Blisko ludzi"Mój facet pochodzi z biedniejszej rodziny". Dla wielu związków to ogromna bariera

"Mój facet pochodzi z biedniejszej rodziny". Dla wielu związków to ogromna bariera

- Mówiła, że ma bogatą mamę, ale że przecież nie doi jej z kasy. Ona tylko kupiła jej mieszkanie i samochód na start – opowiada Przemek. I dodaje: - ale to "tylko" to wszystko na co ja będę harował przez następne lata.

"Mój facet pochodzi z biedniejszej rodziny". Dla wielu związków to ogromna bariera
Źródło zdjęć: © 123RF
Marianna Fijewska

16.04.2019 | aktual.: 16.04.2019 20:09

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"Nigdy nie czułem się tak upokorzony"
Związek Martyny rozpadł się przez telefon komórkowy, który kupiła swojemu chłopakowi. A właściwie nie ona, tylko jej mama.

- Byliśmy ze sobą przez dwa lata, oboje studiowaliśmy. On dorabiał jako kelner, a ja skupiałam się tylko na nauce, bo rodzice płacili za moje utrzymanie - wspomina Martyna. Jej były partner pochodził z niezamożnej rodziny, udawało mu się wiązać koniec z końcem, ale o ekstra wydatkach nie było mowy.

- Miał taki rozwalający się telefon, który nieustannie tracił zasięg. Mieliśmy ogromny problem z komunikacją, wielokrotnie nie mógł się do mnie dodzwonić, ani ja do niego. Pożaliłam się mojej mamie, a ona powiedziała, że mam się nie wygłupiać i przelała mi pieniądze na nowy telefon dla niego - wspomina Martyna, która ucieszyła się i od razu wybrała odpowiedni model. Gdy wręczyła nowy aparat swojemu chłopakowi, ten zbaraniał.

- Powiedział: "Nigdy nie czułem się tak upokorzony. Zabieraj to" - mówi. Od tego momentu między nimi zaczęło się psuć. Martyna miała nieustanne poczucie, że on traktuje ją jak idiotkę, która wszystko ma podane na tacy. - Jak kupowałam sobie nowe ubrania, mówił, że nie szanuję pieniędzy. Miałam wrażenie, że ciągle mnie punktuje, ale gdy wracałam do sytuacji z telefonem, ucinał temat, mówiąc, że nie będzie o tym rozmawiał - opowiada i dodaje, że niedługo później podjęli decyzję o rozstaniu. - Oboje uznaliśmy, że za bardzo się różnimy. Prawda była taka, że różniła nas tylko kasa - mówi.

Ania pamięta, gdy jej narzeczony pierwszy raz poszedł do restauracji z jej rodzicami.

- Uprzedziłam go, że wspólne wyjście zaproponowali rodzice i żeby nie przejmował się rachunkiem, oni zapłacą - mówi Ania. Dziewczyna od razu zauważyła, że jej partnerowi bardzo się to nie podoba, ale wiedziała, że obiad, deser i coś do picia w takim miejscu oznaczałoby dla niego dwa tygodnie jedzenia samych kanapek w ramach oszczędzania. Po wspólnym posiłku Ania spojrzała wymownie na tatę, który powiedział, że oczywiście zapłaci za wszystkich. Gdy wyszli z restauracji, jej partner był potwornie zawstydzony i obrażony. Powiedział, że nigdy więcej nie wejdzie do lokalu takiego jak ten.

- Było mi go szkoda, a jednocześnie nie może się na mnie obrażać, że nie umówiłam się z rodzicami w McDonaldzie - mówi Ania. - Mimo wszystko po tej kolacji zdecydowałam, że będę dostosowywać się do sytuacji materialnej mojego chłopaka. On nie chciał przyjąć drogiej koszulki, którą mu kupiłam, więc następnym razem kupiłam tanią. Moje przyjemności, takie jak fryzjer czy spa, załatwiam sama lub z koleżankami. Nie gadamy o tym, bo wiem, że jemu wydawanie tylu pieniędzy na przyjemności nie mieści się w głowie. Jakoś dajemy radę, boję się tylko, co będzie po ślubie. Albo podczas organizacji wesela - łapie się za głowę Ania.

Wspólne mieszkanie. Jej mieszkanie
Przemek przez trzy lata umawiał się z dziewczyną, której mama miała winiarnię i było ją stać na sportowy samochód dla córki oraz kupno apartamentu w Warszawie. W pewnym momencie dziewczyna zaproponowała wspólne mieszkanie w jej apartamencie.

- Pamiętam, że powiedziała wtedy: "Nie masz przecież dużej pensji, po co będziesz opłacał mieszkanie?". Poczułem, jakby mnie ktoś wykastrował. Chyba zobaczyła moje zmieszanie i powiedziała, że owszem, ma bogatą mamę, ale że przecież nie doi jej z kasy. Kupiła jej tylko mieszkanie i samochód na start, ale to "tylko" to wszystko, na co ja będę harował przez następne lata – kwituje i dodaje, że na propozycję wspólnego mieszkania nie przystał.

Inną decyzję podjął partner Eweliny, który wprowadził się do mieszkania zakupionego przez jej ojca.

- Który ojciec nie dałby mieszkania córce, gdyby mógł? - pyta dziewczyna. - Przecież ja nie szastam kasą i sama się utrzymuję. Pół roku temu wprowadził się do mnie mój chłopak i wtedy zaczął się nasz kryzys - opowiada Ewelina i skarży się, że jej partner nie sprząta i nie wynosi śmieci. Zachowuje się jak gość, a jednocześnie wciąż narzeka, że męczy się na cudzej przestrzeni.

- Bardzo chętnie wyciąga mi, że jestem gorsza, bo on do wszystkiego musi dojść sam i nie ma drogi na skróty, a ja wszystko dostałam - mówi. - Strasznie mi przykro, bo skończyłam magisterkę, pracuję, nie biorę pieniędzy na swoje przyjemności i sama się utrzymuję. Nie wierzę, że on nie wziąłby mieszkania, które podarowaliby mu rodzice.

Pułapka deprecjonowania
- Niestety tego rodzaju związku na dzień dobry obarczone są nierównością - mówi psycholog Iza Kobierecka. - On będzie czuł się mniej męsko, jeśli jego partnerka będzie miała więcej pieniędzy, nawet jeśli są to pieniądze jej rodziny. Może dojść do tego, że zacznie deprecjonować wartości materialne, z których ona korzysta, a także deprecjonować ją jako osobę, mówiąc na przykład, że do niczego sama nie doszła.

Zdaniem Kobiereckiej w takiej sytuacji najlepiej jest podjąć całkowicie szczerą rozmowę. - Partnerzy, którzy mają mniej zamożne rodziny, żeby ochronić swoją pozycję w związku, mogą cynicznie komentować sytuacje materialną drugiej połówki, tym samym szkodząc swojej relacji. Znacznie lepiej, choć na pewno trudniej, nazwać wprost swoje uczucia: "Zazdroszczę ci, że dostałaś samochód", "Też chciałbym dostać takie mieszkanie" - tłumaczy ekspertka.

- Warto podkreślać sobie nawzajem, dlaczego jesteśmy dla siebie tacy ważni. Dlaczego czujemy, że dajemy sobie to, czego nikt inny by nam nie dał. Przecież wartości materialne nie są miarą tego, co każde z partnerów wnosi w związek - podsumowuje Kobierecka.

Nieanalogiczna analogia
Siostra Kamili właśnie kończy studia, od kiedy byłą nastolatką spotyka się z chłopakiem, którego rodzice są właścicielami sieci sklepów spożywczych. Mają kilka willi i właśnie kupili im wspólne mieszkanie na warszawskim Wilanowie. Kamila nie ma co marzyć o takim mieszkaniu – ją i siostrę wychowywała samotnie mama. Zawsze zaciskały pasa, a dziś Kamila utrzymuje się sama, wynajmując małą kawalerkę w Warszawie.

- Kilkukrotnie rozmawiałam z siostrą i pytałam, czy nie widzi nic złego w tym, że żyje z pieniędzy rodziców swojego chłopaka. Warto dodać, że ona ich nawet nie lubi, bo są mocno skonfliktowani z synem, ale dają mu pieniądze. A on bierze – tłumaczy Kamila i dodaje, że jej siostra twierdzi, iż taki stan rzeczy jest dość naturalny. - Mówi: "Ile znasz rodzin, w których mężczyzna utrzymuje kobietę?". Tylko ona nie rozumie, że to nie są jego pieniądze. Że żyje za pieniądze obcych. Oboje udają, że to on tak świetnie sobie radzi i jest bogaty - wścieka się Kamila.

To jest zjawisko tradycji
- Mężczyzna utrzymuje rodzinę, a kobieta dba o dom. To model model przestarzały, bo nie pasuje do współczesnych warunków, a z drugiej strony aktualny, bo wciąż żyjący w naszych mózgach - mówi socjolog Krzysztof Wielecki. Ekspert wyjaśnia, że ten podział ról wywodzi się oczywiście z czasów, w których mężczyzna szedł na polowanie, a kobieta miała urodzić i opiekować się dziećmi.

- Ten model stawia mężczyznę na drugim planie w rodzinie. Dlaczego? Bo rzecz jasna dziecko jest od niego ważniejsze, ale kobieta także. Przecież to ona je urodzi. Kobieta z samego faktu macierzyństwa wie, że w przyszłości wniesie w ten związek coś bardzo ważnego. Czyli dziecko. Mężczyzna nie ma tego "wkładu" nadanego biologicznie. On, żeby czuć się przydatny, też musi dać coś od siebie, czyli zapewnić poczucie bezpieczeństwa, a to bezpieczeństwo często łączy się z bezpieczeństwem materialnym - tłumaczy ekspert.

- Możemy dyskutować, czy ten podział ról jest tylko i wyłącznie stereotypem zakorzenionym w naszej głowie, czy wynika on z faktu macierzyństwa, ale jest to według mnie dyskusja nierozstrzygalna. Być może kobieta, która zachodzi w ciążę, nawet na poziomie nieświadomym, oczekuje od mężczyzny zabezpieczenia, materialnego, w razie gdyby coś się stało i nie mogłaby sama zadbać o dziecko - tłumaczy Wielecki. - Faktem jest jednak, że wielu mężczyzn, żyjąc w takim układzie finansowym, czuje się po prostu nieatrakcyjnie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
związeksekspara
Komentarze (635)