Pielęgniarka z Nowego Jorku o poluzowaniu obostrzeń w Polsce. "Może jeszcze na to za wcześnie"
Nancy Fried pracuje jako pielęgniarka w szpitalu Mount Sinai w Nowym Jorku. W rozmowie z WP Kobieta podkreśla, że sytuacja w mieście wciąż jest dramatyczna. Docenia jednak wsparcie, które każdego dnia otrzymuje od nowojorczyków. Przyznaje również, że utrzymanie rygoru i surowych obostrzeń – które w Polsce zaczynają być znoszone – jest kluczowe w walce z wirusem.
12.05.2020 | aktual.: 13.05.2020 18:54
Maja Kołodziejczyk, WP Kobieta: Pracujesz w Nowym Jorku – mieście, w którym potwierdzono ponad 185 tys. przypadków zakażeń koronawirusem. Czym dokładnie się zajmujesz?
Nancy Fried: Mam 36 lat, jestem dyplomowaną pielęgniarką i dodatkowo robię doktorat, również z pielęgniarstwa. Na co dzień mieszkam w New Jersey, ale dojeżdżam do pracy do szpitala w Nowym Jorku. Można powiedzieć, że w okresie pandemii pracuję na pierwszej linii frontu.
Czy pamiętasz, kiedy stwierdzono pierwszy przypadek koronawriusa w mieście?
To wydarzyło się na początku marca, akurat w moim szpitalu – Mount Sinai. Zarówno wśród mieszkańców miasta, jak i personelu placówki nasilała się panika. Nie ma co ukrywać – to była masowa histeria. Sama bardzo się bałam, ale tłumaczyłam sobie, że jestem pielęgniarką i to moja praca.
Jaka była reakcja personelu na pierwszego zarażonego pacjenta? Czy osobiście miałaś z nim kontakt?
Nie był to mój pacjent. Przebywał na innym oddziale. Wiem, że objawy jego choroby były bardzo łagodne, dlatego szybko został wypisany do domu i objęty obowiązkową, dwutygodniową kwarantanną.
Zobacz także: Jak wygląda życie w Nowym Jorku? Polka opowiada o sytuacji w mieście
Jak zmieniła się twoja praca podczas epidemii koronawirusa?
Już w połowie marca skutki pandemii były widoczne gołym okiem. Ulice opustoszały, a Nowy Jork stał się dosłownie strefą wojenną. Po jednym pacjencie masowo zaczęły pojawiać się kolejne przypadki. To było jak lawina zachorowań. Zostaliśmy wyposażeni w kombinezony ochronne, rękawiczki oraz maseczki. Praca stała się bardzo stresująca.
Czy zostaliście wyposażeni w wystarczającą ilość środków ochronnych? W Polsce to spory problem.
Niestety, tych środków wciąż brakuje. W pracy noszę maseczkę ochronną typu N95. To właśnie ten model jest zalecany przez amerykańskie Centra Kontroli i Prewencji Chorób do użytku medycznego. Ma specjalny filtr przeciw zanieczyszczeniom i została zaprojektowana tak, by można było jej używać przez kilka godzin. W praktyce nie jest to jednak wygodne, boli mnie od niej twarz, czuję nacisk na skórze, ale wiem, że to dla mojego dobra. Jestem bardzo ostrożna. Wytrzymanie godziny w maseczce z prawidłowo zasłoniętym nosem i ustami jest do wytrzymania.
Na ulicach coraz częściej widzi się osoby, które maseczki zsuwają na brodę...
Ludzie powinni pamiętać o prawidłowej ochronie, gdy wychodzą z domu po zakupy lub na spacer z psem. To, czy dokładnie osłaniamy usta i nos, robi różnicę. My nosimy jedną maseczkę przez cały dzień pracy. Czasem jest to kilkanaście godzin. To samo z przyłbicami, ale po wszystkim jeszcze jakoś je przetrę i zdezynfekuję. Z maseczkami jest o wiele gorzej. Po 12 godzinach noszenia maska N95 jest tak słaba, że rozpada mi się w rękach. Nie ma możliwości częstszej zmiany masek, bo ich liczba jest ograniczona.
Jak wygląda teraz życie codzienne w Nowym Jorku? Otwarte są centra handlowe i restauracje? Jak zachowują się nowojorczycy?
Ludzie nie wychodzą z domów, jeżeli naprawdę nie muszą. Nowy Jork zmienił się w miasto duchów. Jest kompletnie opustoszały. Zamknięte są salony fryzjerskie i kosmetyczne, galerie handlowe, siłownie, teatry oraz kina. Otwarte są jedynie te restauracje, w których można wziąć jedzenie na wynos, apteki i sklepy spożywcze.
W Polsce właśnie następuje zniesienie niektórych obostrzeń. Otwarto centra handlowe, a wkrótce zostaną ponownie otwarte także salony fryzjerskie. Uważasz, że to odpowiedni moment?
Moim zdaniem jest na to zdecydowanie za wcześnie. Takie działania mogą spowodować gwałtowny wzrost zachorowań. Koronawrius nie wygaśnie, jeżeli nie ograniczymy kontaktów z innymi ludźmi.
Czy w twoim szpitalu obowiązuje zakaz odwiedzin?
Nie, ale wprowadzono duże ograniczenia. Przy porodzie pacjentki może być obecny jeden, zdrowy gość, a osobę umierającą mogą odwiedzić dwaj członkowie rodziny. Oczywiście na salę wchodzą wówczas pojedynczo. Wszystkim odwiedzającym sprawdzamy temperaturę, a jeżeli ktoś wykaże jakiekolwiek objawy towarzyszące zachorowaniu na COVID-19, zostaje wyproszony. Odwiedzający muszą mieć przy sobie własne środki ochronne, takie jak maseczki i rękawiczki. Personel stara się jednak zalecać pacjentom, by kontaktowali się z rodziną telefonicznie lub przez Skype.
Sama znasz kogoś, kto został zarażony koronawirusem?
Oczywiście, regularnie robią nam testy. Ośmiu współpracowników miało wynik pozytywny, chociaż wszyscy nosimy maseczki, rękawiczki i kombinezony ochronne. Dzięki Bogu, ja jeszcze nie zachorowałam. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
Co się dzieje z członkami personelu, którzy zachorują? Zostają pacjentami waszego szpitala?
To wszystko zależy od tego, jak dana osoba przechodzi chorobę. U niektórych objawy są łagodne lub praktycznie nie występują. Wówczas odsyła się ich do domów na dwutygodniową, przymusową kwarantannę. Inni wymagają stałej opieki lekarskiej. W naszych szeregach mamy ozdrowieńców, którzy zarazili się koronawirusem, ale już wrócili do pracy. Niestety, nie wszyscy mają tyle szczęścia. Ostatnio zmarł jeden z administratorów pielęgniarstwa.
Mam wrażenie, że jesteście bardzo zżyci. W mediach społecznościowych często publikujesz grupowe zdjęcia, na których pozujesz z koleżankami z pracy. Razem nakłaniacie ludzi do pozostania w domach.
Wychodzę z założenia, że praca zespołowa i wzajemne motywowanie się do działania jest bardzo ważne. Wraz z lekarzami, pielęgniarkami i resztą personelu medycznego naprawdę dużo ryzykujemy. Nazywamy siebie superbohaterami, ale bez peleryn. Przekonujemy innych, że koronawirus nie jest żartem. Widziałam najgorszy przebieg choroby u pacjentów. Myślę o cierpieniu rodzin, które straciły bliskie osoby. Musimy się modlić i być silni. Cały personel walczy w szpitalu, a ja często apeluję do ludzi, aby pomogli nam w walce i unikali wszelkich zgromadzeń. Dzięki temu zapobiegamy rozprzestrzenianiu się wirusa. Na razie nie zauważyłam, żeby sytuacja znacząco się poprawiała.
Zobacz także
A jakie jest nastawienie twojej rodziny, znajomych i sąsiadów do tego, czym się zajmujesz? Czy pracownicy służby zdrowia cieszą się w Nowym Jorku dużym szacunkiem?
Niestety, moi rodzice nie żyją i została mi tylko siostra. Jest ze mnie bardzo dumna. Nowojorczycy traktują nas jak bohaterów. Każdego dnia o 19 wyglądają przez okna. Klaszczą, wiwatują, wszędzie słuchać klaksony samochodów. Wtedy jest koniec zmiany w szpitalu, więc widzą pracowników medycznych wchodzących i wychodzących z budynku. Zawsze w takim momencie czuję się wyjątkowo, faktycznie jak bohaterka bez peleryny. Bywa też, że ludzie dają mi prezenty. Raz dostałam przesyłkę od firmy sprzedającej wegańskie produkty. Sprawdzili na moim profilu, że nie jem mięsa, a potem w ramach podziękowania wysłali mi wegańskie kolorowe mydła i przyprawy. Wdzięczność za moją pracę okazują również sąsiedzi, od których dostałam kwiaty. To naprawdę miłe.
Jakie jest twoje nastawienie do codziennej pracy? Bywa, że strach odbiera ci chęci i motywację?
Najbardziej przeraża mnie to, że pod wieloma względami ten wirus jest dla nas jeszcze nieznany. Nie tracę jednak energii i myślę o tym, że jestem potrzebna. Wciąż mam siłę, by walczyć na pierwszej linii frontu, realnie pomagać i ratować ludzkie życie.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Zobacz także: MNIAM, odc. 2: Przepis na lekki i puszysty deser jogurtowo-czekoladowy