Blisko ludziKoronawirus w Chile. Niepewności i paranoje

Koronawirus w Chile. Niepewności i paranoje

Koronawirus w Chile. Niepewności i paranoje
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne
23.05.2020 16:08, aktualizacja: 24.05.2020 12:28

Kilka tygodni temu zadzwonił do mnie tata, że w telewizji pojawiły się obrazki, jak Chile radzi sobie z pandemią. Pokazywali porozstawiane w centrum Santiago maszyny dezynfekujące oraz odkażanie ulic. Tata był pod wrażeniem, a mi ciężko było mu wyjaśnić, że obrazki w telewizji mają niewiele wspólnego z rzeczywistymi działaniami chilijskiego rządu.

Na początku nie myślałam o powrocie do Polski. W Chile mam swoje życie, znajomych, partnera. W połowie marca zaczęliśmy pracę z domu. Po kilku dniach prezydent Sebastián Piñera wprowadził stan wyjątkowy, zamknięto granice, zaczęła obowiązywać godzina policyjna, a na ulicach pojawili się żołnierze. Pracownicy biurowi zostali wysłani do domów.

Reakcje rządu na światową pandemię były powolne. Pierwsza zakażona osoba w Chile została zidentyfikowana trzeciego marca. Przez kolejne dwa tygodnie liczba ta wzrosła do 155, wśród których znaczną większością byli mieszkańcy bogatych dzielnic stolicy. To oni mogli sobie pozwolić na podróże do Azji czy Europy podczas trwających w Chile od grudnia do marca letnich wakacji.

Obraz
© Archiwum prywatne

Chilijczycy mówili głośno: zamknijcie metro, wprowadźcie kwarantannę, na co czekacie? Rząd milczał. Zamknięcia to straty, nie dla rządu – dla polityków.

25 marca ogłoszono kwarantannę we wschodniej i centralnej części miasta. Trwała prawie trzy tygodnie. W tym czasie wirus zaczął pojawiać się w innych sektorach Santiago: tych, w których żyją sprzątaczki, pracownicy budowlani i służba pracująca w bogatych dzielnicach. Ta sama część chilijskiego społeczeństwa, która codziennie przemieszcza się zatłoczonym metrem, a pensję otrzymuje jedynie za wykonaną pracę. "Jak nie pracuję, nie jem" – usłyszałam od krążącej po domach sprzedawczyni pakietów telefonii komórkowej. Dopiero wtedy wprowadzono w życie większe obostrzenia.

Zmiany

Raz, czasami dwa razy w tygodniu idziemy na targ i do supermarketu. Nie chodzimy na spacery, choć do granicy z dzielnicą, w której zniesiono kwarantannę dobry miesiąc temu, mamy zaledwie sto metrów. Kiedy sytuacja zaczęła robić się coraz bardziej krytyczna, obydwoje postanowiliśmy, że wychodzić będziemy tylko wtedy, kiedy musimy.

Obraz
© Archiwum prywatne

Tydzień po rozpoczęciu pracy z domu, napisała do mnie koleżanka z pracy. Zapytała, jak się z tym wszystkim czuję, bo zamknięcie to jedno, ale zamknięcie prawie 13 tys. kilometrów od rodziny podczas światowej pandemii to co innego. To był pierwszy raz, kiedy w mojej głowie pojawiła się myśl, że może powinnam wrócić, choć im dłużej o tym myślałam, tym trudniej mi było zobaczyć w tym sens. Czy jestem w Chile, czy jestem w Polsce – jaka jest różnica?

Wraz z moim partnerem szczegółowo obserwujemy reakcję państwa na sytuację. W przyszłym roku planowaliśmy przeprowadzkę do Europy, do tej pory wstępnie, teraz jednak temat ten powraca w naszych rozmowach niemalże codziennie. Nasze plany stają się coraz bardziej konkretne, choć jesteśmy świadomi tego, że obecna sytuacja może się przeciągnąć i całkowicie zmienić nasz projekt przyszłości. Póki co zmodyfikować musieliśmy kwestie takie, jak chociażby założenie rodziny, czy wybór kraju, w którym chcieliśmy się osiedlić.

Nie sama pandemia, ale kwarantanna, zdążyła też mieć pozytywny wypływ na nasze życie – nasza relacja stała się mocniejsza, obydwoje czujemy, że możemy na sobie bezwzględnie polegać. Jako Polka zamknięta na przeciwległej półkuli, czuję się bezpiecznie i komfortowo.

Nie wszyscy mieli jednak to samo szczęście. Historie o rozpadających się związkach, szczególnie tych międzynarodowych, słyszałam od znajomych, przewijały mi się także w wielu grupach na Facebooku. Klasyczne zabezpieczenie, że przecież zawsze można wrócić, podczas pandemii okazało się mylne.

Statystyki

W połowie kwietnia świat obiegła informacja, że w Chile osoby zmarłe wskutek zakażenia koronawirusem, liczone są jako przypadki ozdrowiałe. Minister zdrowia, Jaime Mañalich, stwierdził, że osoby te "nie są już źródłem zakażenia dla innych". Dwa dni później przyznał, że się pomylił, a definicje, jakich użył były "doradzane przez ekspertów międzynarodowych". Do dzisiaj nikt nie ma pewności, jak w Chile liczeni są zakażeni. Istnieje wiele teorii, mówi się, że zmarli na choroby dróg oddechowych, którzy wcześniej nie zostali poddani testom na obecność koronawirusa, nie są wliczani do oficjalnej liczby osób zmarłych w wyniku zakażenia wirusem.

Oficjalnie, test ten kosztuje 25 tys. peso (1000 chilijskich peso to 5,10 zł.), jednak w zależności od programu opieki zdrowotnej, może kosztować nawet 100 tys. peso. W przypadku osób zapisanych do najbardziej podstawowego publicznego funduszu zdrowia, jego cena to jedynie 2500 peso, jednak nie jest wykonywany w przypadku osób bez symptomów wirusa.

Pozwolenia

Ścieżkę, którą poruszam się, by kupić jedzenie na każdy kolejny tydzień, wklepuję przed każdym wyjściem na stronie wirtualnego komisariatu. Podaję moje dane, cel wyjścia, opisuję drogę. Moje pozwolenie ma ważność przez cztery godziny. Papierek ten mogę wygenerować sobie pięć razy w tygodniu. Właściciele zwierząt domowych – dwa razy dziennie. Ich wyjście nie może przekraczać pół godziny, a jego terytorialny zasięg to przecznica. Mam znajomego, który co jakiś czas na spacer wychodzi z kotem. Żeby odpocząć.

Jest szefem sporej firmy, w niewielkim mieszkaniu mieszka z żoną i trzyletnią córką. Przed kwarantanną spędzał z nimi głównie wieczory i weekendy. Zamknięcie to dla niego zmiana o 180 stopni, do której wciąż nie może się przyzwyczaić.
Chilijskie społeczeństwo wciąż jest dość patriarchalne – kobiety nie tylko zajmują niższe stanowiska czy zarabiają mniej niż mężczyźni, ale także to one statystycznie więcej czasu poświęcają na opiekę nad dziećmi. Wraz z koronawirusem i pracą z domu, przynajmniej ostatniej kwestii stopniowo pojawiają się zmiany.

Obraz
© Archiwum prywatne

Dwa tygodnie temu kwarantanną objęto kolejne dzielnice stolicy. Wirtualny komisariat padł. Po weekendzie bez możliwości wygenerowania sobie pozwolenia, strona wróciła do sieci. Zmieniło się jej funkcjonowanie – obecnie, by zgłosić wyjście, najpierw musimy ustawić się w wirtualnej kolejce. Przeważnie postoimy w niej kilkanaście minut.

Paranoje

Kiedy w marcu napisała do mnie koleżanka z pracy, obydwie odetchnęłyśmy z ulgą, bo nasza firma zapowiedziała, że nie będą musieli nikogo zwolnić. To agencja turystyczna organizująca luksusowe wycieczki do Chile i Argentyny dla bogatych Amerykanów. Pierwszego kwietnia odebrałam telefon i poinformowano mnie, że od dzisiaj już tam nie pracuję. Tutaj Prima Aprilis niestety się nie obchodzi.

Znajoma z Kanady zapytała mnie, jakie programy oferuje mi w tej sytuacji Chile. Programy? Żadne. Wręcz przeciwnie – rząd wprowadził prawo, na którego mocy pracodawcy mogą zwolnić pracownika nie wypłacając mu ostatniej pensji.

Koronawirus w Chile to wiele paranoi. Nie chodzi tylko o programy chroniące przedsiębiorców, zamiast pracowników, ani o liczby, które nie wiadomo skąd się biorą i do których zaufania nie ma aż 62 proc. społeczeństwa.

Ostatniego dnia kwietnia prezydent jednej z bogatszych dzielnic stolicy zdecydował się otworzyć centrum handlowe, tłumacząc to tworzeniem "nowej normalności". Przy drastycznym wzroście zakażeń, który ma miejsce od początku maja, jego tzw. "plan pilotażowy" nie wrócił do funkcjonowania.

W pierwszym tygodniu maja nowych przypadków pojawiało się od tysiąca do półtora tysiąca dziennie. 19 maja liczba ta skoczyła rekordowo do 3520. Obecnie liczba osób zakażonych koronawirusem w Chile to 52 tys.

Całkowite zamknięcie

Podczas gdy w Polsce trwała walka o przełożenie wyborów, w Chile sytuacja była dokładnie odwrotna. Po mocnych protestach społeczeństwa w październiku i listopadzie ubiegłego roku, postawiony pod ścianą rząd, podjął decyzję o organizacji referendum konstytucyjnego. 26 kwietnia Chilijczycy mieli zadecydować, czy chcą zmiany obecnej, napisanej jeszcze podczas dyktatury, konstytucji. Według różnych ośrodków badań opinii publicznej, które przeprowadziły sondaże w różnych okresach od listopada do maja, nową konstytucję popiera od 56,6 do aż 92,2 proc. społeczeństwa. Zmiana konstytucji nie na rękę jest jedynie elitom, które przekładając plebiscyt na koniec października, choć na chwilę odetchnęły z ulgą.

Pandemia przerwała także kolejną falę protestów, która pojawiła się w pierwszych dniach marca. Mówi się, że nowej konstytucji Chile nie zobaczy jeszcze długo, a wraz z końcem pandemii protesty powrócą ze zdwojoną siłą.

W ubiegły piątek kwarantanną objęto bezwzględnie całe Santiago i miejscowości-satelity. Na razie na tydzień, choć po tym czasie przewiduje się przedłużenie zamknięcia, szczególnie na uwadze mając nadchodzącą zimę. Gdy jednak patrzę przez okno, nie widzę ani zmniejszonego ruchu samochodowego, ani mniejszej ilości przechodniów. Bezdomni wciąż śpią na ulicach, w parkach wciąż siedzą rodziny. Wylotówki z Santiago w weekendy stoją w korku.

Obraz
© Archiwum prywatne

Tego samego dnia portierzy zamknęli bramkę, która prowadzi do naszego bloku. W sobotę przyjechała ekipa, by ją zdezynfekować. Zaraz potem zarządca wspólnoty powiesił na niej informację, że zabronione są wszelkie odwiedziny. Zamknięcie przybrało nową formę.

Zobacz także: Siłaczki odc. 6. Cykl Klaudii Stabach. Dajemy kobietom wsparcie, na jakie zasługują

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (93)
Zobacz także