Blisko ludziMąż odszedł, gdy zachorowała na raka. Została sama z trójką dzieci

Mąż odszedł, gdy zachorowała na raka. Została sama z trójką dzieci

Pani Renata Cichy
Pani Renata Cichy
Źródło zdjęć: © Materiały prywatne
05.03.2021 17:08

Mąż zostawił panią Renatę w chwili, gdy najbardziej go potrzebowała. W samotności musiała się zmierzyć z rakiem tarczycy i opieką nad trojgiem dzieci. Później zachorowała na nowotwór krwi, a po roku na nowotwór trzonu macicy. Syn i dwie córki są jej największym wsparciem.

Jak wskazują badania opublikowane w magazynie "Cancer", zamężna kobieta, u której zdiagnozowano poważną chorobę, jest sześć razy bardziej narażona na rozwód lub separację niż mężczyzna z podobną diagnozą.

Doświadczyła tego pani Renata, która była ze swoim mężem ponad 10 lat. Doczekali się trojga dzieci. Rok po urodzeniu najmłodszej córki, kobieta dowiedziała się, że ma raka tarczycy i musi podjąć leczenie. Wtedy jej mąż postanowił odejść do innej kobiety.

Justyna Piąsta, WP Kobieta: Kiedy zaczęły się pani problemy zdrowotne?

Renata Cichy: Wszystko się zaczęło w 2008 roku i tak trwa do dziś. Rok wcześniej byłam w ciąży z moją najmłodszą córką Julką. To była ciąża zagrożona, większość czasu musiałam leżeć. Miałam cesarskie cięcie, córka urodziła się z niedotlenieniem, a ja po porodzie miałam straszne krwotoki i bardzo się dusiłam. Lekarze nie wiedzieli, co się dzieje. Nie mogłam wziąć dziecka na ręce, bo byłam w złym stanie. Czas mijał, a ja, zamiast zająć się sobą, bo podupadłam na zdrowiu i zaczęły się moje problemy z sercem, to zajmowałam się nowo narodzoną córką. Podczas jednej z wizyt kontrolnych z dziećmi lekarka zwróciła uwagę, że bardzo ciężko oddycham. Skierowała mnie na badania się, z których wyszło, że mam guzki na tarczycy i lekarze zdecydowali, że trzeba ją wyciąć.

Poddała się pani operacji?

Tak, ale wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że w guzkach jest rak. Biopsja tego nie wykazała, nakłuto największy guz, pobrano próbkę i wszystko wyglądało w porządku. Dopiero podczas operacji lekarze się zorientowali, że to rak złośliwy, znajdował się głęboko w guzie, gdzie biopsja nie dosięgnęła. Po operacji wróciłam do domu, a następnego dnia zadzwonił do mnie lekarz, że mam natychmiast wracać do szpitala, bo dostali moje wyniki patomorfologii i muszę podjąć leczenie onkologiczne. Podawano mi jod w najwyższej dawce, od którego robiłam się żółta jak cytryna i miałam radioterapię.

Mogła pani liczyć na wsparcie męża? W końcu został w domu z trojgiem dzieci.

Pamiętam, że jak zadzwonili do mnie ze szpitala, że muszę podjąć leczenie, to była u mnie koleżanka. Strasznie się rozpłakałam i powiedziałam jej: "Jola, jak on się o tym dowie, to mnie zostawi, zobaczysz". Nie wiem czemu, czułam to w środku. Byliśmy wtedy razem ponad 10 lat, doczekaliśmy się trzeciego dziecka, myślałam, że to jeszcze bardziej nas umocniło i spędzę z tym człowiekiem resztę życia. Ale gdy trafiłam na onkologię, mąż zaczął znikać z domu. Nie odzywał się do mnie, bujał w obłokach. Byłam z dala od domu, a on zostawił trójkę dzieci pod opieką mojej mamy, zabrał torbę i wyszedł. Wrócił dopiero po trzech dniach. Ja o tym jeszcze nie wiedziałam, bo mama ukrywała to przede mną, żeby mnie nie stresować. Gdybym była świadoma, że uciekł, ubrałabym się i wróciła autostopem do domu.

Czyli mąż zaczął znikać, kiedy pani walczyła chorobą?

Właśnie. Jeszcze jak byłam w ciąży z Julką, to widziałam, że mąż stał się bardziej wycofany. Nie układało się nam, ale zwalałam to na szalejące hormony. Tłumaczyłam sobie, że niepotrzebnie wyolbrzymiam sprawę, że nic złego się nie dzieje. Zagłuszałam myśli, bo byłam w niego tak zapatrzona, poza tym nosiłam pod sercem nasze dziecko. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że mógłby mnie zostawić samą, a tym bardziej że mnie zdradzi.

Miał inną kobietę?

Tak, ale prawda wyszła na jaw dopiero po czasie. Gdy wróciłam z leczenia, po kilku dniach spakował torby i powiedział do naszej najstarszej córki: "Cześć, rybcia, do jutra". Ale nie było żadnego jutra, nie wrócił już do domu. Nigdy mi nie wyjaśnił, dlaczego od nas odszedł. Później się dowiedziałam, że związał się z inną kobietą. Potem i ją zostawił dla następnej.

Jak na to zareagowały dzieci?

Najgorzej to zniósł Sebastian. Najpierw przeżywał, że mama jest w szpitalu, a później, że odszedł tata. On miał wtedy dopiero trzy latka. Gdy miał ponad cztery, poszłam z nim do psychologa, bo widziałam, że nie radzi sobie z emocjami. Stawał w oknie i wyglądał za ojcem. Nie rozumiał, że on już nie wróci. Mój mąż, gdy nas zostawił, nie myślał o nas ani o dzieciach, myślał tylko o sobie. Nigdy nie walczył o kontakt z nimi, nie płacił alimentów, nie interesował się nimi. Po latach został pozbawiony praw do dzieci.

Gdy mąż panią zostawił, próbowała pani się z nim kontaktować?

Wiele, naprawdę wiele razy próbowałam, na wszelkie sposoby. Dzwoniłam, pisałam. Jak udało się porozmawiać, to mówiłam, żeby przyjechał. Już nie do mnie, ale do dzieci, bo tęsknią. Mówił, że przyjedzie za tydzień. Jak się nie pojawił, to obiecywał, że w następnym tygodniu będzie. Przyjechał raz, gdy był w delegacji, był u nas 10 minut, powiedział dzieciom "do zobaczenia" i znów zniknął. To było gorsze, niż gdyby nie pojawił się wcale, bo tylko zrobił synowi i córkom nadzieję. A potem to ja musiałam im to jakoś przetłumaczyć. Pamiętam, że syn na komunię zadzwonił do ojca, bo chciał go zaprosić, łudził się, że tata przyjdzie. Mąż odebrał telefon i powiedział, że to pomyłka. Wtedy coś we mnie pękło.

Ma pani żal do męża? Są państwo po rozwodzie?

Rozwiedliśmy się. Mam do niego ogromny żal, bo zostawił mnie w najbardziej kluczowym momencie, gdy zachorowałam. Kiedy miał być i przy mnie, i przy dzieciach. Może przerosły go problemy, a może my byliśmy problemem.

Mąż odszedł, a pani stan zdrowia się pogarszał, prawda?

Tak, stwierdzono chorobę niedokrwienną serca, później pojawiła się zakrzepica w nodze, która trwa do dzisiaj, ciągle jestem na lekach. Miałam torbiele na nerkach. Z roku na rok pojawiały się kolejne choroby. Pasmo nieszczęść, które chyba nigdy się nie skończy. W 2018 roku zdiagnozowano u mnie nowotwór krwi, rok później nowotwór trzonu macicy. W kwestii spraw kobiecych to rak został wykryty w na tyle wczesnym stadium, że wystarczyła operacja usunięcia macicy i obyło się bez chemioterapii. Ale nadal walczę z nowotworem krwi. Jestem bardzo słaba. Niedawno po badaniach, dowiedziałam się, że mam guz na nadnerczu. Jestem w trakcie diagnostyki, czy nadaje się do operacji, czy nie. Czekam na dalsze procedury.

Co pani czuła, słysząc od lekarzy kolejne bardzo złe diagnozy?

Początkowo to wysiadłam psychicznie. Gdy dzieci były jeszcze małe, przepłakałam wiele nocy, ale nie przyznawałam się, że nie daję rady. W dzień zakładałam maskę, żeby nikt nie widział, że cierpię. Teraz już się nic się przed nimi nie ukryje. A po latach, gdy przychodziły kolejne diagnozy, to doszłam do takiego stanu, że już nie mogłam się bardziej załamać. Na szczęście moje dzieci dają mi ogromną siłę, są moim największym wsparciem i szczęściem. Julka ma 15 lat, Sebastian 18, a Milenka 29. Najstarsza córka to moja opiekunka, głównodowodząca w domu. Ciągle mówi mi: "Mama, nie poddawaj się, damy radę". Mieszka z nami jeszcze moja mama, też jest schorowana ma 75 lat. Jest nam wszystkim ciężko.

Z czego się pani utrzymuje?

Mam pierwszą grupę inwalidzką, więc dostaję rentę, to jest 1100 zł. Dostaję 500+ i alimenty z funduszu. To jest naprawdę niewiele. Kilkaset złotych zostawiam miesięcznie w aptece.

Czy przez te wszystkie lata otrzymała pani jakąś dodatkową pomoc od państwa z racji tego, że jest pani samotną matką, do tego walczącą z nowotworami?

Nie wiem, komu państwo i MOPS pomagają, ale na pewno nie takim rodzinom jak moja. Byłam w opiece wiele razy, prosiłam o pomoc, mówiłam, w jakiej jestem sytuacji, pokazywałam historię leczenia. Naprawdę nie mam pojęcia, w jakiej trzeba być sytuacji, w jak skrajnej biedzie żyć, żeby MOPS się pochylił nad człowiekiem. Na tyle długich lat walki o przetrwanie tylko kilka razy udzielono mi takiej jednorazowej pomocy finansowej. Ludzie tak schorowani jak ja muszą zakładać zbiórki w internecie i prosić obcych o pomoc, bo takiej pomocy od państwa niestety nie dostają.

Na co pani zbiera teraz pieniądze?

Na leczenie onkologiczne i kolejne wizyty u lekarzy. Na badania i dojazdy do specjalistów. Ja sama nie mam skąd na to brać. Jestem pod opieką fundacji, więc to nas trochę odciąża. Ludzie z fundacji ratują mnie bardziej niż państwo. Moje dzieci wysyłają listy z prośbami o pomoc, udostępniają zbiórkę na różnych profilach na Facebooku. Nie poddajemy się, chcę wierzyć, że kiedyś mój stan zdrowia się polepszy i moje życie się odmieni.

Osoby, które chcą pomóc pani Renacie Cichy, mogą odwiedzić stronę zbiórki na stronie siepomaga.pl LINK: TUTAJ.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (150)
Zobacz także