Miłość po godzinach
Smutno wracać po pracy do pustego domu, nie tylko w walentynki. Wszyscy potrzebujemy uczucia, ale nie wszyscy mamy czas i ochotę na długotrwałe podchody. W końcu miłość to także inwestycja. Aby zwiększyć szanse na jej powodzenie, wymyślono randkowanie online.
Smutno wracać po pracy do pustego domu, nie tylko w walentynki. Wszyscy potrzebujemy uczucia, ale nie wszyscy mamy czas i ochotę na długotrwałe podchody. W końcu miłość to także inwestycja. Aby zwiększyć szanse na jej powodzenie, wymyślono randkowanie online.
To, że ludzie spotykają się podczas zaaranżowanych sytuacji, nie jest żadną nowością. Od dawna przecież funkcjonowała w społeczeństwach swatka albo swat, których zadaniem było ułatwianie spotkań obcym sobie osobom, ale które z jakichś względów najlepiej by do siebie pasowały. Celem zawsze jednak było małżeństwo. W naszych kręgach kulturowych swatkę zastąpiły z czasem biura matrymonialne, a ostatnio serwisy randkowe. Z tym, że już często nie chodzi o małżeństwo. Czasem jeszcze o miłość, a czasem wyłącznie o seks.
Randka z aplikacji
Jedenaście razy dziennie! Tyle razy wchodzi na swoje konto 50 milionów aktywnych użytkowników Tindera. Każdy z nich spędza tam średnio 90 minut każdego dnia. Tak mówią najnowsze badania (cytat za „Marie Claire”).
Na początku była to niewinna aplikacja na telefon pozwalająca sprawdzić, dzięki usłudze GPS, kto z użytkowników jest w pobliżu. Każda osoba zakłada własny profil, na który składa się imię, wiek i fotografia, także zainteresowania. Po zarejestrowaniu można przeszukiwać bazę pozostałych użytkowników albo według wieku, albo według odległości i sprawdzać, czy ci się podoba. Jeśli tak, możesz ją „polubić”, jeśli i ona polubi ciebie – automatycznie możecie kontaktować się ze sobą. I gdziekolwiek będziesz, to Tinder ci wskaże, kto z twojego grona polubionych jest akurat blisko ciebie.
Samotny wieczór w barze? Nie tym razem – otwierasz aplikację i możesz wybierać kogo zaprosić na piwo czy kawę. A czy będziecie opowiadać sobie o starożytnym Egipcie czy postanowicie spędzić wieczór inaczej – to już wasza sprawa. Niewątpliwą zaletą tej aplikacji i tym, co ją odróżnia od innych serwisów służących nawiązywaniu kontaktów jest to, że nie każdy z milionów użytkowników może pisać do ciebie, a jedynie ci, z którymi się „polubisz”.
Bardzo podobnie do Tindera działa Grindr – oba wykorzystują możliwość zlokalizowania uczestników znajdujących się najbliżej, z tym że Grindr jest telefoniczną aplikacją społecznościową dla gejów i mężczyzn biseksualnych. Gdy aplikacja jest włączona, na telefonie wyświetlają się profile użytkowników znajdujących się najbliżej ciebie w kolejności adekwatnej do bliskości w kilometrach. Klikasz w zdjęcie, które ci się podoba i możesz o tej osobie dowiedzieć się czegoś więcej, jeśli uznasz ją za interesującą, możesz rozpocząć rozmowę na czacie. A potem… może i coś więcej.
Obie aplikacje oceniane są jako dość powierzchowne – bazują bowiem głównie na obrazkach i zewnętrznej ocenie atrakcyjności, a użytkownicy są anonimowi. Ale być może niektórym łatwiej jest zaczepić kogoś, kto mu się podoba, w necie niż w klubie czy na ulicy. A i ryzyko odrzucenia mniejsze.
FlirtMi
Aplikacje bazujące na geolokalizacji pojawiają się i na naszym rodzimym rynku – między innymi polska FlirtMi, „dzięki której będziesz się nieźle bawić, poznając ludzi z całej Polski” jak głoszą pomysłodawcy. To jednak gadżet głównie dla nastolatków, których zadowolą takie atrakcje jak „rosyjska ruletka” wybierająca za ciebie osoby do flirtu czy podrzucanie zabawne podpowiedzi dla nieśmiałych, którzy jednak znajdą w sobie odwagę, by rozpocząć z kimś flirt (albo jak wolą pomysłodawcy – nawijkę), choćby wirtualny, na czacie.
Kto zrozumie mnie lepiej…
…niż ten, kto myśli i czuje jak ja? Nie od dziś wiadomo, że podobieństwa się przyciągają. Z tego założenia wychodzą zapewne twórcy i klienci szczególnych serwisów randkowych – do których dostęp mają jedynie wybrańcy. Łączyć musi ich wspólnota zainteresowań, pochodzenie lub wykształcenie. W Anglii jest np. portal randkowy wyłącznie dla absolwentów prestiżowych uczelni w Oxfordzie. Ale są też randkowe serwisy dla miłośników wampirów, dla czytelników angielskiej gazety „The Guradian”, dla miłośników diety bezglutenowej, dla właścicieli kotów, dla rowerzystów, ale także dla… clownów. Moją uwagę przykuł także portal wyłącznie dla osób brzydkich (a nawet, w wolnym tłumaczeniu – brzydkich palantów - http://www.uglyschmucks.com/), którego filozofia opiera się na przekonaniu, że liczy się wnętrze, a nie wygląd zewnętrzny. Brzydki brzydkiego zawsze zrozumie, jak przekonują twórcy portalu, i zachęcają, by nie kierować się w życiu pomysłem, lansowanym przez media, że że tylko bycie doskonale pięknym lub bycie z kimś
takim nas uszczęśliwi. Większość z nas jest raczej przeciętnej urody.
Oczywiście, dla równowagi, są także portale wyłącznie dla osób pięknych, głoszące, że brzydkim wstęp wzbroniony, np. www.darwindating.com czy www.beautifulpeople.com a w Polsce www.piekneibogaci.pl – ciekawy mariaż i jasno postawiona sprawa – „to miejsce spotkań dorosłych Pięknych kobiet i dorosłych Bogatych mężczyzn” (pisownia oryginalna), ma być miejscem, w którym „poznać się mogą osoby szukające przelotnego romansu, dłuższej znajomości ze wsparciem materialnym jak i małżeństwa”.
Czy w wirtualnym świecie nie ma już żadnych zasad? A jednak są! Nie bez zdumienia odkryłam serwis randkowy, i to niejeden, przeznaczony dla konserwatywnej grupy społecznej i religijnej – (http://www.amishdating.com/, http://www.amishcrush.com). Nie wiem, na ile są prawdziwe, zważywszy na to, że Amiszowie prowadzą bardzo skromny styl życia i z założenia nie korzystają z dobrodziejstw współczesnej cywilizacji, w tym mediów elektronicznych. Twórcy serwisu przekonują jednak, że także współczesna technologia może być pomocna w utrwalaniu tych wartości, oczywiście po spełnieniu kilku „ale”. Zatem dla chętnych by się tam zarejestrować przygotowano kilka ostrzeżeń – dystansuj się, nie spędzaj życia online, to tylko narzędzie, środek a nie cel – celem jest znalezienie przyjaciół lub miłości, a nie sposobu na spędzanie wolnego czasu. Gdy założysz swój profil, pamiętaj, by przedstawić się jako człowiek wiary i wartości, nie bądź próżny i nieskromny, jeśli publikujesz swoje zdjęcie, niech będzie w dobrym guście itd. Nie
szukaj tu seksu, „jest wystarczająco dużo innych miejsc w świecie online, gdzie uzyskasz to bez trudu, ale nie tutaj”. Całość wieńczy przesłanie, które w zasadzie zawsze powinniśmy mieć na uwadze, nawet gdy nie jesteśmy przesadnie religijni, że na oszustwie i kłamstwie nie zbudujemy szczęśliwego związku…
Na oszustwie pewnie nie, ale może dobierając się psychologicznie? Niektóre serwisy gwarantują, że pomogą w tym „profesjonalne testy”, jak np. na www.pokochasz.pl. Tylko czy to naprawdę możliwe? Według psychologa Bogdana Wojciszke, żaden klucz nie istnieje: – Nie da się naukowo przewidzieć, kto do kogo będzie pasował. Badania nad przewidywaniem, kto będzie dla kogo partnerem i jak dalece ten związek będzie satysfakcjonujący, trwają mniej więcej od siedemdziesięciu lat. I nie ma tam żadnej kumulacji powtarzalnych danych – wyjaśnia.
Dla każdego coś innego
Zatem, jeśli to kwestia przypadku, to nie można wykluczyć, że i w internecie spotkasz swoje przeznaczenie. Tylko gdy rzeczywiście zdecydujesz się skorzystać z serwisów randkowych, pamiętaj, że tym samym stajesz się dostępna dla wielu tysięcy osób. To nieuchronne, że możesz spotkać się z różnymi reakcjami, z różnymi poglądami, innym systemem wartości, różnym sposobem wyrażania uczuć i emocji i że nie każdy będzie miał czyste intencje. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że internet jest dziś jednym z głównych miejsc (poza miejscem pracy), gdzie spotykają się ludzie. I gdzie – jak widać – dla każdego znajdzie się miejsce.
Renata Mazurowska - redaktor miesięcznika * Sens*
[ **
** ]( http://zwierciadlo.pl/magazyn/sens )