Mężczyzna pod pantoflem? Prawda może być całkiem inna
Ania jest w szczęśliwym związku. Jej znajome mają jednak inne zdanie na temat tej relacji. - Jedna z dziewczyn powiedziała, że jestem najbardziej dominującą kobietą, jaką ona zna, że mój Maciek jest biedny, bo nawet pewnie nie decyduje, jaki kolor majtek nosi. Kilka jej przytaknęło i zrobiła się awantura na całego. Przecież to nieprawda! - denerwuje się 33-latka.
19.07.2020 11:12
Pantoflarz to dla mężczyzn jedno z najbardziej obraźliwych określeń. Oznacza uległego, podporządkowanego i bezwolnego mężczyznę, który bez mrugnięcia okiem wykonuje wszystkie polecenia swojej partnerki. Co ważne, pantoflarz musi być w związku z kobietą, która nim rządzi. Czy rzeczywiście każdy facet, który nie demonstruje swojej pozycji w związku, to pantoflarz?
- Warto zwrócić uwagę, że u pantoflarza piętnuje się cechy, które przez wieki uznawano za charakterystyczne dla kobiet i wręcz u nich pożądane - mówi psycholożka Joanna Popławska. - To od kobiety oczekuje się zgodności, łagodności, opiekuńczości, uległości. Stereotypowy samiec powinien być waleczny, a warunkiem jego męskości są m.in. siła fizyczna oraz demonstrowana na każdym kroku decyzyjność - nie bez powodu za najbardziej wartościową uznaje się "męską decyzję". Mężczyzna rządzi i podporządkowuje sobie świat. A jak tego nie robi oraz oddaje władzę kobiecie, zasługuje na miano pantoflarza.
Anna Makowska, 33-letnia nauczycielka z Gdańska, nigdy swojego partnera Maćka nie nazwałaby pantoflarzem. Fakt, jest jej przeciwieństwem, ale jak podkreśla Anna, ma on swój charakterek. - Jestem bardzo energiczna - przyznaje kobieta. - Mam tyle sił witalnych, że spokojnie mogłabym obdarzyć nimi ze dwie inne osoby. Od dziecka pierwsza zgłaszałam się do wszystkich, nawet najtrudniejszych zadań, byłam przewodniczącą klasy, samorządu szkolnego, starościną na studiach. Nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Jak tylko jest jakaś sprawa do załatwienia, od razu muszę się nią zająć. Inaczej mnie rozsadza od środka.
Facet w swoim świecie
Anna przyznaje, że tym, co ją ujęło w jej obecnym partnerze, był spokój, którego jej tak bardzo brakuje. - Jestem choleryczką, do wszystkiego zapalam się w trzy sekundy, mam skłonność do podejmowania raptownych decyzji, co oczywiście ma swoje dobre i złe strony - przyznaje kobieta.
- Tymczasem Maciek to siła spokoju. Zawsze zastanowi się dwa razy, zanim podejmie decyzję. Ale to typ człowieka, który nie angażuje się tu i teraz we wszystko, co się dzieje. Raczej żyje w swoim świecie i mało go obchodzą bieżące, przyziemne sprawy. Zatem rzadko włącza się w rzeczy, które dla naszego życia są istotne, ale w jego ocenie mogłyby nie istnieć. Fakt, to ja podejmuję codziennie setki decyzji związanych z naszym życiem. Ale nie dlatego, że rządzę w naszym związku, tylko dlatego, że Maciek ma to w nosie.
Jak wielkie było zdziwienie Anny, gdy na babskim spotkaniu okazało się, że większość jej koleżanek uważa zupełnie inaczej. Jedna z nich, po wypiciu kilku głębszych, oskarżyła ją, że ta "wykastrowała" Maćka. - Rozmawiałyśmy o tym, jak wspieramy naszych chłopaków i ja oczywiście zaczęłam wymieniać, jak to robię - opowiada Anna.
- Wtedy jedna z dziewczyn powiedziała, że jestem najbardziej dominującą kobietą, jaką ona zna, że mój Maciek jest biedny, bo nawet pewnie nie decyduje, jaki kolor majtek nosi. Kilka jej przytaknęło i zrobiła się awantura na całego. Przecież to nieprawda! - krzyczałam. Jednocześnie zaczęłam się nad tym zastanawiać. Jestem wulkanem energii, a Maciek raczej wycofanym obserwatorem świata. To uświadomiło mi, że na zewnątrz rzeczywiście może być postrzegany jak pantoflarz, a ja jako hetera, która rządzi nim na każdym kroku! Tymczasem Maciek jest ostatnią osobą, która pozwoliłaby sobie wejść na głowę. Nie angażuje się w sprawy, które uważa za mało istotne, ale gdy coś jest dla niego ważne, nie odpuszcza, negocjuje, a często przejmuje inicjatywę.
Dwie dominujące osoby = wojna
Zdaniem Joanny Popławskiej pary, w których to kobieta jest bardziej otwarta, energiczna, skłonna do podejmowania codziennych decyzji niż jej partner, dość często są postrzegane jako te, w których to ona rządzi, a on się podporządkowuje. - Tymczasem taka powierzchowna ocena jest po pierwsze niesprawiedliwa, a po drugie zupełnie niespójna ze stanem faktycznym - uważa psycholożka.
- Przeciwstawne cechy, takie jak spokój - wybuchowość, flegmatyczność - energia to wzajemne uzupełnianie się. Dobieranie się w pary na zasadzie przeciwieństw to coś, co relacji może służyć. Wyobraźmy sobie dwie bardzo energiczne osoby, które chcą we wszystkich kwestiach podejmować decyzje, rwą się do załatwiania każdej sprawy jako pierwsze. Myślę, że dość często w takiej relacji dochodziłoby do konfliktów, a para raczej przypominałaby wybuchową mieszankę niż zgodny związek. Trudno byłoby wytrzymać w bliskiej relacji z osobą będącą naszą kopią.
Energiczna i stanowcza pielęgniarka z Krakowa, 29-letnia Magda, przekonuje, że wolałaby faceta podobnego do siebie niż pozornie dżentelmeńskiego Jacka, z którym spotykała się ponad pół roku. - To był taki typ faceta, który udaje, że chciałby kobiecie nieba przychylić, pozwala jej czuć się jak królowa, bo zgadza się na wszystko, co ona powie i czego chce - opowiada Magda.
- Tymczasem to ktoś, kto boi się podjąć jakąkolwiek decyzję i tak naprawdę zwala wszystko na partnerkę. To zawsze ja musiałam wybrać, do jakiej knajpy idziemy, co w tej knajpie zamówimy, czego się napijemy i czy potem pójdziemy do kina, czy na spacer. To ja wymyślałam, gdzie jedziemy na weekend, gdzie zamieszkamy, co ze sobą weźmiemy i jak spędzimy tam wolny czas. Mój chłopak zawsze zadawał mi kilka lub kilkanaście pytań o każdą rzecz, którą mieliśmy zrobić czy zaplanować. I nie było ważne, czy to chodziło o zakupy w spożywczaku, czy o istotne kwestie związane z naszą przyszłością. Ja miałam podejmować decyzje, bo moje szczęście było najważniejsze dla niego i chciał, żebym była zadowolona.
Zobacz także
Podejmowanie decyzji to odpowiedzialność
Magda przyznaje, że o ile przez pierwszych kilka randek taka szarmancka uległość podobała się jej, to dość szybko zaczęła ją męczyć. - Warto pamiętać, że podejmowanie decyzji wiąże się z braniem na siebie odpowiedzialności - zwraca uwagę Joanna Popławska. - Tymczasem stawianie sprawy w ten sposób, że to jedna osoba w związku podejmuje wszystkie decyzje, zarówno poważne, jak i błahe, bo robi się to dla jej pozornej wygody i dobra, jest często manipulacją i próbą zrzucenia z siebie odpowiedzialności.
Zdaniem Magdy, dość późno zdała sobie sprawę z tego, że jej skłonność do szybkiego decydowania o różnych sprawach i branie na siebie odpowiedzialności stały się dla niej przekleństwem. - Niespodziewanie mężczyzna, z którym wiązałam poważne plany, okazał się pantoflarzem na własne życzenie, na dodatek takim, który tą swoją uległością mnie zadręcza - wyznaje Magda. - Niestety, gdy zbuntowałam się i powiedziałam, że teraz w sprawie naszego kolejnego wyjazdu on ma wymyślić wszystko od A do Z, sam załatwić, zarezerwować hotel, kupić bilety i wymyślić atrakcyjne sposoby na spędzenie wolnego czasu, nic z tego nie wyszło…
Para rozstała się, a Magda w kolejnym związku znacznie chętniej zaczęła oddawać inicjatywę swojemu chłopakowi. - Wcześniej byłam straszną Zosią Samosią i o wszystkim chciałam decydować - opowiada. Teraz jest inaczej…
Jak podkreśla psycholożka Joanna Popławska, związki, w których to jeden z partnerów decyduje o wszystkim z pominięciem woli drugiego, mają małe szanse na przetrwanie. - Jeśli mamy do czynienia z takimi relacjami, to po bliższym przyjrzeniu się zazwyczaj możemy dostrzec, że taki podział ról w związku odpowiada obu stronom - uważa psycholożka. - Wyobrażam sobie, że takie związki mają większe szanse na przetrwanie niż te, w których kobieta i mężczyzna o silnych, dominujących osobowościach nieustanie ze sobą rywalizują i walczą o wpływy.