Blisko ludziMarlena porzuciła życie w Polsce. Dziś mieszka w Australii

Marlena porzuciła życie w Polsce. Dziś mieszka w Australii

Marlena miała dość korporacyjnego życia w Polsce i postanowiła przeprowadzić się z partnerem do Anglii. Po dwóch latach pobytu okazało się jednak, że nie jest to ich miejsce na Ziemi. Ciągnęło ich do Australii. W ciągu miesiąca od podjęcia decyzji znaleźli się w Melbourne. Jednak i tu życie na emigracji ma swoje blaski i cienie, o czym Polka opowiedziała w rozmowie z WP kobieta.

Marlena porzuciła życie w Polsce. Dziś mieszka w Australii

27.01.2022 | aktual.: 27.01.2022 16:36

Justyna Sokołowska: Marleno, po wyprowadzce z Polski dwa lata mieszkaliście w Anglii. Co tutaj poszło nie tak?

W Polsce pracowałam w korporacji i żyłam pracą. W którymś momencie przyszło wypalenie, ale też silna potrzeba zmiany. Zapragnęłam pomieszkać gdzieś w obcym kraju i doświadczyć bycia częścią jego społeczności. Szybko podjęliśmy decyzję o wyjeździe do Anglii, znaleźliśmy tam pracę, wszystko się układało. Jednak nie czuliśmy się tam jak u siebie, to nie było nasze miejsce. Angielska pogoda i ten ciągle padający deszcz były nie do zniesienia.

Wtedy pojawił się temat Australii…

Piotrek, mój partner, był już kiedyś w Australii i miał tu kolegę. Podobał mu się ten kraj i ciągle mi o nim opowiadał. Postawiłam więc sprawę jasno, że skoro nie chcemy mieszkać w Anglii, ale też nie chcemy wracać do Polski, to może powinniśmy pojechać do Australii. Szybko podjęliśmy więc decyzję o wyjeździe. W ciągu miesiąca sprzedaliśmy, co mogliśmy, część rzeczy rozdaliśmy, spakowaliśmy się w dwie walizki i polecieliśmy do Australii. Potraktowaliśmy to jako przygodę.

I tak znaleźliście się w Melbourne. Czy łatwo było zorganizować sobie życie na nowo?

W miarę pewna była tylko praca dla Piotrka, miał pracować u kolegi. Jeszcze będąc w Anglii, wynajęliśmy małe mieszkanko od tzw. znajomych znajomych. Zaczęłam się uczyć w szkole językowej, potem robiłam certyfikat Leadership&Management i tzw. Diploma of Business. Nie mogłam pracować na cały etat, co wynikało z ograniczeń wizowych. Natomiast pracowałam w tym czasie 20 godzin tygodniowo w obsłudze klienta w pewnej sieci sklepów, w zamówieniach online, w agencji nieruchomości, pomagałam w polskim sklepie. Dopiero potem mogłam już pracować na cały etat i zajmować się rekrutacją.

Czy zarobki emigrantów są satysfakcjonujące i – biorąc pod uwagę inflację w Polsce – jak to się ma do cen żywności?

Generalnie godzina pracy to dobry lunch czy cztery kawy. Tu jest np. kultura chodzenia na śniadania. Takie śniadanie kosztuje 25-30 dolarów i jesteś w stanie zarobić na nie, pracując przez godzinę. Co do cen produktów, to na początku wydały mi się szokujące, ale to tylko dlatego, że wtedy jeszcze nie miałam odnośnika do zarobków. Przykładowo cena wina ze średniej półki to około 25 dolarów, a najtańszego chleba - 5 dolarów. Z tym że mam na myśli popularny w Australii chleb tostowy. Taki lepszy chleb kosztuje w granicach 15 dolarów.

Czy jako pracownik czujesz się doceniana? Czy twoje zarobki są porównywalne z zarobkami mężczyzn na podobnym stanowisku?

Australia raczej słynie z tego, że wszystkich traktuje równo. Nawet w CV nie pisze się daty urodzenia czy stanu cywilnego ani nie załącza zdjęcia, żeby uniknąć jakiejkolwiek dyskryminacji. Australijczycy poza tym niechętnie rozmawiają o pieniądzach, traktują to jako prywatny temat. Jako kobieta, zawsze czułam wsparcie. Choć przyznaję, że na początku byłam zaskoczona faktem, że moje wykształcenie zdobyte w Polsce nie ma tu kompletnie znaczenia. Tak jakbym wszystko zaczynała od początku.

Inna sprawa, że edukacja to w Australii dobry biznes, jest mnóstwo szkół, więc każdy pretekst, żeby cię tam posłać, jest dobry. Natomiast w pracy nie ma tzw. paniowania, nawet z ludźmi z zarządu jesteś na "ty". Nie zdarzyło mi się, żeby mnie ktoś źle potraktował. W polskich korporacjach są czwartki owocowe, a tutaj tradycją są tzw. piątki drinkowe. Oczywiście wszystko odbywa się kulturalnie, z umiarem, bez pijaństwa. W Australii inaczej też traktuje się pracowników fizycznych. Nie ma znaczenia, czy robisz drogę, czy pracujesz w biurze – jesteś tak samo ważny i nikt nie powie o tobie "robol". Nikogo też nie zdziwi tu kobieta pracująca na budowie czy kobieta strażak.

Australia to też kraj, który ma program szczepień ochronnych dla dzieci "Nie szczepisz, nie płacimy". Jeśli więc rodzic nie zaszczepi dziecka, to nie może liczyć na zasiłki i wsparcie socjalne. Podobnie jest ze szczepionkami przeciwko COVID-19, które przyjęło 80% osób.

Wszyscy słyszeliśmy o sprawie Australian Open i Novaka Djokovica, którego deportowano za brak szczepienia. Zresztą każdy stan w Australii ma swoje regulacje i obostrzenia covidowe. Na przykład w Melbourne jest nakaz pokazywania certyfikatu, kiedy wchodzi się do miejsc publicznych typu pub, kawiarnia, kino. Nie ma natomiast oficjalnego nakazu szczepień w pracy, ale tak naprawdę bez tego nie można pracować.

Natomiast Północne Terytorium ma oficjalny nakaz szczepień, aby móc pracować. Jeśli przyjdziesz do pracy niezaszczepiony, nakładana jest na ciebie kara finansowa w wysokości kilku tysięcy dolarów. Na pewno ta segregacja ludzi na zaszczepionych i niezaszczepionych jest tu mocno widoczna. Nie do końca mi się to podoba, biorąc pod uwagę, że Australia do tej pory uchodziła za kraj, który wszystkich traktuje równo, pandemia to zmieniła.

Australia przoduje w szczepieniach przeciwko wirusowi HPV, który wywołuje raka szyjki macicy. Szczepione są zarówno dziewczynki, jak i chłopcy. Mówi się, że Australia będzie pierwszym krajem, który wyeliminuje całkowicie tę chorobę.

Jeśli chodzi o profilaktykę ginekologiczną, to pod tym względem jest tu całkiem inna rzeczywistość. Kiedy poszłam do lekarza, żeby zrobić cytologię, to byłam w szoku, bo tego typu skrining wykonuje się tu co pięć lat. W Polsce cytologię robiłam raz w roku i byłam przyzwyczajona do tego schematu. Lekarz wyjaśnił, że mają tutaj nowy schemat postępowania profilaktycznego.

Zapewne miał na myśli to, że Australia jako jedna z pierwszych wprowadziła testy molekularne, które są 3 razy bardziej skuteczne od cytologii i pozwalają ocenić ryzyko i predyspozycje do zachorowania na raka szyjki macicy…

Tak, to prawda. Z drugiej strony, miałam tutaj trochę przygód zdrowotnych, kiedy zdarzało mi się pomyśleć, że w Polsce pewnie szybciej bym coś załatwiła. Chciałam np. zrobić USG piersi, ponieważ jestem w grupie ryzyka, jako że w mojej rodzinie występował rak piersi. Profilaktycznie wykonuję to badanie raz w roku. Kiedy w Australii poszłam do lekarza z prośbą o skierowanie na badanie, przeprowadzono ze mną dokładny wywiad. W Polsce ginekolog mówi: "Widzę, że pani już dawno nie robiła USG piersi, wystawiam pani skierowanie" i są zalecenia, żeby robić je raz w roku. Tymczasem w Australii nie dają tak od ręki skierowania, tylko dokładnie o wszystko wypytują. To nie jest tak, że chcesz, to masz.

Czy jesteś w Australii szczęśliwa i planujesz tu zostać?

Od pierwszych chwil w Australii czułam się dobrze i swojsko, a z czasem zaczęłam myśleć o niej w kategorii domu. Poznałam wielu znajomych, nawiązałam przyjaźnie, pokochałam tutejszą przyrodę. Jednak czas pandemii wiele zmienił, także w ludziach, "prawo covidowe" jest bardzo restrykcyjne, a sytuacja z wizami skomplikowana. Stale trzeba udowadniać swoją wartość i wiąże się to też z dużymi kosztami. Przez te wszystkie lata wydaliśmy na to tysiące dolarów i zaczęłam się zastanawiać, czy warto. Poza tym dzisiejszej nocy znów włamali się do nas Aborygeni, to już trzeci raz. W Darwin jest to niestety duży problem. Na szczęście tym razem skończyło się tylko na kradzieży alkoholu.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (371)