Uwaga!

Ta strona zawiera treści przeznaczone
wyłącznie dla osób dorosłych.

Kwarantanna z potworem© PAP | Dominic Lipinski

Kwarantanna z potworem

Małgorzata Gołota
9 kwietnia 2020

Ojciec gwałcił mnie, odkąd skończyłam 8 lat, ale nigdy, aż dotąd nie był przy tym aż tak brutalny. Ja wiem, że to przez tę pandemię. I uciec nie miałam dokąd, żaden ośrodek nie chciał mnie przyjąć, nawet do lasu zabronili wstępu.

Oto #HIT2020. Przypominamy najlepsze materiały mijającego roku

DOŚWIADCZASZ PRZEMOCY W DOMU LUB JESTEŚ JEJ ŚWIADKIEM? TU ZNAJDZIESZ POMOC:

Centrum Praw Kobiet – tel. 600 070 717
Niebieska Linia – tel. 800 120 002
Feminoteka – tel. 888 883 388
Telefon Zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę – tel. 116 111


- Dzień dobry, chętnie opowiem pani o przemocy. Co chce pani wiedzieć? - dostaję wiadomość na messengerze w sobotni wieczór. Podpisaną imieniem i nazwiskiem, opatrzoną zdjęciem M.

"M" - tak mam o niej pisać, bo imienia ani nazwiska podawać nie będzie. Ze strachu i z bezradności.
- Gdzie pani jest?
- W szpitalu, od ponad dwóch tygodni.
- Dlaczego?
- Zgwałcił mnie ojciec, bardzo krwawiłam. Lekarz powiedział, że w pochwie miałam nawet kawałki szkła. Niech pani nie pyta jak, się tam znalazły. Teraz już jest dobrze, mogłabym stąd wyjść, ale dokąd? Do domu nie wrócę, a żaden z ośrodków interwencji kryzysowej nie chce mnie przyjąć. Każdy z nich wymaga wykonania testów na obecność koronawirusa, ale tego testu nigdzie nie można dostać, nawet prywatnie. Dlatego mieszkam w szpitalu.

M. to 30-letnia mieszkanka miasta powiatowego. Mówi spokojnie i beznamiętnie. Ale jak mogła by mówić inaczej, skoro znosi przemoc od 22 lat?

Przemoc i bezradność państwa, które ani w czasach pandemii, ani w czasach normalności, problemem przemocy domowej zająć się nie potrafi.

Przemoc w domu M. była odkąd sięga pamięcią. Ojciec bił je na zmianę - ją i mamę. Zgwałcił ją po raz pierwszy, gdy miała 8 lat. Tak, mama o tym wiedziała. Próbowała nawet jej bronić, ale w zamian dostała takie lanie, że straciła przytomność na dwa dni. Czy zgłaszały sprawę na policję?

Oczywiście, wielokrotnie, ale to był 1998 rok. A kto w 1998 roku słyszał o przemocy? Zresztą niedługo potem wzięli M. do szpitala, z powodu bólów głowy, na oddział neurologii dziecięcej. Ta głowa bolała ją na skutek pobicia, ale tego lekarzom nie mogła powiedzieć. Tego chyba się jednak ktoś z personelu domyślił, bo z tego szpitala już do domu nie wróciła. Wysłano ją za to do domu dziecka.

M. nie pamięta dokładnie, jak to się toczyło, pamięta tylko, że jak na przepustki zabierała ją potem babcia, to znów musiała spotykać się z ojcem i że wtedy "nie było miło".

Karta Wstydu

Ale może nie byłoby z M. tak źle, gdyby ktoś do tego domu dziecka zabrał ją wcześniej. Wtedy miałaby szansę na przykład na mieszkanie, pomoc na starcie w dorosłym życiu. Ale M. widocznie jest dziewczyną pechową, w pieczy zastępczej była za krótko, mieszkania nie dostała, kiedy skończyła 18 lat, wróciła więc do domu, do mamy i do ojca.

Pierwszą Niebieską Kartę założyła w 2010 albo 2011 roku, ale co z tego? Każde zgłoszenie, każde zawiadomienie składane na policji, kończyło się argumentem "brak dowodów winy".

Tych Niebieskich Kart założyły razem z matką w sumie kilkanaście. W 2014 roku uzbierały trochę pieniędzy na adwokata i sprawa trafiła do sądu. Ojca skazano dwukrotnie, ale w zawieszeniu, karę miał odbyć w domu. O tym, że przecież trzeba odseparować sprawcę od ofiar, alarmowała w zeszłym roku kurator sądowa. Sąd jednak uznał eksmisję za nazbyt pochopne działanie. Zamiast tego wydał sprawcy zakaz zbliżania się do żony i córki. To było w zeszłym roku.

- Czy ojciec tego zakazu przestrzegał?

- Oczywiście, że nie. Dom był jego więzieniem, dla niego bardzo wygodnym, o wiele mniej wygodnym dla nas. Zwłaszcza odkąd zamknięto nas z nim w ramach kwarantanny. On nigdzie nie wychodzi, nam też trudno, bo jak? Przecież nawet do lasu zakaz wstępu. A na nas i tak nikt nie zwraca uwagi.

Pod koniec marca, w drugim tygodniu kwarantanny, M. dostała tylko telefon od psychologa i pracownika socjalnego, że w tym miesiącu nie będzie wizyty w domu.

- Dzielnicowy ostatnio kontaktował się z nami przed Bożym Narodzeniem. Po co komu ta Niebieska Karta? – zastanawia się. - Nie wiem, ile pozwolą mi być tu, w szpitalu. Myślałam, że uda mi się dostać chociaż miejsce w jednym z akademików, skoro w ośrodkach nie przyjmują, ale tam też mnie nie chcą.

M. nie wie, co dzieje się z matką. Nie kontaktuje się z nią w obawie, że wtedy ojciec mógłby ja znaleźć.

- Dałam jej tylko znać, że jestem bezpieczna, prawie 100 kilometrów od domu. Proszę nie pisać gdzie - zaznacza.

Zapomniane się nie liczy

To nam jakoś umknęło. Nie pomyśleliśmy, po raz kolejny. Albo inaczej – po raz kolejny daliśmy dowód tego, jak mało obchodzi nas dobro drugiego człowieka.

Choć, jak twierdzą psychologowie społeczni, to też trochę normalne, ta priorytetyzacja. Bo przecież najpierw walczy się o życie i zdrowie, dopiero potem o psychofizyczny dobrostan.

Łatwo powiedzieć "zostańcie w domu", trudniej zaproponować coś tym, którzy w domu nie są bezpieczni. Takim ludziom, jak M. Albo takim, jak Barbara. Albo takim, jak ci, o których pisał niedawno "Tygodnik Ostrołęcki": " Agresywny mężczyzna groził członkom swojej rodziny, podczas awantury uderzył żonę, zniszczył telewizor oraz telefon. Cała rodzina przebywała w kwarantannie".

No bo co niby mamy z nimi zrobić? Nie mieliśmy na nich pomysłu, kiedy pandemii nie było. Tym bardziej nie mamy teraz.

Najpierw była Weronika Rosati. To ona na swoim Instagramie jako pierwsza skierowała apel do kobiet przymusowo zamkniętych w czterech ścianach ze swoimi oprawcami:

- Nie poddawajcie się, nie znoście swojego cierpienia w milczeniu.

Potem temat podchwyciły krajowe media, słusznie powołując się na alarmujące dane z Chin, Wielkiej Brytanii, Australii i Nowej Zelandii, czy Francji, gdzie – według policyjnych statystyk – tylko w pierwszym tygodniu kwarantanny w skali kraju odnotowano 32 proc. wzrost liczby interwencji w związku z przemocą domową.

W samym regionie paryskim ten wzrost sięgnął natomiast 36 proc. Podobne wiadomości płyną z Belgii, gdzie infolinia 1712, na którą dzwonić mogą ofiary lub świadkowie przemocy domowej, otrzymała w ubiegłym tygodniu o 70 procent więcej zgłoszeń w porównaniu do pierwszego tygodnia obowiązywania środków związanych z walką z koronawirusem.

Statystyki rosną, bo i trudno, żeby było inaczej, skoro ludzie będący sprawcami przemocy mają rozbudowaną potrzebę władzy i kontroli.

Nie radzą sobie z tym w czasach równowagi, a co dopiero w okresie pandemii, gdzie całe ich życie i byt stanął pod znakiem zapytania.

Mówiła o tym niedawno w rozmowie z magazynem "Time" Katie Ray-Jones z National Domestic Violence Hotline. Mówiło wielu psychologów.

Mówiła i Joanna Gzyra-Iskandar z Centrum Praw Kobiet:

Przyczyn tego stanu rzeczy wiele: strach o przyszłość, lęk, stres, frustracja, niepewność jutra, groźba lub utrata pracy i niestabilna sytuacja ekonomiczna rodziny. To wszystko katalizatory przemocy domowej, która może teraz przybierać na sile lub nawet zacząć występować tam, gdzie dotychczas jej nie było.

I wygląda na to, że świat w te słowa nie wątpi. Francuska sekretarz stanu ds. równości płci Marlène Schiappa jeszcze w marcu zapowiadała, że rząd utworzy system alarmowy dla ofiar przemocy, który będzie funkcjonował w aptekach, gdzie osoby bite i maltretowane będą mogły w pierwszej kolejności poinformować o zajściach i skontaktować się z policją. I rząd taki system utworzył.

W Hiszpanii, gdzie skala problemu również zaczęła rosnąć, rząd premiera Pedro Sancheza przyjął specjalną ustawę, która gwarantuje ofiarom przemocy pomoc. Osoby, których życie lub zdrowie jest zagrożone, będą umieszczane w hotelach, jeśli okaże się, że w placówkach pomocowych nie ma wolnych miejsc.

Zapewniono przy tym, że osoby doświadczające przemocy nie zostaną w żaden sposób ukarane za złamanie zasad kwarantanny w sytuacji, gdy będą zmuszone opuścić swój dom w poszukiwaniu pomocy. To wszystko Hiszpania zrobiła już w pierwszym tygodniu przymusowej izolacji.

Podobnie zareagowano w Wielkiej Brytanii, gdzie minister spraw wewnętrznych Priti Patel zapewniała "chociaż wciąż prosimy wszystkich obywateli o pozostanie w domu, to każdy, kto czuje się zagrożony lub doświadcza przemocy domowej, nadal może opuścić dom i szukać innego schronienia. Schroniska pozostają otwarte, a policja zapewni wsparcie wszystkim osobom, które są krzywdzone – czy to fizycznie, czy emocjonalnie".

A Polska nie zrobiła nic. Jak dotąd Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej nie zajęło stanowiska w sprawie przemocy domowej.

Do szefowej resortu apel skierował już nawet Rzecznik Praw Obywatelskich. Adam Bodnar 30 marca napisał list, w którym alarmował o konieczności zapewnienia prawidłowego funkcjonowania systemu wsparcia dla ofiar przemocy domowej. I nadal nic.

Podczas ubiegłotygodniowego posiedzenia sejmowej komisji finansów publicznych, wiceminister sprawiedliwości Anna Dalkowska przekonywała wręcz, że sprawca przemocy, wobec którego zapadł sądowy wyrok, nie może zostać wyrzucony z domu w ramach procedury eksmisji.

Powód? W czasie epidemii mógłby stwarzać ryzyko epidemiczne, przez co narażałby innych ludzi na utratę zdrowia lub życia.

- Tak jak podejrzewałyśmy i niestety zgodnie z tym potwornym światowym trendem, przemoc domowa w trakcie przymusowej izolacji rośnie – potwierdza Gzyra-Iskandar.

- Nasz telefon interwencyjny dzwoni ostatnio częściej, miałyśmy także pojedyncze skargi na policję, która nie chciała podejmować bezpośredniej interwencji. Nie znamy powodów, wiemy jednak, że policja ma teraz wiele nowych obowiązków, a ponadto ze strony funkcjonariuszy mogła po prostu wystąpić obawa zakażenia. W każdym razie udzielamy porad, jak według prawa powinna przebiegać taka procedura i czego należy się od funkcjonariuszy domagać, kiedy dochodzi do przemocy - dodaje.

Dzieci bez głosu

- Sygnały, którymi dysponujemy z pewnością nie oddają pełnej skali zjawiska, a statystyki dotyczące przemocy wobec kobiet zawsze są niedoszacowane – komentuje Gzyra. - Jako kobiety jesteśmy socjalizowane do posłuszeństwa, samotnego zmagania się z problemami, "niesienia własnego krzyża", niewynoszenia problemów z domu.

Szach i mat. I poczucie, że nic się nie da zrobić. Jak to już w Polsce z przemocą bywa. Dorośli z przemocą sobie nie radzą. Nie radzą sobie ani ofiary, ani organizacje, które teoretycznie powinny im tę pomoc zapewnić. Rząd kompletnie sprawę ignoruje. Pytanie, które przeraża mnie o wiele bardziej, brzmi jednak: co z dziećmi? Na kogo mogą liczyć dzieci, nad którymi znęcają się oboje rodzice?

Dzieci opowiadają o kłótniach, awanturach, poniżaniu, o przemocy fizycznej, która jest w ich domach, a od której teraz nie mają jak uciec.Mówią o depresji, lęku, myślach samobójczych. Często słyszymy, że to najgorszy czas w ich życiu.

Takie jak 9-latka, którą pod koniec marca na ulicach Tarnowa znalazła policja. Dziewczynka, która miała na sobie tylko koszulę nocną i kapcie, uciekła od swoich pijanych rodziców.

Tylko w marcu całodobowy Telefon Zaufania dla Dzieci i Młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę dzwonił 5239 razy.

1145 młodych ludzi skierowało do fundacji pisemną prośbę o pomoc, a jej pracownicy w sytuacji bezpośredniego zagrożenia zdrowia lub życia swoich podopiecznych interweniowali 76 razy. To rekord.

- Dzieci opowiadają nam o kłótniach, awanturach, poniżaniu, o przemocy fizycznej, która jest w ich domach, a od której teraz nie mają jak uciec – przyznaje Michalina Kulczykowska z FDDS. I dodaje: - Mówią o depresji, lęku, myślach samobójczych. Często słyszymy, że to najgorszy czas w ich życiu.

Liczba dzieci, które kontaktują się z Telefonem Zaufania, w drugiej połowie marca była dwa razy większa niż w pierwszej połowie miesiąca. Całe szczęście, jak mówią w fundacji, że to właśnie od 1 marca udało się uruchomić linię całodobową. Gdyby nie to, pracownicy mogliby być do dyspozycji dzieci tylko przez 14 godzin, jak wcześniej.

- Najtrudniej jest tym dzieciom, które przed wybuchem pandemii były w stałym kontakcie ze specjalistami, psychologami, pedagogami, a teraz ten kontakt został zerwany – przyznaje Kulczykowska.

- My działamy jak zawsze, ale poradnie, szkolni specjaliści, oni wszyscy potrzebują czasu, żeby się przestawić na pracę zdalną i nauczyć tego, jak tym dzieciom pomagać na odległość. Natomiast trzeba pamiętać jeszcze o jednym – gdy sytuacja jest dramatyczna, szkolny psycholog czy pedagog, zaalarmowany choćby przez Librusa, może zawiadomić Ośrodek Pomocy Społecznej lub policję i poprosić ich o bezpośrednią interwencję.

Ale w sprawie dzieci rząd milczy tak samo strategicznie, jak w przypadku maltretowanych kobiet. A w przypadku tych ostatnich mowa o liczbach oscylujących wokół miliona, tak wynika z danych opublikowanych na stronie antyprzemocowej kampanii Kocham. Szanuję. Blisko połowa z kobiet doświadczających przemocy pozostaje w formalnych związkach ze sprawcami. Co roku, na skutek przemocy domowej, może ginąć w Polsce nawet 500 z nich. Jeśli tak wyglądają dane sprzed pandemii, jakie będą te po niej?

A najbardziej mi wstyd mi, kiedy na grupach wsparcia dla ofiar przemocy domowej, czytam takie wpisy, jak ten:

"Wszyscy o tym piszą, wielu o tym mówi i co? I nic! Chwilami odnoszę wrażenie, że wśród tych bitych, poniżanych kobiet, szuka się taniej sensacji. Jakiegoś tematu na artykuł lub dłuższy reportaż w tym"okresie ogórkowym", jakim jest czas obecnej ogólnoświatowej epidemii, gdzie wszyscy piszą tylko o jednym, bo o czym skoro cały świat jest w letargu.

A tak to zawsze jakaś odskocznia. Wiem, że to bardzo trudny okres dla wszystkich prześladowanych we własnych czterech ścianach i trzeba o tym trąbić, należy z tym walczyć i wspierać słabszych. Nie zazdroszczę żadnej z tych kobiet, które muszą patrzeć na swoich prześladowców 24h na dobę i jeszcze nie jednokrotnie dzielić z nim pokój czy łóżko. Tylko właśnie - jak im pomóc?

W większości przypadków okazuje się, że jesteśmy pozostawione samym sobie. Dziewczyny dbajcie o siebie".

Zamiast zakończenia

Policja przez tydzień nie odpowiedziała na moje pytania o liczbę zgłoszonych przypadków przemocy domowej w marcu. Biuro prasowe Komendy Głównej Policji nie odbierało żadnego z moich kilkunastu telefonów. Na kierowane do niego mailowe prośby o informacje odpowiadał automat.

"Potwierdzamy otrzymanie wiadomości.

Odpowiedź zostanie udzielona niezwłocznie – nie później niż w terminie 14 dni od dnia złożenia wniosku (art. 13 ustawy o dostępie do informacji publicznej w związku z art. 3a ustawy Prawo prasowe).

Jeżeli udostępnienie informacji publicznej we wskazanym terminie będzie niemożliwe, zostaniecie Państwo powiadomieni, o powodach opóźnienia w przekazaniu informacji oraz o nowym terminie realizacji wniosku, nie dłuższym jednak niż 2 miesiące.

W związku z dużą ilością otrzymywanych zapytań i koniecznością zebrania informacji niezbędnych do przygotowania stanowiska, prosimy o wyrozumiałość w oczekiwaniu na odpowiedź".

Wreszcie po siedmiu dniach nadeszła odpowiedź od komisarza Dawida Marciniaka z KGP:

"Szanowna Pani,

w odpowiedzi na Pani zapytanie uprzejmie informuję, że Policja reaguje na każdy sygnał, mogący świadczyć o podejrzeniu popełnienia czynu zabronionego. (...)

W załączeniu przesyłam dane dotyczące liczby wypełnionych przez Policję formularzy "Niebieska Karta – A" interwencji domowych w miesiącach styczeń–marzec 2020 r. (w zestawieniu za I kwartał 2019 r.). Generalnie liczba wdrożonych procedur "Niebieskie Karty" spadła. Zjawisko przemocy w rodzinie podlega stałej analizie, zaś policjanci realizujący procedury pozostają w stałym kontakcie innymi instytucjami.

Liczba wypełnionych formularzy "Niebieska Karta - A" w ciągu pierwszych trzech miesięcy 2019 r. wyniosła 18 481, podczas gdy w tym samym okresie 2020 r. było to 17 077. W samym marcu 2019 r. wypełniono 6 373 formularzy. W marcu 2020 r. takich formularzy było 5 307".

DOŚWIADCZASZ PRZEMOCY W DOMU LUB JESTEŚ JEJ ŚWIADKIEM? TU ZNAJDZIESZ POMOC:

Centrum Praw Kobiet – tel. 600 070 717
Niebieska Linia – tel. 800 120 002
Feminoteka – tel. 888 883 388
Telefon Zaufania dla dzieci i młodzieży Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę – tel. 116 111

Źródło artykułu:WP magazyn
Komentarze (1)