Młodzież dorabia nad morzem. "Wypłatę dawano nam z puszki, do której kazano nam zbierać pieniądze”
Naciąganie turystów, problemy z wypłatą, brak umów, zakwaterowanie w zawilgoconych pustostanach, wszechobecny brud – wymarzona praca nad morzem może okazać się… wielkim oszustwem. Przekonały się o tym nasze bohaterki, które przestrzegają przed nieuczciwymi pracodawcami.
17.07.2020 | aktual.: 01.03.2022 13:34
Najpopularniejsze grupy na Facebooku oferujące pracę sezonową nad morzem mają po kilkanaście tysięcy członków. Oferty pojawiają się codziennie. Niektóre wydają się wymarzone: 5000 zł "na rękę", wypłata co tydzień, darmowe wyżywienie i zakwaterowanie, niewymagane doświadczenie. Pracę wakacyjną oferują m.in. niektóre fundacje, które piszą "o lekkiej i przyjemnej pracy połączonej z zabawą i pomaganiem".
Jak to, co w ofercie, wygląda w praktyce? Kiedy poruszamy ten temat w jednej z grup, odzew jest ogromny. Dostajemy mnóstwo wiadomości od osób, które twierdzą, że zostały oszukane. – Problem ten występuje od kilku lat, ale ten rok to jakaś masakra – uważa Karol. – Młodzi ludzie przyjeżdżają, żeby zarobić trochę grosza; wydają sporo pieniędzy, żeby przyjechać z końca Polski, a po kilku dniach zostają wyrzuceni pod byle pretekstem. Zostają bez pieniędzy i dachu nad głową. Często nawet umowy się nie mogą doprosić, a o warunkach, w których zostają zakwaterowani, szkoda gadać!
Mysz? Dobrze, że nie nietoperz
"Ofiarami” sezonowego oszustwa są Agata i Kamila (imiona na ich prośbę zmieniłam) – skusiły się na pracę dla uczniów i studentów oferowaną przez jedną z fundacji, która proponuje pracę sezonową w najpopularniejszych polskich kurortach. Dziewczynom oferowano niski wymiar godzinowy, atrakcyjne prowizje i darmowe zakwaterowanie. Spakowały się i ruszyły z Włocławka do Sopotu. – W rzeczywistości praca polega na handlu szalikami z hawajskich kwiatków, które sprzedaje się po 15–20 zł za sztukę. Minimalna dzienna stawka do zebrania to 300 zł, co przy obecnie panującym kryzysie i pandemii jest trudne do uzyskania, bo 90 proc. osób zwyczajnie odmawia nawiązania dialogu. Mimo to koordynatorka nakazuje podchodzenie do każdego mijanego człowieka i proszenie go o pomoc, nawet gdy ten odmówi. To zwykłe żebractwo – opowiada Agata.
Według relacji dziewczyn w trakcie pracy koordynatorka chodzi i obserwuje zatrudnionych. – Pracownicy nie mogą wydawać reszty. Nie mają terminala. Pomimo charytatywnego celu zbiórki zarząd traktuje ją jak biznes – mówi Agata. – Każdego dnia w przerwie i po pracy następuje rozliczanie z efektów. Osoby, które zbiorą mniej niż 300 zł, są zwalniane i straszone karą wynoszącą 300 zł.
Pytam o zakwaterowanie. Nocleg pracownicy mają zapewniony w budynku określanym jako pustostan. Jakie to warunki, widziałam na zdjęciach: tapeta odklejająca się ze ścian, brudna kuchenka, na ścianach grzyb, okna bez szyb. – Z powodu wilgoci jedna z dziewczyn dostała ataku astmy. Po naszym mieszkaniu biegała mysz, na co koordynatorka odpowiedziała: "Dobrze, że nie nietoperz". Warunki nie spełniały wymogów sanitarnych. Kuchnia i łazienka były zwyczajnie brudne – wymienia Agata.
Ona i Kamila – podobnie jak wiele innych osób – miały problem z umową i wypłatą. Jak opowiadają, w ich przypadku umowa-zlecenie została zastąpiona umową o wolontariat, w wyniku której niektóre z nich dostały pieniądze tylko za trzy z sześciu przepracowanych dni. – Każda z nas zarobiła mniej pieniędzy, niż wzięła ze sobą. W umowie nie ma też słowa o tym, że pierwszy dzień jest dniem nieodpłatnego szkolenia. Wypłaty są wypłacane z tego, co pracownicy przynoszą w puszkach – przestrzega Agata.
Metoda "na wolontariusza"
Ich opowieść potwierdza Emilia, która przyznaje, że "dała się nabrać" na tę samą ofertę w Trójmieście. – Oferta jest przedstawiana jako handel gadżetami lub szybki zarobek nad morzem. Z darmowym noclegiem i wyżywieniem – opowiada. – Ale nie dość, że po dotarciu z koleżanką otrzymałyśmy wiadomość, że same mamy sobie zapewnić nocleg i wyżywienie, to praca okazała się zwykłym oszukiwaniem i naciąganiem ludzi. Otrzymywaliśmy plakietki "wolontariuszy” i zbieraliśmy pieniądze do puszek na "rodziny dysfunkcyjne oraz obozy letnie dla dzieciaków”. - Jedno wielkie oszustwo. A koordynatorzy szydzili na boku z ludzi wrzucających pieniądze do puszek.
Mieszkanie na strychu
Paulina i Sandra pochodzą z Olsztyna i od kilku lat pracują w gastronomii. Ale tego, co w tym roku, nie widziały jeszcze nigdy. Znalazły pracę 400 km od domu, nad morzem. Nocleg i wyżywienie – rzekomo zagwarantowane. Na miejscu okazało się jednak, że oferta nijak się ma do rzeczywistości. – Miałyśmy mieszkać na strychu, gdzie deski trzeszczały i hulał wiatr. – przyznaje Paulina. Największy szok przeżyły jednak po wejściu do kuchni. – Stare, niewyprane fartuchy, brudna czapka, patelnie popalone… Rządziła nami szefowa kuchni, a szefa nawet nie poznałyśmy. Kazała nam czyścić ściany i podłogi, podczas gdy sama z kelnerkami siedziała i popijała kawkę.
Oglądam zdjęcia zaplecza gastronomicznego: spleśniała szynka, zgniłe warzywa, brudny magazyn na żywność.
Dziewczyny zwolniły się następnego dnia i siedząc w samochodzie, szukały innej pracy. – W drugim przypadku zakwaterowanie było takie, że miałyśmy spać z dziewięcioma chłopakami w jednym pokoju i to na łóżku piętrowym – my dwie na górze. Do tego impreza, ogólny syf, więc spędziłyśmy noc w aucie – wspomina Paulina. W końcu znalazły pracę w Rewalu, z której są bardzo zadowolone. – Nawet mamy w pokoju telewizor – cieszą się.
Pokój z widokiem na morze
Bo choć naciągaczy i nieuczciwych pracodawców nie brakuje, są też pozytywne przykłady. Natalia ze znajomymi pracuje w hotelu w Międzyzdrojach jako kelnerka. Pracę (na umowę-zlecenie) ma zapewnioną do końca sierpnia. – Ogólnie bardzo dobrze nam się trafiło, bo można w cztery dni lekko tysiąc zarobić. Pracujemy po trzynaście godzin dziennie, ale coś za coś.
Natalię też pytam o zakwaterowanie. Mówi, że jest okej. – Może to nie pięciogwiazdkowy hotel, ale jest po ludzku, na poddaszu, z telewizorem, lodówką i widokiem na morze. Łazienka wspólna na korytarzu, warunki bardzo dobre i do tego wyżywienie gratis. A jedzonko jest pyszne – przekonuje. Pracownicy mogą wybierać dowolne dania z karty – jedzą to samo, co goście. Natalia pokazuje mi menu: śniadanie w formie bufetu, na obiadokolację m.in. zupy, eskalopki ze schabu, klopsiki, chili con carne, pieczone udko, warzywa, surówki, do tego deser – codziennie inny – owoce oraz zimne i gorące napoje.
Z analiz ekspertów Personnel Service wynika, że w tym roku jest o 30 proc. mniej sezonowych ofert pracy niż przed rokiem, choć jednocześnie wakacje to moment, kiedy branża turystyczna zwiększa obroty. Praca czeka przede wszystkim na kelnerów, hostessy, opiekunki do dzieci, pomocników kucharza czy ratowników.
Ale jest też druga strona medalu, o której mówi Monika, która nad morzem prowadzi dwa punkty gastronomiczne. – Zawsze to pracodawcy są najgorsi, mało natomiast mówi się o tym, jak nieodpowiedzialni bywają pracownicy. Potrafią odejść z dnia na dzień bez uprzedzenia i zostawić człowieka bez rąk do pracy. To też powinno się nagłośnić.