Małe mieszkania miały być spełnieniem marzeń. Stały się więzieniem
Dwupokojowe mieszkanie na kredyt, idealne na start, stało się pułapką dla wielu młodych małżeństw. Gdy pojawia się pierwszy potomek, można jakoś żyć. Gdy drugi – robi się strasznie ciasno. Na kolejny kredyt nie ma szans. A ceny najmu mieszkań są najdroższe od lat.
08.01.2020 | aktual.: 09.01.2020 08:48
- Wiesz, o czym najbardziej marzę? O sypialni, takiej z dużym łóżkiem, toaletką i… drzwiami – śmieje się gorzko Edyta. – Zanim urodziła się Maja, mieliśmy sypialnię. Łóżko nie było tak wielkie, jakbym chciała, a i tak dookoła niego ledwo można było przejść, ale miałam sypialnię. Miałam miejsce, które było tylko moje i Łukasza – Edyta rozpromienia się, wracając pamięcią do czasów sprzed dekady.
Marzenie o własnej przestrzeni
Wychowała się w wielodzietnej rodzinie. Zawsze dzieliła pokój z siostrami. Gdy wyjechała na studia do Warszawy, zamieszkała w akademiku. Trzy dziewczyny na 15 metrach kwadratowych. Wąskie tapczany, mała komoda na ubrania i nocny stolik. Biurek w pokoju nie było. Potem wynajmowała mieszkanie z tymi samymi koleżankami. Też nie miała własnego pokoju.
– Wiesz, jaki to był luksus, gdy z Łukaszem kupiliśmy naszą kawalerkę? Te 36 m kw. to był dla mnie pałac. Od razu przerobiliśmy ją na dwa pokoje, żeby mieć sypialnię, o której tak marzyłam. Całe trzy lata pławiłam się w tym luksusie. Potem urodziła się Maja – wspomina Edyta.
Gdy jej córka przyszła na świat, Edyta była wniebowzięta. Łukasz, jej mąż, trochę się martwił, jak sobie poradzą finansowo z kredytem i wydatkami związanymi z dzieckiem. Ale Edyta była pełna nadziei. Pracowała w prywatnej firmie, zarabiała nieźle. Łukasz był kelnerem, marzył o własnej restauracji. Mimo raty kredytu udawało się coś odłożyć.
– Założyliśmy, że pomieszkamy tutaj dwa – trzy lata, a gdy Maja podrośnie, powinniśmy mieć uskładaną kwotę na wkład własny. I wtedy straciłam pracę. Przez pół roku utrzymywał nas Łukasz - mówi Edyta. Oszczędności przeznaczone na zmianę mieszkania zaczęły topnieć. Gdy kobieta w końcu znalazła nową pracę, jej zarobki były o połowę niższe. A wydatki na dziecko zaczęły rosnąć.
Uwięzieni we własnych czterech ścianach
– Gdy Maja miała dwa lata, trzeba było przeprowadzić ją do dużego łóżka. Zabawki walały się wszędzie. Po kilku tygodniach uznaliśmy, że czas pożegnać się z sypialnią i przerobić ją na dziecięcy pokój. Jak na tradycyjną polską rodzinę przystało, zamieszkaliśmy z mężem w salonie. Śpimy na rozkładanej kanapie – Edyta nie kryje smutku.
Dlaczego gnieżdżą się w przerobionej kawalerce? – Bo znaleźliśmy się w totalnie patowej sytuacji. Gdy mieliśmy oszczędności, brakowało nam kilku tysięcy do 5 proc. wkładu własnego, jaki był wymaganym minimum przy kredycie hipotecznym. 8 lat temu, żeby dostać 500 tys. kredytu na dom czy duże mieszkanie na obrzeżach Warszawy, trzeba było mieć 25 tys. zł wkładu własnego plus pieniądze na notariusza i podatek. Część kwoty na wykończenie można było "podłączyć" do kredytu hipotecznego – analizuje moja rozmówczyni.
– Jak ja żałuję, że wtedy nie pożyczyliśmy tej brakującej kwoty od rodziców czy banku! Potem przepisy zaczęły się zmieniać, mieszkania – drożeć. Dziś, żeby dostać identyczny kredyt, trzeba mieć 100 tys. złotych. A my mamy 20 tysięcy… – rozgoryczona mama 8-letniej Mai przyznaje, że małe mieszkanie kupione na kredyt wydawało się idealnym rozwiązaniem, gdy była młodą mężatką. Teraz jest klatką, z której Edyta nie widzi drogi ucieczki.
– Majka ma swój pokój w naszej dawnej sypialni. Tapczanik, szafa, półki na zabawki. Nie robiliśmy remontu od czasu zakupu, bo wciąż żyjemy nadzieją, że się zaraz stąd wyprowadzimy. Ja i Łukasz śpimy w salonie, który jest połączony z kuchnią, więc o poranku najczęściej widzę stertę naczyń. No i gdy potrzebuję spokoju i miejsca tylko dla siebie, to albo biorę kąpiel, albo wychodzę na balkon. Strasznie mnie to frustruje.
Pytam, dlaczego Edyta i Łukasz nie mogą sprzedać mieszkania i przeznaczyć pieniędzy na wkład własny. – Po spłacie kredytu i wszystkich długów, żeby nabrać zdolności kredytowej, zostałoby nam maksymalnie 50 tysięcy. Jak dołożymy do tego 20 tysięcy, które mamy, daje nam to możliwość wzięcia kredytu w wysokości ok. 280 tysięcy złotych. Za takie pieniądze nie da się w Warszawie ani na bliskich przedmieściach kupić większego lokum niż to, które mamy. I wypsztykalibyśmy się ze wszystkich oszczędności. A to nie jest mądre.
Mieszkanie dla młodych (i bezdzietnych)
Wiktoria i Karol nie myśleli tak jak Edyta, gdy brali kredyt. W wymarzone dwa pokoje wsadzili wszystkie oszczędności, żeby wykończyć je tak, jak chcieli. – Mieliśmy dość brzydkich, wynajmowanych klitek rodem z PRL-u. Boazerii na ścianie, błękitnych kafli w łazience. Nasze wspólne mieszkanie miało być nasze od A do Z. Kupiliśmy 43 m kw. w nowym budownictwie. Urządzaliśmy je przez pół roku. Każdy detal dopracowany. Włącznie z posłaniem dla psa. Kredyt mamy na 25 lat. Spłacamy ratę – 1600 zł miesięcznie. I tak będzie przez kolejne 21 lat. Władowaliśmy się okropnie – Wiktoria nie brzmi jak kobieta, która spełniła swoje marzenie o mieszkaniu idealnym.
– To było mieszkanie idealne dla singla albo młodego małżeństwa, które więcej czasu spędza w pracy czy w mieście. Było ładne, przytulne, ale minimalistyczne. Ale od przytulnego do przytłaczającego jest tylko krok. Wystarczy, że na 43 m kw. pojawiają się dwie dodatkowe osoby. Nawet bardzo małe – Wiktoria mówi o narodzinach dzieci.
– Gdy Nela była mała, trzymałam się idei minimalizmu. Minimum zabawek, ubranek, wielorazowe pieluchy etc. A potem urodził się Stasiek i w naszym domu eksplodowała bomba. Cholerne pieluchy wisiały na każdym kaloryferze. Sterta prania nigdy nie malała. Nie nadążałam z myciem naczyń, a nasza mała zmywareczka, idealna dla dwuosobowej rodziny, chodziła non stop. Wiesz, jak szybko robi się bałagan na takiej małej przestrzeni? Zwłaszcza gdy co najmniej połowa domowników nie odkłada rzeczy na miejsce? Jezu, ja nieustannie tylko sprzątam! Patrzę na moją jesionową podłogę. Deski szły z Norwegii. 12 tygodni czekania. Biała, przepiękna. Teraz jest porysowana, poszarzała i woła o pomstę do nieba – Wiktoria załamuje ręce.
Kanapa symbolem upadku
Wiktoria i Karol oddali sypialnię dzieciom. Przenieśli się do salonu. Ale odmówili spania na składanej kanapie. – Więc w naszej salono-kuchni stoi wielkie łóżko, które totalnie dominuje przestrzeń. Przynajmniej się wysypiam. Gdybym miała spać na "wersalce" chyba bym się załamała – tłumaczy. – Gości przestaliśmy przyjmować jakiś rok temu. Wstyd mi, że mieszkamy tak "na kupie". Że zewsząd atakują nas przedmioty. Że po dawnym, pięknie urządzonym miejscu nie ma śladu.
Skoro frustracja jest tak wielka, dlaczego nie wynajmą większego mieszkania? – Ja może i bym się na to zdecydowała, gdybyśmy znaleźli coś w naszym budżecie. Ale przeszkód po drodze jest sporo. Po pierwsze, nagromadziliśmy tyle rzeczy, że nie wiem, jak duże musiałoby być to nowe mieszkanie, żeby je pomieścić. A o wyrzucaniu chwilowo nie ma mowy, bo Karol jest koszmarnym chomikiem. Wszystko się przyda. Przysięgam, że odczuwa fizyczny ból, jak musi wywalić numery "Polityki" sprzed dwóch lat – śmieje się jego żona.
– Po drugie, chciałabym dalej mieszkać w tej samej dzielnicy, ale ceny w Redłowie wystrzeliły, więc aż się boję pomyśleć, ile może kosztować wynajem mieszkania z trzema sypialniami i osobną kuchnią. Ponadto mamy dwoje dzieci i psa. Szukamy długoterminowego najmu. Powiedz, kto rozsądny wynajmie nam mieszkanie? Właściciele jak ognia boją się rodzin z dziećmi, bo gdybyśmy zalegali z opłatami, trudniej nas wyeksmitować. A psa mamy dużego, więc przynajmniej połowa mieszkań odpada, bo ludzie się boją, że pies Mufasa pogryzie meble albo zje sąsiadów - ironizuje.
Wreszcie trzecia przeszkoda jest największa. – Karol powiedział, że nie godzi się na wynajem. Bo będziemy płacić tyle, co rata kredytu za większe mieszkanie, a nigdy nie będziemy u siebie. Ja go nawet rozumiem. Też wolałabym oszczędzić, kupić coś większego. Jednak przy dwójce dzieci, ciągłych niespodziewanych wydatkach, rosnących kosztach życia i pensjach, które niestety nie rosną tak szybko, uzbieranie tych 20 proc. na wkład własny może potrwać lata. I diabli wiedzą, czy w ogóle nadal będziemy razem. Ostatnio przez to mieszkanie non stop się kłócimy.
Zobacz także
Zbyt zamożni na pomoc
Małżeństwo z Gdyni na żadne dopłaty rządowe się nie łapie. Byli zbyt samodzielni. Kupując pierwsze mieszkanie, nie załapali się na "Mieszkanie dla młodych", bo nieruchomość była za droga. A teraz, choć z kredytem, są przez rząd traktowani jak pełnoprawni właściciele. A dla takich wsparcia nie ma.
Z danych GUS wynika, że przeciętnie na jednego Polaka przypada 28,2 m kw. powierzchni mieszkalnej. Moi rozmówcy mają do dyspozycji niewiele ponad 10 metrów na osobę. To pokazuje, że przeludnienie i brak mieszkań jest w Polsce realnym problemem. Gorzej w Unii Europejskiej jest tylko w Rumunii i Bułgarii.
Według danych Eurostatu w Polsce w przeludnionych, według standardów europejskich, mieszkaniach żyje aż 41,2 proc. osób i ta wartość nie będzie maleć, bo maleje metraż mieszkań w nowym budownictwie. Więc historii takich jak Wiktorii i Edyty będzie więcej.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl