Kulisy pracy testerów wierności, czyli co się dzieje, gdy z kochanej żony stajesz się figurantką
Zastawiają na niewiernych partnerów "słodkie pułapki". Gdy mąż chce wiedzieć, czy żona go zdradza, prosi o pomoc detektywa. Najważniejsze jest to, by kobieta wiedziała, że spotyka właśnie fajnego i sympatycznego faceta – opowiada mi tester wierności.
13.02.2018 | aktual.: 14.02.2018 10:44
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Pani X powiedziała mężowi, że jedzie z koleżanką na wakacje. Kierunek – Turcja. Przekonała go, że to zwykły wyjazd z koleżanką, by odpocząć trochę od pracy. Pani X lubiła imprezować. Spakowała się, wyjechała. X nie miała pojęcia, że tym samym samolotem jechał z nią zatrudniony przez męża tester wierności. Miał sprawdzić, jak X zareaguje na podryw innego mężczyzny. Słowem: czy zdradzi.
- Sytuacja bardzo łatwa: dwie pijane kobiety na imprezie w Turcji, prawie rozebrane. Wierność takiej kobiety łatwo sprawdzić, wystarczy zapytać, czy pójdzie na drinka. W rozmowie proponujemy dalszą znajomość w hotelu i to wystarczy. Potem udajemy spłoszonych, że nie możemy się pojawić w pokoju, że nagle zmieniły się plany. Materiał dla klienta już mamy – opowiada mi Adam (imię zmienione – przyp. red.), pracownik agencji detektywistycznej Honey Trapper.
Mężowie nie znają swoich żon
- Ale bywają też bardzo trudne sprawy - przyznaje. - Żona pracuje po 12 godzin jako lekarka, okulistka. Po pracy jest bardzo zmęczona i nie ma nawet ochoty wyjść z domu na drobne zakupy. I jeśli uda nam się w taką sprawę zakończyć, to satysfakcja jest niesamowita. Przy testowaniu kobiety na łatwym gruncie, pijanej kobiety na przykład, nie ma takiej satysfakcji – mówi Adam.
Od kilku lat jest testerem wierności. O takich jak Adam mówią, że zakładają na niewiernych partnerów "słodkie pułapki". Gdy zaczynał, był jeszcze singlem. Teraz, po latach, musiał przekonać swoją partnerkę, że to praca jak każda inna. – Wie, że działam w słusznej sprawie i nie tylko wygląd się liczy. Sprawdza się związki, które nie mają sensu istnienia. Z partnerką walczyłem na początku. Pytała, dlaczego to robię. Teraz rozumie, przyzwyczaiła się, zaufała - wspomina w rozmowie.
Adam ma bogate doświadczenie w sprawdzaniu kobiet. Lubi z nimi przebywać, jest otwarty na ludzi. - Najważniejsze jest to, by figurantka wiedziała, że spotyka właśnie fajnego i sympatycznego faceta, z którym może porozmawiać. Ta naturalność to podstawa, bo miałem już klientki, które dobrze wiedziały, że mężowie będą je sprawdzać, a i tak się udawało. No plus tam jakieś małe techniki podrywu, komplementy... Ale bez przesady, bo kobietę łatwo wystraszyć – opowiada.
Jako tester wierności dostaje kilka zleceń w miesiącu. O takich usługach coraz więcej pisze się w mediach. Tyle że najczęściej pojawiają się historie kobiet, które testują wierność, rzadziej mężczyzn. Dla Adama to typowa praca detektywa. Gdyby rozpisać to w skrócie: klient zgłasza się do agencji, by pracownicy pomogli ustalić, czy partnerka jest wierna. To najczęstszy schemat. Przychodzi mąż i opowiada, czym zajmuje się żona, co lubi najbardziej, jacy mężczyźni się mogą jej podobać. Potem właściciel agencji decyduje, który z testerów będzie musiał zająć się sprawą, przetestować kobietę – w języku testerów – figurantkę.
- Czasem jest tak, że partner zna swoją kobietę, opowiada nam, co lubi, czego nie, jaka jest. A potem podczas naszego rozpoznania okazuje się, że to zupełnie inna osoba. I to jest najważniejsza praca testera – trzeba profesjonalnie ocenić, jaka jest dana figurantka. Bo powiem pani, najczęściej mężowie nie znają swoich żon – słyszę.
Wie, jakim samochodem jeździ figurantka, w jakich miejscach bywa. Jak przyznaje Adam, testerzy "zazwyczaj stosują techniki filmowe". - Kobieta jest u lekarza albo galerii handlowej, potykamy się gdzieś obok. Były i takie sytuacje, gdy udawałem połamanego albo ciężko chorego i prosiłem kobietę o pomoc. Podchodzę, zaczepiam: "przepraszam, czy ma pani zegarek, bo mi zbiła się szybka", albo: "przepraszam, mój samochód nie odpala, może pani pożyczyć mi telefon, żebym zadzwonił po holowanie?". Tak się zaczyna. Sytuacje są naprawdę różne. I nie jest to wbrew pozorom takie łatwe – opowiada.
- Kim są najczęściej figurantki? – pytam.
- To kobiety, którym nie brakuje pieniędzy, mają mężów, dobrą pracę. Tylko brakuje im kogoś, kto by się nimi zainteresował. Są i też kobiety żądne wrażeń. Mają faceta, ale czegoś im brakuje i szukają tego u innych mężczyzn. Jeśli chodzi o kobiety w dzisiejszych czasach – są bardziej skłonne do zdrady. Wiedzą, czego chcą od życia. Moja praca staje się coraz łatwiejsza – szczególnie jeśli chodzi o młode dziewczyny. Panie od 30. roku wzwyż nie są tak otwarte na nowe znajomości – opowiada Adam.
Testerem być
- Nie każdy nadaje się do tej pracy – przyznaje Nina, współwłaścicielka agencji detektywistycznej z Warszawy. Nie chce ujawniać swojego nazwiska. – Wie pani, w naszej branży potrafimy sobie skakać do gardeł. Wszystko może być pretekstem do ataku. Nawet to, że opowiadam pani o kulisach tej pracy – mówi.
- Żeby zostać testerem, trzeba być bardzo odpornym na stres, nie pokazywać po sobie nigdy zdenerwowania. No i dochodzą też takie sprawy jak umiejętność posługiwania się językami obcymi, prawo jazdy. Nasi testerzy mają różne zainteresowania, które mogą przydać się w nietuzinkowych sytuacjach. Jazda konna, jazda na snowboardzie, pływanie, tenis, koszykówka, kitesurfing... Ostatnio szukaliśmy dziewczyny, która będzie baristką. Nie mogliśmy znaleźć, więc jedna z zatrudnionych testerek musiała pójść na kurs, żeby wiarygodnie odegrać swoją rolę. Testerki są gotowe, żeby w każdej chwili zmienić fryzurę, wizerunek – opowiada Bartłomiej, drugi z właścicieli agencji.
Nina opowiada o szkoleniach, jakie przechodzą testerzy i testerki. Wstępny etap to 2 miesiące, pełne szkolenie trwa pół roku. Przygotowanie detektywistyczne nie jest wystarczające, bo w tej pracy trzeba wykorzystywać socjotechniki. Pozwalają wchodzić w relacje, nawiązywać kontakty. Szkolenie jest żmudne. Poznaje się typy osobowości, uczy się kształtować profile osobowościowe klientów.
Klient nigdy nie ma dostępu do portfolio testerów i testerek. Dobór "kadry" należy do agencji. - Panie mają przekonanie, że testerka musi być piękną blondynką, wymiary 90-60-90, ubrana w krótką sukienkę, wysokie szpilki na nogach. A zdarza się, że mąż reaguje na dziewczynę ubraną w buty do joggingu. Pracują więc u nas przeróżne kobiety i jestem przekonana, że gdyby zobaczyła pani jedną z nich na ulicy, to w życiu nie zgadłaby pani, że ta dziewczyna jest detektywem. Pracują dla nas testerki, które mają nawet po 50 lat, podobnie testerzy – wyjaśnia Nina.
- Już od dawna próbujemy obalić mit, że tester czy testerka wierności to musi wyglądać dobrze i tyle. Tak nie jest. Wygląd to kwestia preferencji danego klienta. Nasze testerki to kobiety z licencjami detektywów. W paradokumentach pokazuje się je jako studentki, które zwyczajnie chcą sobie dorobić, ale tak nie jest. Praca testerek opiera się na rozpoznaniu profilu osobowości obiektu, nad którym będziemy pracować; na diagnozie potrzeb, wyłuskaniu informacji, które pozwolą nawiązać kontakt i zbliżyć się. W naszej pracy absolutnie nie doprowadzamy do sytuacji łóżkowych. Absolutnie nie. My sprawdzamy podatność lub też jej brak, na różnego typu aktywność towarzyską - opowiada.
Figuranci znad Wisły
Właścicielka agencji przyznaje, że pracownicy mają kolekcję ulubionych spraw.
- Pani podejrzewała pana o zdradę. Długo pracowaliśmy nad tematem. Facet odsunął się całkowicie od żony. Wyjeżdżał co chwilę, traciła z nim kontakt. Długo był podatny na względy wszystkich naszych dziewczyn. Zmienialiśmy testerki kilka razy. I nie wiedzieliśmy, co robić. W końcu wpadłam na nietypowy pomysł, że skoro nie wyszło z dziewczynami, to podstawmy pana. I proszę wierzyć, że się udało. Wszyscy się zdziwili, szczególnie żona. To nie była jedna taka sytuacja, powtarzało się to wielokrotnie. To nie kochanka, a kochanek – opowiada mi.
Testerki sprawdzają nie tylko relacje w związkach, ale też w biznesie – sprawdzają lojalność biznesową partnerów. Pracują np. jako tajemniczy klienci. Ale najczęstsze zlecenia to te dotyczące związków. I od panów, i od pań. - Panowie często wykrzykują, że zostali sprowokowani, że to przypadkiem tak się stało. Przypadkiem można wejść do kałuży. Jeśli mężczyzna proponuje kobiecie wyjazd do hotelu i spotkanie, a w domu czeka na niego żona i dwójka dzieci, to to nie jest "przypadkiem" – mówi Adam.
Najwięcej kontrowersji budzi nie to, że w ogóle Polacy chcą sprawdzać swoich partnerów, ale to, że testerzy stosują socjotechniki. Potrafią uwodzić, jak nikt inny i wszyscy eksperci od randkowania tracą grunt pod nogami. Nie brakuje więc opinii, że działalność testerów jest niemoralna. Tyle że niewiele się to ma do rzeczywistości.
- Nie każda kobieta ulegnie zalotom testera – wyjaśnia Adam i z własnego doświadczenia przyznaje: - Były takie figurantki, które odmawiały nam na wszelkie sposoby, zdarzały się takie, które wystarczyło zaprosić na weekend za miastem, by przekonać się, że nie mają zamiaru dochować wierności małżonkowi. Stosowanie pewnych technik psychologicznych może mieć jakiś wpływ na kobietę, jeśli próbujemy 5,6 razy. Ale nam nie chodzi o to, żeby kobietę złamać. My tylko testujemy. Można rozkochiwać i zdobywać, ale to nie jest nasz cel.
- Powiem pani, często dzieje się tak, że my te związki scalamy – opowiada z kolei Nina. - To nie jest tylko tak, jak mówi się w telewizji, że tester potwierdza niewierność danej osoby i małżeństwo się kończy. Są takie historie, że te pary przechodzą drugą młodość, odbudowują swoją miłość. Opowiem w skrócie: facet zdradził żonę parę lat temu, ona mu już nie ufa. Męczy się, małżeństwo kuleje. Kobieta decyduje się skorzystać z usług testerki wierności. I okazuje się, że mąż nie jest podatny na inną kobietę. I oby jak najwięcej takich scenariuszy - mówi.
- Nie chcemy nikogo pogrzebać żywcem. Wiemy, jak spowodować niektóre sytuacje, ale to od tej drugiej strony zależy, jak zareaguje. Nie zaciągamy nikogo siłą, nie wymuszamy sytuacji, pozwalamy działać. Często stykamy się z opiniami, że potrafimy sprowokować ludzi do zdrady. Absolutnie nie. Dla naszych klientów dobrą informacją jest to, że osoba poddała się wpływom testera czy testerki, i dobrą informacją jest to, że się nie poddał.
Kiedy kończy się testowanie wierności? Zależy to od klienta. Niektórym potrzeba deklaracji od kobiety, że chce pójść z testerem do łóżka o tej i o tej godzinie. Dla niektórych sprawa kończy się, gdy ich kobieta umówi się dwa, trzy razy z testerem na wspólne wyjście.
- Nam wystarczą zdjęcia. Klientom pokazujemy najczęściej tylko zdjęcia, chyba że bardzo chce przejrzeć cały materiał, wszystkie nagrania. Nie chcemy krzywdzić swoich klientów, a w tych nagraniach czasem są naprawdę trudne rzeczy. Ludzie różnie reagują na zdradę, przeżywają to długo – przyznaje Adam.
- Nigdy nie dostałem w twarz od klienta, ale wielokrotnie poczułem tę wrogość ze strony zdradzonego mężczyzny. Bo klienci się zastanawiają, czy dobrze zrobili, że zatrudnili testera, że może gdyby nie on, to partnerka byłaby wierna. Ale są i tacy klienci, którzy odczuwają ulgę – byli w związku długie lata, czuli się oszukiwani i nagle mają potwierdzenie. Zaczynają życie od nowa – dodaje.
Kochanie, wynająłem detektywa
Według danych GUS w 2016 roku rozwiodło się aż 64 tys. par, a dodatkowo wobec 1,7 tys. małżeństw sąd orzekł separację. Choć danych za 2017 rok jeszcze nie ma, nie brakuje głosów, że Polacy rozwodzą się coraz częściej. I choć zdrad wciąż jest w Polsce mniej niż w krajach Europy Zachodniej, to wspomniane dane mogą stanowić powód do podejrzliwości.
- Bardzo dużo jest małżeństw, w których coś zaczęło się psuć. Kobieta ma jakieś podejrzenia, zaczyna zauważać, że partner się zmienił. Wie pani, małżonkowie oddalają się od siebie... Czasem te kobiety wcześniej przejechały się na poprzednim partnerze i nie chcą powtórzyć błędu. Ale coraz częściej przychodzą do nas panowie, którzy chcieliby sprawdzić swoją narzeczoną jeszcze przed zawarciem związku – szczególnie w sytuacji, gdy nie będzie podziału majątkowego. Klienci chcą sprawdzić, czy to na pewno chodzi o miłość, czy może jednak o pieniądze – opowiada właścicielka agencji.
Przyznaje jednak, że zdrady to najprostsza grupa spraw, którymi się zajmują. W tym kręgu spraw rodzinnych najczęściej pojawiają się prośby o sprawdzenie materiałów DNA, o ustalenie ojcostwa, o odnalezienie członków rodziny.
- Bywają takie sprawy, że to teściowie próbują znaleźć haka na synową, bo ta nie spełnia oczekiwań. Mieliśmy bardzo dużo takich historii. W dzisiejszych czasach nie funkcjonuje takie pojęcie jak mezalians. Natomiast starsi ludzie często nie potrafią przejść do porządku dziennego nad faktem, że syn związał się z mniej majętną dziewczyną, albo dziewczyną o innym kolorze skóry. Ten problem jest dla nich nie do przejścia i próbują pokazać dziecku, że ta kobieta nie jest dla nich. Zwracają się do nas. Intencje są różne. Ale dzieje się też tak, że zgłaszają się do nas rodzice, którzy widzą, że z ich dzieckiem jest źle, że wplątali się w niezdrową relację i nie potrafią przyjąć racjonalnych argumentów. Wtedy potrzeba dowodów, że druga osoba np. oszukuje – opowiada.
Polacy też coraz częściej zaczynają sprawdzać konkurencję biznesową. Klienci są różni: od przeciętnego Kowalskiego do majętnego właściciela firmy. Zwykle to osoby na etatach, biznesmeni, właściciele spółek, osoby publiczne, celebryci.
- To tak jak z psychologiem parę lat temu. Chodzenie na terapię było tematem tabu. Teraz mówi się o tym otwarcie, coraz więcej osób korzysta z pomocy psychologów. Przestał to być wstydliwy temat. Podobnie jest z korzystaniem z agencji detektywistycznych. Coraz więcej osób korzysta. Natomiast nie spodziewamy się kartek świątecznych z życzeniami od klientów, bo po zakończonych działaniach klienci zostawiają te historie dla siebie - mówi.
Natalia przyznaje wprost: mamy na co dzień tyle dramatów, że już nawet nie oglądamy telewizji.
- Ludzie mówią, że chcieliby tak żyć – tłumaczę: nie, nie chcielibyście, bo to praca non stop. Nie odpoczywasz, nie tracisz kontaktu z klientami. To praca z ludzkimi dramatami, bo nie zawsze chodzi tylko o zdradę. Współpracujemy z zespołem psychologów, którzy pomagają przekazywać klientom trudne informacje. My poznajemy naszych klientów, wiemy, czy szok wywołany dowodami może być dla nich niebezpieczny. To te najmniej przyjemne chwile naszej pracy. Dla nas to kolejna sprawa, teczka z sygnaturą, którą odkładamy na półkę, a tam się życie wali i musimy zrobić wszystko, by pomóc – tłumaczy.
Zobacz także