Krzyk niemocy. Co zrobić, aby polska edukacja poszła w dobrym kierunku?
"Dobrze byłoby, żeby relacja uczeń – nauczyciel oparta była na wzajemnym zaufaniu i równorzędności dialogu". O problemach w dobie pandemii i przyszłości polskiej szkoły, rozmawialiśmy z nauczycielem Pawłem Lęckim.
Aneta Malinowska WP Kobieta: Napisał pan, "że nauczyciel powinien być jak telefon nieustannego zaufania". Dlaczego to jest takie ważne?
Paweł Lęcki, nauczyciel języka polskiego: Nauczyciel powinien być towarzyszem ucznia, czyli człowiekiem, który w skomplikowanej rzeczywistości towarzyszy mu w poznawaniu świata, również w sytuacjach trudnych, które są dla młodego człowieka niepokojące, nieczytelne. To nie jest tak, że ma nauczyć tylko podstaw programowych. Jedną z ról pedagoga jest wyjaśnianie świata, zwłaszcza w takiej trudnej chwili, jak teraz się znaleźliśmy.
Kiedy używam sformułowania "telefon zaufania", to mam na myśli to, że młodzi ludzie szukają często ludzi, do których mogą się zwrócić z różnymi sprawami. Czasami nie mogą do rodziców. I jeśli szkoła stwarza atmosferę bezpieczeństwa, to jest to wymarzona sytuacja. Dobrze byłoby, żeby relacja uczeń – nauczyciel oparta była na wzajemnym zaufaniu i równorzędności dialogu.
Czy uczniowie zgłaszają się do pana z problemami?
Są uczniowie bardziej otwarci i są też zamknięci w sobie. Czasami faktycznie zwracają się z różnymi sprawami, ja też staram się rozmawiać z nimi w formule lekcyjnej. Realizując materiał, poruszam wiele istotnych kwestii. Daję moim uczniom przestrzeń do wyrażania siebie, do mówienia, do wspólnego rozważania trudnych tematów.
Ostatnio np. na podstawie "Hamleta" omawialiśmy temat samobójstwa. Sam odczuwałem stres i wewnętrzny lęk podczas mówienia o tym, bo zawsze istnieje ryzyko, że kogoś taki temat może wręcz zainspirować.
Jednak z drogiej strony, jak sami uczniowie mi powiedzieli, nie da się nie mówić o pewnych rzeczach, udawać, że one nie istnieją. To tak samo jak np. na temat sytuacji społecznej – nauczyciel nie powinien udawać, że pewne rzeczy w społeczeństwie się nie dzieją, że nie zachodzą pewne procesy. Tu nie chodzi, żeby kogokolwiek do czegokolwiek namawiał, natomiast chodzi o to, żeby rozmawiać.
Uważa pan, że szkoły wolą realizować podstawy programowe, a nie zajmować się relacjami, bo "za relacje nie potrafimy wystawiać ocen"?
Podstawa programowa jest kluczowym problemem, ponieważ każda pojawiająca się władza chce wprowadzać swoje zmiany w tym zakresie. Te zmiany zazwyczaj są i były oderwane od rzeczywistości. Dlaczego relacja jest ważna? Bo relacja jest sensem istnienia człowieka w rzeczywistości.
Jeśli ludzie ze sobą rozmawiają, to nawet skostniała podstawa programowa nie będzie stanowić problemu. Wtedy podczas realizacji podstawy można złapać to, co jest istotą rzeczy.
Moim zdaniem rolą szkoły jest przygotowanie ucznia do funkcjonowania w przyszłości na przestrzeni dalszego życia. I na pewno nie przygotuje go do tego sama realizacja podstawy programowej. Oczywiście ona w jakimś sensie stanowi kanon nauczania treści, jakie należy przekazać, ale te treści powinny być osadzane w aspekcie relacji, czyli wzajemnego zaufania, w tym specyficznym ekosystemie, jakim jest szkoła, gdzie istnieją ludzie młodzi i nauczyciele i rodzice.
Co pan robi podczas swoich lekcji, żeby pogłębiać relacje między młodymi ludźmi?
Badania ekspertów dowodzą, że pandemia i nauczanie zdalne osłabiają relacyjność, ale też motywację do nauki. Jeśli przez dłuższy czas będziemy online, wielu będzie bardzo trudno się zebrać, żeby zrobić cokolwiek. Często to jest taka walka z samym sobą u uczniów.
Jeśli ktoś myśli, że zmotywuje uczniów tylko sprawdzianami i pilnowaniem na kamerkach, to nie - to nie działa w ten sposób. Chodzi o to, żeby cały czas rozmawiać z uczniami, niekoniecznie o życiu, ale żeby przy okazji uczenia budowała się atmosfera rozmowy. Ja chcę, że moi uczniowie mieli poczucie, że to co oni mówią, jest istotne i ważne, że słucham tego, co mają do powiedzenia.
Jakie problemy mają dziś uczniowie? Zwłaszcza teraz w dobie pandemii?
Problemów jest pewnie tyle, ile młodzieży. Są młodzi ludzie, którzy narzekają na swoich rodziców. Są tacy, którzy martwią się pieniędzmi, czy pracą w przyszłości. Część boi się o prostsze rzeczy – czy będą mogli wyjechać, czy rząd za chwilę wprowadzi zakaz jakiegokolwiek przemieszczania się?
Moi maturzyści na przykład, mimo zmniejszania wymagań podczas egzaminów, boją się o swoje egzaminy, bo one są dla nich ważne. Boją się, jak będzie wyglądała rekrutacja na studia, co się wydarzy. Albo teraz o Święta Bożego Narodzenia. Niezależnie od tego, czy jest się wierzącym czy nie, młodzi ludzie są przyzwyczajeni, że Boże Narodzenie to święta rodzinne. Teraz przez pandemię część uczniów nie czuje tego, bo przy stole nie będzie tej większej rodziny, która była zawsze dotychczas.
Zrobił pan niewiele sprawdzianów w ramach zdalnej edukacji. Jak zatem będzie pan wystawiał oceny semestralne?
Oceny mam. Może nie jest ich dużo, ale mam z czego wystawić oceny semestralne. Rozumiem, że niektórzy uczniowie czy nauczyciele potrzebują większej presji dotyczącej ocen, ja jakby z góry założyłem, że w ramach edukacji zdalnej nie ma u mnie opcji jedynek ani dwój. W tej specyfice, w której jesteśmy, nie widzę powodu, aby dodatkowo dokładać uczniom stresu z powodu ocen. Aczkolwiek nie upieram się, że mam rację. Ja mówię o tym, jakie jest moje przekonanie wewnętrzne, więc pewnie będę miał w tym semestrze głównie czwórki i piątki.
To nie jest tak, że moi uczniowie nic nie musieli robić, bo pisali normalne prace i sprawdziany, pisali nawet maturę próbną. I tu pojawia się pytanie, co chcemy oceniać i co w ramach edukacji zdalnej jest dla nas najistotniejsze? Na takie pytanie każdy nauczyciel musi sobie odpowiedzieć sam.
Co pan sądzi o rodzicach, którzy pomagają dzieciom w pisaniu zdalnych klasówek?
Pomaganie tylko po to, żeby dziecko dostało lepszą ocenę, oprócz tego, że jest oszustwem, jest przede wszystkim absurdalne. Bo to dziecku nie pomaga w niczym, a tylko i wyłącznie mu szkodzi. Takie dziecko rośnie w przekonaniu, że zawsze ktoś za niego coś zrobi. Ja bym zdecydowanie wolał, żeby to dziecko poszukało samodzielnie tych informacji, dotarło do źródeł i wtedy to będzie miało sens. Jeśli uczeń się nauczy wyszukiwać i zrobi to nawet na sprawdzianie w sposób mądry, to ja tego nie potępię. Natomiast rodzic, robiąc coś za dziecko, robi mu krzywdę na przyszłość i to jest naganne.
Co pana zdaniem w systemie edukacji powinno się zmienić? Czego od szkoły potrzebują młodzi ludzie?
Dostęp do internetu bardzo zmienił polską edukację, jednak zatrzymał ją na etapie podawczo – odbiorczym. Tzn. uczymy się trochę, po czym sprawdzamy, znowu uczymy i znowu sprawdzamy i tworzy się takie zaklęte koło. Natomiast moim zdaniem podstawowe elementy, które w systemie edukacji powinny się zmienić, to łączenie przedmiotów. Uczeń w polskiej szkole jest w "szufladkach". Jak jest na polskim to jest na polskim, na fizyce to na fizyce.
Jednak współczesna rzeczywistość tak nie działa. Teraz istnieje mocno synergiczny splot połączeń między różnymi dyscyplinami i my powinniśmy dążyć do tego, żeby te dyscypliny były bardziej łączone.
Przeprowadziłem kiedyś z koleżanką od biologii lekcje wspólne i okazało się, że umiejętności, które są nam obydwojgu potrzebne, są identyczne. Sposób docierania do wiedzy jest identyczny. Uczniowie byli zaskoczeni, nie byli w stanie wykorzystać np. umiejętności czytania ze zrozumieniem na biologii.
Czy coś jeszcze powinno się zmienić ?
Po drugie, powinniśmy realnie porozmawiać o ocenianiu, tzn. czemu ma służyć i w jaki sposób ma być motywujące. Czy my musimy być systemem karzącym, a może jednak pozytywnie wspierającym? Moim zdaniem należałoby przesunąć wahadło w stronę wsparcia uczniów. Oczywiście nie - chwalenia za wszystko. Uczeń ma prawo do błędu, a błąd jest bardzo istotną częścią edukacji, ale nie musimy karać za każdy błąd.
Polska szkoła powinna otworzyć się na świat, a proszę zauważyć, że ostatnio w naszym kraju szkoła znowu się zamyka. Nie można mówić o tym, czy o tamtym, o ideologii takiej czy innej, o sprawach bieżących. Szkoła musi być w relacji z rzeczywistością, po to, żeby tworzyć te relacje w ramach społeczności szkolnych, nie może być oderwana od życia.
Sądzi pan, że minister Czarnek rozpozna problemy w polskiej szkole i zaproponuje rozwiązania? Czy nauczyciele widzą w nim nadzieję?
Nadziei w Przemysławie Czarnku nie można mieć żadnych. Jego zakres zainteresowań jest daleko odbiegający od rzeczywistości szkolnej. Jego koncepcje są ideologiczne. Ten minister nie potrafi rozwiązać żadnych podstawowych problemów, nie wypowiada się o problemach psychicznych młodych ludzi, na temat psychologów w szkołach, na temat nowoczesności w polskiej edukacji. Ja nie sądzę, żeby Przemysław Czarnek w daleki sposób zreformował szkolnictwo w Polsce, bo on dokładnie chyba nie wie, na czym ono polega. Raczej przewiduję, że w którymś momencie rodzice zaczną reagować, że się nie rozwiązuje podstawowych problemów, a przeładowuje się system i dzieci ideologią.