Maria Nurowska odważnie o "dobrej zmianie"
- Jest śmieszno i straszno - mówi Maria Nurowska. - Włosy mi się jeżą, kiedy słyszę, co wygaduje Kaczyński. Sama o sobie mówi, że do tej pory "czytały ją" głównie kobiety. Czy teraz, kiedy wkurzona na Kaczyńskiego, Macierewicza, wściekła o Smoleńsk, postanowiła przelać na karty książki swój protest, pokochają ją mężczyźni? O nowej książce i o swoim stosunku do polityki opowiedziała w wywiadzie dla WP Kobieta.
Joanna Weyna Szczepańska: Jak pani przeżyła kolejną rocznicę katastrofy w Smoleńsku?
Maria Nurowska, pisarka: Tak samo jak poprzednie. Z ogromnym niesmakiem. To teatr śmierci tworzony od siedmiu lat, który mnie zdumiewa. Żałoba trwa rok, a potem trzeba wrócić do życia. A ta żałoba narodowa nigdy się nie kończy. Jest konsekwentnie podlewana politycznym sosem. Wczoraj na fejsbuku mój znajomy napisał: "Stos smoleński ciągle płonie podsycany ogniem nienawiści. Im szybciej się go ugasi, tym szybciej PiS straci władzę", a inny zauważył, że, sądząc po tym jak pan prezydent i pani premier krzyczeli podczas przemówienia, widać, że się boją. Dlatego, jak pani pyta, co czuję wobec tej i kolejnych miesięcznic, powiem: czuję niesmak i zażenowanie. Macierewicz jest jak rotmistrz Bordier z "Króla Ubu". Rozkręca spisek i rozwala wojsko. Włosy mi się jeżą, kiedy słyszę, co wygaduje Kaczyński. Teraz stwierdził, że wybuch "w specjalny sposób" zniszczył samolot. W jaki sposób, chcę wiedzieć! Dosyć tych hipotez za moje pieniądze. Jest śmieszno i straszno, kiedy ci wszyscy pożal się Boże eksperci wygłaszają swoje odkrycia, które dawno ujawniła komisja Millera. Dosyć tego!!! Katastrofa samolotu przyćmiła kolejną rocznicę katyńską, zamordowani strzałami w tył głowy oficerowie rezerwy to była najwartościowsza tkanka naszego narodu, jako naród ponieśliśmy niepowetowaną stratę. Kwiecień powinien być zarezerwowany dla Katynia, nie mam nic przeciw ustaleniu pierwszego dnia likwidacji obozów jako święta państwowego. Teraz uczniowie wiedzą, co się stało w Smoleńsku, ale nie wiedzą, czym był Katyń. Ja wiedziałam, od ojca, kiedy skończyłam siedem lat! Teraz wygląda na to, że będzie podobnie.
Pani książka też w pewien sposób "krzyczy".
Tak, ponieważ narodziła się z ogromnego sprzeciwu wobec tego, co się obecnie dzieje w kraju. Do władzy dorwali się ludzie, którzy na naszych oczach, skołowanych i zantagonizowanych obywateli, demolują kraj.
W książce wysłała pani na złą władzę demony z piekła rodem. I zrobili z nią porządek. Są wyraźne paralele z "Mistrzem i Małgorzatą" Bułhakowa. U pani też mamy Małgorzatę uwikłaną w trudne wybory i miłość...
Bo to właśnie nawiedził Warszawę Woland ze swoją świtą. Za moją książkę nie grozi mi śmierć, jak w przypadku Bułhakowa, ale jestem świadoma tego, że mocno podpadnę pewnym środowiskom i może się na mnie wylać wodospad hejtu. Może nawet ktoś zechce mnie mocno wystraszyć albo i uszkodzić fizycznie. Trudno. Nie zamilknę! Wraz z wydawcą jesteśmy przygotowani na najgorsze, na wszelki wypadek nosimy przy sobie szczoteczki do zębów. Dla mnie aresztowanie bohatera mojej młodości, Józefa Piniora, to że wyprowadzano go o 6 rano w kajdankach, było ogromnym wstrząsem. Musiałam coś zrobić, zaprotestować, a co może zrobić pisarz? Opisać to, co czuje. I tak zrobiłam. Pisałam po 15-20 godzin, z grypą. Córka chciała mi nawet zabrać komputer. Postawiłam ostatnią kropkę i przez trzy dni nie miałam siły wstać z łóżka. Rodzina mnie "reanimowała.” Chciałam dotrzeć do tej milczącej większości, która przypatruje się scenie politycznej z niedowierzaniem, ale często boi się zabrać głos.
Przyznaję, jestem jedną z tych, która zapadła w letarg. Wolę zamknąć oczy i nie patrzeć, co się wyrabia. Mnie nie sposób już nawet porozmawiać o polityce we własnej rodzinie. Są tak raniące podziały na swoich i wrogów, taka dialektyka i agresja, że brat bratu gotów skoczyć do gardła.
Dziękuję, że pani potrafi to przyznać. Jeśli udało mi się panią przekonać swoją książką, będę szczęśliwa. Często, kiedy dociera do mnie echo tych miesięcznic Kaczyńskiego, przychodzi mi na myśl wiersz Miłosza "Ty który skrzywdziłeś człowieka prostego…" Bo Kaczyński najbardziej krzywdzi swój twardy elektorat, odebrał tym ludziom osobowość. Oni żyją od 10 do 10 każdego miesiąca, potem niosą krzyże i sztandary. Nie widzą, że idzie wiosna, nie słyszą śpiewu ptaków, sycą się nienawiścią do gorszego sortu, do komunistów i złodziei… I nagle Kaczyński wygłasza zdumiewające przemówienie o zaprzestaniu podziałów w społeczeństwie! A miesiąc wcześniej nazwał inaczej myślących niż on łotrami. Gdzie tu logika?
Kiedy byłam w połowie książki, w Internecie pojawiło się "Ucho prezesa". Jakoś zbiegł się mój literacki skowyt niezgody z popularną satyrą na rząd i prezesa przede wszystkim. Przez moment pomyślałam, że gramy do jednej bramki, ale "Ucho....", mimo wszystko, obłaskawia zło. Pokazuje Kaczyńskiego jako niegroźnego w sumie dziwaka, otoczonego świtą usłużnych, przygłupich dworaków. A ja nie chcę, aby to zło zostało obłaskawione. Właśnie o to chodzi, że ono ma potężną siłę, jest groźne. Możemy je wyśmiać, ale w ten sposób go nie powstrzymamy. Ja liczę na to, że naród zrozumie mechanizmy rządzące całym tym pełnym absurdów teatrem, wyrosłym na nienawiści, kompleksach, chęci odwetu i nienasyceniu władzą jednego, chorego człowieka. Państwo rozpada się na naszych oczach. To nie dzieje się samo z siebie.
To, co chciałabym powiedzieć moim czytelnikom: wierzę, że nie jestem sama i że jesteście moim wojskiem. Wbrew temu, co się uważa, że czytają mnie głównie kobiety, najwięcej listów otrzymuję od mężczyzn. Po książce o pułkowniku Kuklińskim to mężczyźni toczyli ze mną dość ostre dyskusje, ale ciekawe.
Pani bohaterka, Małgorzata, jest sędziną, która ma wydać wyrok w sprawie Józefa Piniora. Dla pani to kuriozalna sprawa?
Myślę, że czytelnikom, którzy czytali "Mistrza i Małgorzatę", na pewno będzie przypominała tamtą Małgorzatę, która dla Mistrza porzuciła niekochanego męża. Moja Małgorzata jest w gorszej sytuacji, bo jej mąż jest śmiertelnie chory, ma też dorastającą córkę, a nieoczekiwana miłość do innego mężczyzny stawia ją w bardzo trudnej sytuacji. W ciągu dziesięciu godzin musi zdecydować nie tylko o tym, czy zatrzymać w areszcie Józefa Piniora, ale także o swoim dalszym życiu.