Mówi wprost o problemach polskich nastolatek. "Jako dorośli mamy nadmierne oczekiwania"

- Dziewczynki mają nad głowami szklany sufit, ograniczony dostęp do i tak słabej edukacji oraz perspektywę gorszych zarobków niż chłopcy – mówi Krystyna Romanowska, autorka poradnika dla rodziców pt. "Nastolatki na krawędzi. Czego nie wiecie o problemach waszych córek"

Krystyna Romanowska o problemach polskich nastolatków
Krystyna Romanowska o problemach polskich nastolatków
Źródło zdjęć: © Getty Images | Justin Paget

09.05.2023 18:31

Katarzyna Trębacka: Co stanowiło impuls do napisania tej książki? Kryzys psychiatrii dziecięcej w Polsce, lawinowo rosnąca liczba samobójstw wśród nastolatków, fakt, że sama jesteś mamą dwóch dziewczynek w wieku dorastania? Z jakiej potrzeby powstała?

Krystyna Romanowska: Zauważyłyśmy z ekspertkami - lekarką psychiatrą dr Agnieszką Dąbrowską i psychoterapeutką dr Martą Niedźwiedzką, że w dyskursie społecznym brakuje realnego pochylenia się nad emocjonalnością dziewczynek. Dojrzewanie nastolatek w obecnych czasach - w świecie social mediów i m.in. powszechnie dostępnej pornografii - jest trudniejsze niż chłopców i to wyraźnie widać w gabinetach psychoterapeutycznych. Okazało się, że 90 proc. pacjentów, których przyjmują moje ekspertki, stanowią dziewczynki – młodsze i starsze nastolatki.

Chłopcy są w tych gabinetach terapeutycznych rzadkimi gośćmi?

Chłopcy pojawiają się regularnie, ale mniej więcej do 10. roku życia. Najczęściej są to dzieci, które zdaniem opiekunów są zbyt żywe, nadpobudliwe, mają kłopoty w nauce i ich rodzice szukają przyczyn takiego stanu rzeczy. Nagle ci chłopcy znikają i pojawiają się niemal same dziewczynki. Można rozważać, czy dzieje się tak dlatego, że chłopcy nie mówią o swoich problemach, a dziewczynki proszą o pomoc, czy dlatego, że dojrzewanie dziewczynek obecnie przysparza znacznie więcej trudności niż chłopców. Widać to też wyraźnie w statystykach: więcej dziewczynek podejmuje próby samobójcze i okalecza się.

Nastolatki przeważają też wśród pacjentów szpitali psychiatrycznych. Zdecydowałyśmy zatem, że napiszemy książkę poświęconą wyłącznie dziewczynkom, choć znalazło się w niej wiele uniwersalnych treści, które dotyczą nastolatków niezależnie od płci.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

Kultura jest opresyjna wobec kobiet nie od dzisiaj…

Tak, ale zaobserwowałyśmy też nowe zjawisko: mówi się dziewczynkom, że mogą być kim chcą, że świat leży u ich stóp, a niestety nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. My, dorośli, mamy wobec dziewczynek nadmierne oczekiwania, bo wydaje nam się, że oferujemy im nieorganiczną liczbę możliwości. Tymczasem ciągle dziewczynki mają nad głowami szklany sufit, ograniczony dostęp do i tak słabej edukacji oraz perspektywę gorszych zarobków niż chłopcy. Do tego media społecznościowe nieustannie je oceniają – mówienie dziewczynkom, że mogą wyglądać, jak chcą i nikt nie ma prawa krytykować ich ciał, to obietnica bez pokrycia. Przecież niemal każdy czuje się uprawniony do oceny wyglądu nastolatek, które na dodatek w poszukiwaniu aprobaty ciągle się fotografują i nagrywają oraz publikują swoje zdjęcia w mediach społecznościowych.

Czyli dostają sprzeczne sygnały?

Tak, bo z jednej strony deklaratywnie mówi im się, że nikt ich nie ma prawa oceniać, a w rzeczywistości wszyscy to robią. Ten dysonans jest m.in. powodem ogromnego zagubienia nastolatek w świecie i źródłem cierpienia, które manifestuje się w ich samo okaleczaniu, próbach samobójczych, epizodach depresyjnych i innych zaburzeniach psychicznych.

Mam wrażenie, że zewsząd różnej maści domorośli coachowie, motywatorzy i spece od samorozwoju przekonują nas, że możemy wszystko, że wystarczą afirmację, by być szczęśliwym i że tylko od nas zależy, czy odniesiemy w życiu sukces czy nie… Ten trend nie omija też naszych dzieci.

Tak, wydaje mi się, że pokolenie rodziców obecnych nastolatków wyrosło właśnie na tym coachingowym bełkocie i ten bełkot w praktyce trenuje na swoich córkach. Tymczasem przekonanie, że każdy może wszystko to iluzja. Realne życie pokazuje, że każdy z nas musi mierzyć się z różnego rodzaju ograniczeniami. Nastolatki też. Życie w świecie wykluczających się dyskursów musi być szalenie trudne zwłaszcza dla osób, które dorastają, w ich życiu dzieje się bardzo dużo, ich świat się zmienia, a one na dodatek go nie rozumieją.

Do tego dochodzi model rodzicielstwa podlagający na nadopiekuńczości, który nastolatkom odbiera sprawczość. Intelektualnie wkładamy w dzieci wiele trosk o swoją i ich egzystencję, a z drugiej strony wozimy je z miejsca na miejsce pozbawiając je kontroli w sprawie ich życia i zabierając im możliwość decydowania o sobie w prostych codziennych sprawach. Dziwimy się, skąd u nastolatek tak często dochodzi do epizodów depresyjnych, a z drugiej nie widzimy, że nie pozwalamy im się zmierzyć z rzeczywistością. Żyją w sieci, są wożone z miejsca na miejsce, mają nierealistyczne wzorce.

Taki rodzaj rodzicielstwa określa się z angielskiego mianem helicopter paretning, bo opiera się na ciągłej kontroli i monitorowaniu tego, co dzieci robią… Ma zapewnić pociechom bezpieczeństwo.

Tak, tylko tego typu rodzicielstwo ma swoją ciemną stronę: rodzice kontrolują dzieci zdalnie lub poprzez osoby trzecie, ale sami często są nieobecni i dlatego trudno się na nich oprzeć. Z jednej strony są nadopiekuńczy – koniecznie chcą wiedzieć, gdzie dziecko jest, ale z drugiej w ogóle nie zwracają na to przypilnowane dziecko uwagi. To powoduje, że paradoksalnie takim dzieciom brakuje poczucia bezpieczeństwa, bo rodzice są niedostępni emocjonalnie, mimo że siedzą w drugim pokoju.

Często spotykam się z idealizacją czasów, gdy my byłyśmy dziećmi: z kluczem na szyi, wiecznie na trzepaku, brudne, ale szczęśliwe. Rodzice się nami nie przejmowali, ale za to mieliśmy przyjaciół. To często zarzut stawiany współczesnym rodzicom, którzy pozbawiają swoich dzieci takich doświadczeń. Jednak oni mierzą się z innymi problemami…

Moim zdaniem to jest nieuprawnione porównanie. Żyjemy w czasach zdominowanych przez technologię, a to zmieniło rzeczywistość diametralnie i nieodwracalnie. Wydaje mi się, że obecnie wyjątkowo niebezpieczne jest życie w świecie wirtualnym, nad którym rodzice nie tylko nie mają kontroli, ale też często nie mają o nim pojęcia. Obserwując fora parentingowe widzę, że dojmującym problemem jest uzależnienie od smartfonów. Mam wiadomość, że to brzmi banalnie, ale największa trudność, z jaką mierzą się współcześnie rodzice, to właśnie odciągnięcie dzieci od komórek i wypuszczenie ich w świat realny.

To, co było naszym udziałem i naszą rzeczywistością, czyli trzepak, podwórko i klucz na szyi było de facto przygotowaniem do życia w realnym świecie, w społeczeństwie. Wtedy dzieci uczyły się samodzielności przed blokiem i nawiązywały relacje lepszej i gorszej jakości, a ich rodzice nie mieli kompletnie pojęcia o psychologii rozwojowej. Teraz rodzice są przebodźcowani wiedzą z Internetu czy poradników i jednocześnie żyją w przekonaniu, że mają na dziecko przemożny wpływ, że wszystkim mogą sterować. Ich dzieci jednak nie uczą się samodzielności, nie żyją w realu, tylko właśnie w świeci wirtualnym.

Poza tym warto pamiętać, że ten absolutny wpływ rodziców na dziecko to iluzja, bo mały człowiek to nie jest biała niezapisana kartka. Rodzi się z jakimiś predyspozycjami, temperamentem, osobowością, a to jest coś, na co kompletnie nie mamy wpływu. W efekcie rodzice są sfrustrowani – odsetek wypalonych opiekunów jest ogromny. Szczyt tego wypalenia często przypada na okres, gdy ich dzieci są nastolatkami i najbardziej uwagi rodzicielskiej potrzebują. A rodzice, zmęczeni i wypaleni, właśnie wtedy sobie odpuszczają, bo uważają, że ich dzieci są na tyle samodzielne, że ze wszystkim sobie poradzą.

A to jest pułapka…

Tak, bo bardzo często okazuje się, że uważamy nasze dzieci za nad wyraz dojrzałe. Rodzice przychodzą do gabinetu psychoterapeutycznego i mówią, wskazując na swoją piętnastolatkę, że ich córka jest właśnie bardzo dorosła. I rzeczywiście ta dziewczynka wygląda na siedemnastolatkę, ale emocjonalnie ma trzynaście. Pandemia doprowadziła do tego, że nastolatki zinfantylizowały się, bo przez dwa lata były pozbawione możliwości rozwoju społecznego: nie jeździły na wycieczki z klasą, nie chodziły do kina czy na wystawy, nie brały udział w nocowankach i innych spotkaniach towarzyskich.

Kolejnym problemem jest to, z czym mierzy się rodzina: okres nastoletniości dzieci to często moment kryzysu w małżeństwie rodziców, którzy np. postanawiają się rozwieść. To może być też czas wzmożonego zaangażowania dorosłych w życie zawodowe, w karierę. Albo odwrotnie: rodzice doświadczają porażki zawodowej i skupiając się na sobie są nieobecni lub niewystarczająco obecni w życiu dorastających dzieci. Próbują to jakoś im zrekompensować np. nadopiekuńczością, a nastolatki potrzebują czegoś dokładnie odwrotnego: obecności, bliskości przy jednoczesnym pozwoleniu im, by mierzyły się z rzeczywistością. Bo tylko tak mogą nauczyć się samodzielności.

Jak zatem znaleźć równowagę między tym otaczającym nas pędzącym światem technologii i niebezpieczeństw, które czyhają na dzieci w sieci i potrzebą ich samodzielności przy jednoczesnym udzielaniu im mądrego wsparcia?

Uważam, że przede wszystkim trzeba maksymalnie opóźniać moment dawania dzieciom smartfona. Korzystanie z nowoczesnych technologii, zwłaszcza w przypadku maluchów, stanowi zagrożenie, że szybko może zmienić się w uzależnienie behawioralne. A obserwujemy, że liczba dzieci uzależnionych od technologii rośnie gwałtownie, co u chłopców powoduje np. całkowity spadek aspiracji życiowych, a u dziewczynek spadek samooceny.

Rodzice nastolatków doskonale znają to zachowanie swoich dzieci: zamykanie się w pokoju, gwałtowne zmiany nastroju, niechęć do rozmawiania z rodzicami na jakikolwiek temat. Ważne jest, żeby się nie poddawać i nie odpuszczać, pukać do pokoju nastolatka, pytać co u niego. Wierzę głęboko, że więź, która powstawała od pierwszych dni życia dziecka do 11-12 roku jest bardzo silna i nie da się jej wymazać. To na niej trzeba oprzeć się w relacjach z nastolatkiem, nawet jeśli jest on zbuntowany, deklaruje nienawiść wobec rodziców i kwestionuje wszystkie ich wartości.

Niezbędne jest też stawianie dziecku granic, bo bez nich nastolatkowi brakuje poczucia bezpieczeństwa. On musi mieć od czego się dobić, musi mieć ten mur, który mu postawimy dotyczący np. picia alkoholu, palenia papierosów, chodzenia na imprezy, uprawiania seksu. To narzucane przez nas ograniczenia, nawet jeśli wydają nam się mało liberalne i pochodzące z poprzedniej epoki stanowią dla nastolatka punkt odniesienia. Dzięki nim on wie, do którego momentu jest bezpieczny, a od którego może być groźnie. Warto pamiętać, że nastolatek nie posiada wiedzy o świecie, którą my mamy. Do tego jest impulsywny, a jego kora przedczołowa jest w stanie intensywnego rozwoju, co powoduje, że nie jest w stanie ocenić konsekwencji swojego postępowania.

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)