Blisko ludziMonika Urban wyręcza NFZ. Ratuje Polaków, których nie stać na leczenie

Monika Urban wyręcza NFZ. Ratuje Polaków, których nie stać na leczenie

To było dwa lata temu, zwyczajna środa. Marta (lat 40) zadzwoniła do przyjaciółki. Rozmawiały o niczym. Że listopad, że praca nie taka, czas coś zmienić. Na koniec Marta rzuciła: „Hania znów przeziębiona, narzeka, że gorzej widzi. Wieczorem lekarz”. Hania to córka Marty.

Monika Urban wyręcza NFZ. Ratuje Polaków, których nie stać na leczenie
Źródło zdjęć: © siepomaga.pl
Katarzyna Troszczyńska

22.11.2016 | aktual.: 25.05.2018 15:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

W tamtą środę Marcie, 9-letniej Hani i jej tacie świat zmienił się o 180 stopni. Okulistka jeszcze wieczorem zleciła wizytę w szpitalu i konsultację u neurologa. Ten z kolei na cito skierował na tomografię. Diagnoza: guz mózgu. Kilka dni później Hania leżała w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie, walczyła o życie. Po operacji usunięcia guza nie mówiła, nie chodziła, rzucała się tylko bezwładnie po szpitalnym łóżku.

„Dziewczynka uwięziona w swoim ciele” - powiedział jeden z lekarzy. Hania była uwięziona w ciele, a jej mama w szpitalu, gdzie poznała innych ludzi, którzy, podobnie jak ona, z normalnego życia wpadli do życia pt.: "każdy dzień to ból i walka". Marta potem mówiła: nie przeżyłabym tego, gdyby nie inni, ich pomoc. Większość ludzi, która była z Martą blisko, mówiła z kolei, że dopiero, kiedy takie rzeczy dzieją się blisko, człowiek rozumie, jak ważne jest, by pomagać innym.

Artur. Guz mózgu. Chce żyć, chce walczyć
Na stronie fundacji Siepomaga zdjęcie. Kobieta całuje śpiącego mężczyznę. Ładni, zakochani. Sielanka? Nie. Chłopak ma na imię Artur, dziewczyna to żona. On ma guza mózgu, lekarze w Polsce już nie dają mu szans. „Proszę zabrać go do domu i pozwolić mu umrzeć” - powiedział któryś z lekarzy. Ale Artur kocha żonę i 6-letniego synka. Chce żyć, walczy. Gdyby nie Fundacja Siepomaga miałby mniejszą szansę na tę walkę.
„Dopóki rak nas nie rozłączy, będziemy walczyć ze śmiercią, która wdziera się w nasze życie. Sami przegramy tę walkę, bo z dnia na dzień jesteśmy coraz słabsi (…). W Szwajcarii obiecali nam, że zoperują głowę Artura jeszcze raz…” - czytam. Wchodzę na profil Artura, widzę, że w ciągu kilku dni udało się uzbierać połowę potrzebnej kwoty. Ludzie wpłacają czasem po 10, 20 zł. To wielki sukces Moniki Urban, prezeski Fundacji.

Tego chciała - zarazić chęcią pomagania, uświadomić, że nieważna jest kwota, liczy się działanie. Monika rocznik 84, mama czteroletniej Jagody i dwuletniego Nikosia, w marcu urodzi trzecie dziecko, chłopca. Gdy widziałyśmy się pierwszy raz, platforma SiePomaga nie była jeszcze znana. W niedużym mieszkaniu, w starej części Poznania pracowała Monika, jej przyszły mąż, Patryk i jeszcze jedna dziewczyna. Ale już wtedy SiePomaga różniło się od innych fundacji, które pieniądze zbierały w tradycyjny sposób. Krótka informacja o chorym, numer konta, czasem tylko jakieś akcje. Monika i Patryk, młodzi absolwenci studiów marketingowych, stawiali na interakcję.
„Chciałabym, żeby każdy wiedział, że może zostać wirtualnym ambasadorem, darczyńcą. Żeby ludzie wiedzieli, że nawet 10 zł się liczy. Że cuda się nie zdarzają, tylko my sami je tworzymy" - mówiła wtedy Monika.

Na platformie każdy z nas może obserwować zbiórkę. Widzieć zmieniające się kwoty. Lipiec tego roku. Znana blogerka na Facebooka wrzuca link: „Dziewczyny i chłopaki musimy pomóc Gosi. Gosia ma 34 lata, raka jajnika i małą córeczkę". Zdjęcia i artykuł o Gosi udostępniają kolejne osoby. O pomoc apeluje Martyna Wojciechowska. Kilka portali opisuje historie matki, która walczy o życie. Potrzeba 600 tysięcy na terapię w Hiszpanii. O 20.00 wchodzę na stronę SiePomaga. Do osiągnięcia celu (pełnej kwoty dla Gosi) brakuje 12 tysięcy.
– Monia, jak jest możliwe? Oglądałam kilka dni temu profil Gosi. Tam chyba nawet nie było wtedy 12 tysięcy – piszę do Moniki.
– Było zero złotych – odpisuje Monika.

*Emil, pięć lat, skomplikowana wada serca *
– Okej, to mam 48 godzin na zebranie bańki siedemset– rzuciła kiedyś Monika.
Współpracownicy spojrzeli z niedowierzaniem.
– No, spoko, wy nie wierzcie, ja tymczasem zajmę się robotą – uśmiechnęła się.
Materiały wideo, media, Facebook. Monika napisała:
„Kochani, potrzebujemy Waszej pomocy. Musimy jeszcze bardziej podkręcić tempo zbiórki Emilka. By jednak tego dokonać, trzeba zaangażować cały internet. Cały czas działamy. Niestety, brakuje nam już rąk, słuchawek, klawiatur i słuchawek telefonicznych. No i tu zadanie dla ciebie. Przyłącz się, zostań ambasadorem dobra".
Do apelu o pomoc dołączony filmik nakręcony przez mamę Emilka, która już w Stanach Zjednoczonych czekała na operację synka. Pięć lat walki, diagnoz: „To się nie uda". W końcu znalazła się klinika w Stanach, która podjęła się leczenia. Potrzebna suma: 7 milionów. Mama Emila mówiła: Ponad sześć już zebrane, zostało dwa dni na uratowanie życia mojego dziecka.
Na Facebooku zawrzało. 555 tysięcy wyświetleń, ponad 20 tysięcy udostępnień apelu. Znane osoby, które robiły sobie zdjęcia z sinymi ustami ( takie jak miał Emilek). Na jednym z ulubionych moich forów kobiety, też matki, jeszcze o 23.00 siedziały na FB i co chwila sprawdzały, ile zostało zebranych pieniędzy na Emila. Co chwila wysyłały SMS-y.

Monika siedziała wtedy z przyjaciółką na kolacji. Też co chwila sprawdzały status sprawy Emila. Jeszcze przed północą cel został osiągnięty. – Odetchnęłam z ulgą, akcja miała tysiące ambasadorów. Serwery przeciążone, 20 tysięcy osób na stronie w jednym momencie. Ale moc internetu zadziałała, ludzie pomogli.

Historii podobnych do Gosi i Emila są setki
Historie dzieci, dwudziestolatków, trzydziestolatków, osób starszych. Umierających, walczących o życie, dla których jedyną nadzieją są pieniądze darczyńców. Monika:
"Możemy udawać, że tego nie widzimy, a możemy coś zrobić dla tych ludzi. Nigdy nie wiadomo, czy my się nie znajdziemy w takiej sytuacji. To zresztą widać w tych historiach. Życie człowieka zmienia się w sekundę".
Dziewczynka z Gniezna, pięciolatka. Jej mama urodziła drugą córeczkę, wróciła ze szpitala. Odwiedzali ich znajomi, przyjaciele. Rodzinne szczęście trwało. Ale mama zobaczyła, że Martusia (to ta pięciolatka) chodzi z głową przekrzywioną na bok, potem zaczyna potykać się o własne nogi. Badania, lekarze. Diagnoza: guz pnia mózgu. Rokowania: bardzo złe. Dziewczynka, jak laleczka, długie czarne włosy, regularne rysy. Na jednym filmie mama Marty prosi o pomoc, jest spokojna. Na drugim filmie, kilka miesięcy później, mama płacze. Martusia już zezuje, jest słaba. Nie udało się jej uratować. Monika po jej śmierci mówiła:
"Tąpnęła mną ta śmierć szczególnie. Myślałam: żyjemy sobie, planujemy. Dziś zjem z dziećmi lody, jutro będę wściekła, bo pójdą spać o 23. A potem takie coś… Ale nie mogę się załamać. Inaczej nie mogłabym robić tego, co robię".

Kilka dni temu kwota wszystkich pieniędzy przekazanych do fundacji SiePomaga przekroczyła 100 milionów złotych. Fundacja ma 600 tysięcy stałych pomagaczy, wsparła w chorobie kilka tysięcy ludzi, dzięki niej wielu z nich żyje.
Monika, gratuluję, jesteś wielka!

Dziś Hania ma 11 lat. Ma długie blond włosy, niebieskie oczy. Mówi wolniej niż inne dzieci, ma problemy z koordynacją, ale wróciła do szkoły. I ma szansę na dobre, szczęśliwe życie. W dużej mierze dzięki temu, że inni nie pomyśleli: „To nie moja sprawa, ważne, że my jesteśmy zdrowi”.

Komentarze (11)