkolnej, Rady Instytutu Polskiego i Akcji Katolickiej. Udzielała się w życiu społecznym emigracji, za co z rąk Bronisława Komorowskiego otrzymała Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.

Pierwsze damy komunizmu

Gdy w 1947 roku prezydentem RP został Bolesław Bierut, od wielu już lat jego małżeństwo z Jadwigą (z domu Górzyńską) było fikcją. „Królową Belwederu” została jego kochanka - Wanda Górska, którą goście zagranicznych delegacji często brali za małżonkę sekretarza, mimo że często siedziała pod drzwiami, za którymi odbywały się ważne rozmowy czy uroczystości. Jak pisał Michał Ogórek: Pierwsza dama była - tak jak cała Polska Ludowa - wówczas półlegalna i nieuznawana przez nikogo, nawet przez siebie samą.

Z dala od Belwederu godność pierwszej damy intuicyjnie pełniła zatem Jadwiga. Była działaczką Robotniczego Towarzystwa Przyjaciół Dzieci i Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Za swoje zasługi została odznaczona m.in. Krzyżem Komandorskiego Orderu Odrodzenia Polski, Złotym Krzyżem Zasługi, Medalem Zwycięstwa i Wolności i Warszawskim Krzyżem Powstańczym.

Piękna pani naukowiec

Uroda Barbary Jaruzelskiej, żony prezydenta PRL, pozwalała jej na błyszczenie na światowych salonach. Zamiast tego piękna prezydentowa wolała się poświęcić pracy naukowej. Całe życie konsekwentnie unikała oficjalnych wyjść i wystąpień. Podobno tak rzadko pojawiała się u boku męża, że kiedyś nie rozpoznali jej i poturbowali jego ochroniarze! Jeśli jednak już gdzieś występowała, wzbudzała niemały podziw i sensację.
- Miałem satysfakcję: gdziekolwiek bym się nie pojawił, to moja żona była obiektem różnego rodzaju westchnień - powiedział w jednym z wywiadów Wojciech Jaruzelski. Poza robieniem dobrego wrażenia przysłużyła się mężowi też w inny sposób. Podobno to właśnie ona jest autorką słynnego powiedzenia Jaruzelskiego o światełku w tunelu.

Paulina Lipka/(pl)/(kg), WP Kobieta

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (28)
Zobacz także