Koronawirus. Masz kwarantannę? Sąsiad, a nawet ktoś z rodziny, może na ciebie donieść
Andrzej i jego żona wrócili w nocy z zagranicznych wakacji. Rano obudziła ich wiadomość od sąsiada: "W skrzynce jest na was donos". Gosia, która przyleciała ze Szwecji, usłyszała od eksszwagierki: "Wyjdziesz z domu, zadzwonię do służb".
"Lokatorzy mieszkania… po powrocie z zagranicy objęci są 14-dniową kwarantanną do dnia 3 kwietnia 2020. W związku z tym, trzeba zachować szczególną ostrożność (klamki, poręcze, kontakt z osobami w kwarantannie domowej itd.). Przypadki łamania procedur kwarantanny domowej (opuszczenie mieszkania przez ww. lokatorów) należy natychmiast i bezwzględnie zgłaszać w GIS i na policji".
Ulotki o takiej treści znalazły się w skrzynkach pocztowych jednego z poznańskich bloków. Andrzej mieszka w nim od ponad 40 lat i przeżył szok, kiedy dowiedział się, że "życzliwi" sąsiedzi poinformowali pozostałych o jego sytuacji. – Nie ukrywaliśmy specjalnie, że byliśmy za granicą, ale też nie obwieszczaliśmy tego. O godzinie 23 dotarliśmy do Poznania, a rano już mms od pana, który mieszka drzwi w drzwi – opowiada w rozmowie z WP Kobieta.
"Jest tu taka jedna rodzina…"
Zdziwione małżeństwo obdzwoniło pozostałych lokatorów i wszyscy, jak jeden mąż, potwierdzili, że też znaleźli kartki w swoich skrzynkach. Kto mógł za tym stać? Andrzej dodał dwa do dwóch i jest niemal pewien, o kogo chodzi. – Za rękę nikogo nie chwyciliśmy, ale my i reszta mieszkańców dokładnie wiemy. Jest tu taka jedna rodzina, która "zadbała" o to wszystko – przekonuje.
Zobacz także: Koronawirus. Ministerstwo Zdrowia opublikowało specjalny film.
Zdaniem poznaniaka, sąsiedzi, co do których ma podejrzenia, nigdy specjalnie za nim nie przepadali i być może czegoś mu zazdrościli. I nie ukrywa, że zwyczajnie "szlag go trafił". – Chętnie użyłbym niecenzuralnych słów… Nie będę udawać, pomstowaliśmy te osoby. Nawet jeżeli mają coś do nas, to nie jest moment na kontynuowanie jakichś waśni! Ale przede wszystkim nikt nie uprawnił ich do informowania innych lokatorów – zaznacza zdenerwowany.
Andrzej, kiedy tylko dowiedział się o ulotkach, skontaktował się z policją. – Napisałem maile i do dzielnicowego, i do dyżurnego komendy miejskiej w Poznaniu z prośbą o zajęcie się tą sprawą. Bulwersujący jest fakt, że ktoś wskazał nasz dokładny adres, a ponadto podał nieprawdziwe informacje – mówi.
W mieszkaniu naszego czytelnika przebywa również jego matka, która nie jest i, co ważne, nie musi być objęta kwarantanną. Lokal jest na tyle duży, że nie spotykają się we trójkę.
"Zaczynamy się bać"
Andrzeja martwią konsekwencje całej tej sytuacji. Boi się napiętnowania, a nawet agresywnych zachowań ze strony nieznajomych, którzy ze strachu i niewiedzy, mogą być przecież do nich zdolni. Jego mamę już zaatakowała sąsiadka, kiedy ta zeszła do piwnicy. – Ludzi w kwarantannie traktuje się jak chorych i zarażających, więc mogę mieć obawy – podkreśla.
Zwraca też uwagę, że na stronie pacjent.gov.pl, w zaleceniach dla osób w kwarantannie, znalazł się zapis: "Wywieś kartkę o kwarantannie na drzwiach/ogrodzeniu". – Rozumiem, że to informacja np. dla listonosza, ale skutek może być odwrotny do zamierzonego. I dlatego napisałem do biura Rzecznika Praw Pacjenta – dowiadujemy się od Andrzeja. Odpowiedział mu Marek Cytacki, Naczelnik Wydziału Departamentu Postępowań Wyjaśniających: "Bardzo dziękuję za zwrócenie uwagi na ten delikatny obszar podejmowanych procedur ostrożnościowych w warunkach stanu epidemii. Pana sygnał zostanie przekazany do MZ i GIS celem dokonania analizy przez pryzmat poruszonych przez pana aspektów".
Andrzej poprosił też o interwencję prezydenta Poznania, Jacka Jaśkowiaka i Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Z policją umówił się na spotkanie po odbyciu kwarantanny. On i jego żona czują się dobrze.
"Jak trędowata"
Żadnych symptomów choroby nie ma też Gosia, która 19 marca wróciła ze Szwecji do rodzinnego miasteczka na Mazowszu.
– Jestem na kwarantannie. Policja przyjeżdża codziennie sprawdzić jak się mam, czy czegoś mi nie potrzeba i czy wiem, że nie wolno mi wychodzić. Wiem i jestem świadoma, że za złamanie kwarantanny jest 30 tys. zł kary. Nigdzie się nie wybieram, ale gdybym wyszła, to sąsiedzi pewnie szybciej by zaalarmowali policję niż zrobiłabym trzy kroki i wróciła – przedstawia swoją sytuację. – Ludzie panikują i boją się jakbym tu prosto z Wuhan przyjechała. Paranoja.
Podkreśla, że choć dzieli dom z ciocią i kuzynem, to od powrotu nie widziała ich na oczy. A wrócić musiała – jej 6-letnie dziecko odwiedziło dziadków tuż przed zamknięciem granic. – Nie mogłam tak przecież zostawić córki na nie wiadomo jak długo – tłumaczy.
Brat kobiety jest jej sąsiadem i mimo że przybył do Polski tydzień wcześniej, funkcjonuje zupełnie normalnie. – Jeździ jak gdyby nigdy nic do pracy, ale tak tam "zeschizowali" z mojego powodu, że musiał skłamać, że przebywam pod innym adresem – relacjonuje. Obcy ludzie to jedno. Małgosia nie spodziewała się, że odwrócą się od niej rodzice. Zanim wsiadła do samolotu, usłyszała od nich: "Wolelibyśmy, żebyś nie przylatywała". Nie odebrali jej nawet z lotniska, nie przywitali się. – Jakbym trędowata była – Gosia nie kryje żalu do bliskich.
"Musiałam brać tabletki"
Najbardziej dziwi ją, że zupełnie inaczej podchodzą do swojego syna. Ich loty odbyły się na przełomie dwóch tygodni. – To on przywiózł do rodziców moje dziecko. Nie ma kwarantanny, ani nie zamierza jej odbyć. Ale to ja jestem zagrożeniem – mówi rozgoryczona. I podaje kolejny przykład, jej zdaniem, paranoicznego zachowania rodziny. – Do brata miała przyjechać masażystka, ale najpierw spytała o mnie. Na odpowiedź, że tu jestem, odmówiła przyjazdu. A brat mieszka przecież osobno – opowiada.
Gosia nie widuje nikogo poza swoją córką. Jej matka boi się, jest po operacji i przyjmuje leki. Dla kobiety to całkowicie zrozumiałe, chodzi wyłącznie o sposób traktowania. Jak dotąd najgorzej zachowała się była szwagierka Gosi. – Odgrażała się, że zgłosi mnie do sanepidu i jakim prawem ja tu przyleciałam – słyszymy.
Można sobie tylko wyobrazić, co przeżywa Małgosia, która bez ogródek przyznaje, że zaczęła brać tabletki na uspokojenie. – Nie dawałam radę. Dostawałam cios za ciosem. Nie chcą mnie tu. A ja marzę tylko o tym, żeby to się już skończyło. Chcę jak najszybciej wrócić do Szwecji – kwituje.
Na stronie pacjent.gov.pl, osoby w kwarantannie czytają m.in.:
• Zostań w domu – pod żadnym pozorem nie wychodź z domu! Nie przyjmuj nikogo. Jeśli w domu są osoby bliskie, które miały z Tobą kontakt po tym, jak zetknąłeś się z koronawirusem, one też podlegają kwarantannie.
• Jeśli musisz mieć kontakt z kimś, zachowaj odstęp na 2 metry.
• W miarę możliwości powinieneś przebywać w określonym pokoju, a jeśli w domu jest więcej łazienek, korzystaj tylko z jednej. Ogranicz powierzchnię, która będzie wymagała dezynfekcji.
• Używaj oddzielnych naczyń niż pozostałe osoby przebywające w mieszkaniu.
• Wietrz mieszkanie kilka razy dziennie.
Jak się okazuje, przypadki Andrzeja i Gosi nie są odosobnione. Polacy dzwonią do sanepidu i donoszą na sąsiadów lub współpracowników, że mogą być nosicielami koronawirusa. Wystarczy kaszlnąć, by podpaść komuś za ścianą. Lokalne media publikują wypowiedzi pracowników sanepidu, którzy potwierdzają nadgorliwość rodaków.
Andrzej powiedział nam, że według policji, donosiciela można pociągnąć do odpowiedzialności w związku z naruszeniem dóbr osobistych, ale musi to być prywatne oskarżenie. Potwierdza to prezes Ośrodka Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych Konrad Dulkowski. – Dostaliśmy maila w tej sprawie. Tu wchodzi w grę tylko prywatny akt oskarżenia, bo nie ma podstawy prawnej. Najlepsze do tego są przepisy kodeksu cywilnego, czyli pozew o zniesławienie, naruszenie dobrego imienia. Ale tu też na dwoje babka wróżyła – mówi nam. – Pomówienie jako takie jest wówczas, gdy ktoś podaje fałszywe informacje. Można znaleźć w orzecznictwie zapisy o nękaniu, wzbudzaniu niepokojów społecznych, ale to dotyczy innych sytuacji. Tu trzeba by było zatrudnić prawnika, który dobrze by to poprowadził.
Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego, również odniósł się do sprawy. – GIS nie udziela informacji o osobach poddanych kwarantannie, nikomu poza innymi służbami, dopuszczonymi stosownymi decyzjami GIODO – zaznacza. – Codziennie mam pytania od mediów regionalnych dotyczące konkretnych, wymienionych z nazwiska osób albo liczby przypadków w miejscowościach tak małych, że jakakolwiek odpowiedź mogłaby być wezwaniem do poszukiwań takiej osoby. Tego typu informacje nie są informacją publiczną – mówi, dodając, że plotkowanie na temat tego, czy ktoś jest w kwarantannie może być traktowane jako naruszenie prywatności.