Musiałem posprzątać po Kubie
Artyści w Polsce są bardzo kapryśni. Jeszcze nie dojrzeli do tego, by cenić fakt, że mają pracę. Dopiero kiedy tracą wszystko, przychodzi opamiętanie, ale z reguły jest już za późno, by odbudować to, co stracili. Niestety nowe pokolenie, które wchodzi do polskiego show-biznesu, nie jest mądrzejsze - mówi juror programu ,,Mam talent”, producent muzyczny i wieloletni szef Radia Zet Robert Kozyra.
Artyści w Polsce są bardzo kapryśni. Jeszcze nie dojrzeli do tego, by cenić fakt, że mają pracę. Dopiero kiedy tracą wszystko, przychodzi opamiętanie, ale z reguły jest już za późno, by odbudować to, co stracili. Niestety nowe pokolenie, które wchodzi do polskiego show-biznesu, nie jest mądrzejsze - mówi juror programu ,,Mam talent”, producent muzyczny i wieloletni szef Radia Zet Robert Kozyra.
Zna pan w Polsce managera z prawdziwego zdarzenia?
To, co w Polsce nazywa się managementem, ma się nijak do tego, jak wygląda zarządzanie karierą artysty na świecie. Prowadziłem rozmowy biznesowe z managerami George'a Michaela, Beyoncé czy Madonny i z doświadczenia wiem, że ich sposób pracy jest całkowicie inny od tego, co praktykuje się w Polsce. Kiedy Tina Turner miała około 40 lat, była artystką niewolniczo uzależnioną od swojego męża, ale i zdesperowaną, by radykalnie zmienić swoje życie. W jej przypadku oznaczało to zmianę repertuaru i rozpoczęcie solowej kariery. Znalazła nowego managera i powiedziała mu, że zrobi wszystko, aby odrodzić się i zostać gwiazdą. Kiedy zaczęła nagrywać utwory na płytę ,,Private dancer”, nie chciała numeru ,,What's love got to do with it”, uznając go za banalny. Manager powiedział jej, że to kluczowa pozycja dla powodzenia tej płyty, czyli jej kariery. Tina nagrała tę piosenkę za pierwszym podejściem, podporządkowując się planowi managera, trochę od niechcenia. Jak się później okazało, to był strzał w dziesiątkę. Od tego
numeru zaczęła się jej wielka kariera.
Tymczasem w Polsce...
...polski manager zwykle jest uzależniony od swojej gwiazdy. Z reguły jest ona jego jedynym pracodawcą, wiec prawie zawsze zgadza się z nią. Managerowie najczęściej nie mają wizji tego, co ich artysta powinien śpiewać, nie mówiąc już o tym, jak kontaktować się ze światem. Skończyły się już czasy, kiedy artysta od a do zet tworzy swój materiał, a publiczność go po prostu wielbi. Dziś jest to z reguły projekt mający swój poważny biznesplan. W Hollywood są cztery firmy, m.in. Creative Artists Agency, które decydują o tym, czym zachwyca się świat, bo reprezentują interesy zarówno Stevena Spielberga, Jamesa Camerona, Meryl Streep, Julii Roberts i Justina Timberlake'a. Oni decydują, w jakim kierunku rozwijają się kariery ich klientów, a co za tym idzie, w jakim kierunku podąża Hollywood.
Jej lokalna, polska wersja miałaby rację bytu?
Myślę, że tak. Głównie byłaby skupiona na produkcji filmowej, bo dzisiaj tylko z tego są pieniądze w polskim show-biznesie. Skończyłyby się czasy, kiedy aktywność agentów zaczyna się i kończy na zamieszczeniu biografii ze zdjęciem i informacją: ,,blondyn, 182 cm wzrostu, oczy niebieskie”. Creative Artists Agency fizycznie nie posiada niczego oprócz pięknych budynków, a jest warta kilka miliardów dolarów tylko dlatego, że ma najlepszych agentów i prawników, którzy reprezentują interesy największych w światowym show-biznesie.
Myślał pan o stworzeniu takiej agencji?
Na razie nie, może kiedyś. Artyści w Polsce są bardzo kapryśni. Jeszcze nie dojrzeli do tego, by cenić fakt, że mają pracę. Kiedy mają swoje pięć minut, zachowują się irracjonalnie. Dopiero kiedy tracą wszystko, przychodzi opamiętanie, ale z reguły jest już za późno, by odbudować to, co stracili. Niestety nowe pokolenie, które wchodzi do polskiego show-biznesu, nie jest mądrzejsze. Poczekam aż artyści w Polsce zrozumieją, że w słowie show-biznes ważniejszy jest ten drugi człon - biznes.
Ostatnio head-hunterską rolę w muzycznym show-biznesie przejęły programy typu talent show: ,,X Factor” czy ,,Mam Talent”.
Telewizja jest dzisiaj de facto jedyną trampoliną do kariery. Nawet jeśli uczestnik nie znajdzie się w finałowej trójce, ma szanse zwrócić na siebie uwagę. Wygrywa nie tylko ten, który pokonał wszystkich.
Zostańmy przy finalistach. Który z nich ma szanse zostać gwiazdą więcej niż jednego sezonu? Michał Szpak?
Potrafi śpiewać, ma osobowość. Nawet osobowość przeważa nad talentem. Natomiast potrzebuje kogoś, kto sprawi, że będzie bardziej świadomy, a tym samym zmieni jego intuicyjny sposób śpiewania, który go zbyt często zawodzi. Michał nie ma warsztatu i jest, jak widać, artystycznie mało dojrzały.
A nie jest tak, że Szpakowi zaczęła odbijać woda sodowa, zanim zdążył cokolwiek zrobić w muzyce?
Nie wiem. Myślę, że za bardzo skupia się na eksperymentowaniu ze swoim wyglądem, zamiast uczyć się zawodowego śpiewania. Być może wystarczy mu kilka lekcji, by poprawić technikę i stać się świadomym, jakich użyć środków przekazu. Jeżeli zaczyna swoją pierwszą, niezależną aktywność na rynku od ,,Tańcu z gwiazdami”, odwraca kolejność. ,,Tańcem...” wieńczy się swoją karierę.
Gienek Loska?
Gienek jest jednowymiarowy. Najlepiej śpiewa piosenki Dżemu. Nie zachwycił mnie swoim wokalem, ale posiadał inne atuty, by wygrać. Był po przejściach, sięgnął dna, ale się podniósł. Ponadto, miał budzącego skrajne emocje przeciwnika w osobie Michała Szpaka, co zwiększało jego szanse na wygraną.
Pasuje do polskiego show-biznesu?
Gienek udzielając wywiadów manifestował całym sobą, że nie czuje się dobrze w komercyjnym świecie mediów. Mając taki stosunek do show-biznesu, nie będzie w nim funkcjonował dłużej niż rok, może dwa. Być może, kiedy zaczną mu się kończyć pieniądze, zmieni stosunek do mediów, bez których trudno jednak istnieć w show-biznesie. Stan konta często stawia najbardziej rozwichrowanych emocjonalnie artystów do pionu.
A Piotr Lisiecki? Szkoda, bo trochę o nim przycichło. Nietrafiony repertuar na debiutanckiej płycie nie pomógł mu się wybić.
Piotr zwrócił moją uwagę, ale powinien szybko nagrać drugą płytę, a o pierwszej zapomnieć.
W stylu country?
Nie sądzę. Powinien raczej dryfować w stronę Stinga, Jamesa Blunta i Jamesa Morrisona.
Wykonaniem ,,Jolene” Dolly Parton położył publikę.
Piotr ma talent. Jest jeszcze w liceum. Potrzebuje czasu i dobrych ludzi, by się odnaleźć. To, kogo spotka się na swojej drodze, jest zawsze ważne, a w show-biznesie kluczowe. Trzeba oddać się w dobre ręce komuś mądremu.
Programy typu talent show promują także osoby zasiadające w jury, o czym twardą ręką decydują dyrektorzy programowi. Powiedział pan, że w TVN wszystko zaczyna się i kończy na Edwardzie Miszczaku, a on z kolei, że pan tylko sprząta w tym programie.
Rzeczywiście, musiałem posprzątać po Kubie.
Spodziewano się, że w ,,Mam talent” będzie pan pistoletem.
Jestem sobą.
Miałam na myśli większy kaliber, zresztą na plus temu programowi, bo o to w nim chodzi, żeby uczestnicy poznali przedsmak show-biznesu.
Myślę, że w tym programie chodzi o znalezienie talentów, a nie dawanie jego uczestnikom namiastki fali w wojsku.
Sceptyczny stosunek wielu osób do pana to może echo prezesury w Radiu Zet. Jako jego wieloletni szef, decydent, ale też świetny fachowiec w branży, jak wielu osobom się pan naraził?
Podejmowałem decyzje, które uważałem za słuszne. Albo ktoś miał potencjał i go grałem, albo nie. Nie mamiłem nigdy, nie obiecywałem, a potem nie można było się do mnie dodzwonić. Mam taką cechę, że za plecami mówię to samo, co prosto w oczy.
Czemu więc tak wiele osób zarzuca rządy twardą ręką? Zadecydowały o tym bezkompromisowe decyzje, trudny charakter?
Nie ukrywam, że rządziłem twarda ręką, bo inaczej nie wyobrażam sobie zarządzania firmą, która zarabia ponad 100 mln rocznie. Każdy z artystów uważa, że jego piosenki są najlepsze. Jeśli się z nim nie zgadzasz, jest rozżalony. To normalne. Bylem szefem zarówno spółki, jak i redakcji. Ponosiłem więc odpowiedzialność zarówno za finanse firmy, jak i kwestie merytoryczne, co radio nadawało w wiadomościach i jakie piosenki grało. Ale wielu artystów wspierałem. W Radiu Zet grałem komercyjną muzykę, układaną na podstawie badań preferencji muzycznych Polaków, ale stworzyłem też wysublimowane muzycznie Chilli Zet.
Świetne, niekomercyjne radio... Można posłuchać Moloko, Sade, Kate Nash, Silver Rocket.
Ale co z tego, skoro w kraju ma 0,4 proc. udziału? I to nie tylko z powodu ograniczeń technicznych, bo nadaje w kilkunastu dużych miastach. I nawet w tych miastach nie znajduje się w czołówce rankingów słuchalności. Ludzie w Polsce mają inną wrażliwość i kulturę muzyczną. W Anglii trawnik ma trzysta lat, w Polsce osiem.
Która z polskich gwiazd - istniejących i wschodzących - ma szanse pretendować dzisiaj do statusu gwiazdy światowej?
Żadna. Nie próbujmy łudzić się, że ktoś może podbić świat, bo to tylko naiwne złudzenia. Jeśli na swoim, lokalnym rynku artysta nie sprzeda co najmniej 350 - 500 tys. egzemplarzy płyty, nikt na świecie nie zaryzykuje, by w niego zainwestować, więc który z polskich artystów ma dziś szanse?!
Wygląda na to, że żaden. Dzisiaj tzw. artysta krajowy musi sprzedać 150 tys. egzemplarzy, żeby uzyskać status diamentowej płyty. W ostatnim czasie podwójnym diamentem pokrył się jedynie ,,Psałterz” Piotra Rubika.
Musimy też odróżniać dwie kwestie: talent i gotowość do zrobienia kariery. Żeby wyprodukować jeden światowy hit, potrzeba od 350 do 500 tys. euro. Na płycie musi znaleźć się około dziesięciu piosenek. Trzy hity, pozostałe mogą być tzw. wypełniaczami za 100-200 tys. euro. Tak więc dziś potrzeba minimum dwa miliony euro, żeby wyprodukować płytę o światowym potencjale. Potem dochodzi jeszcze promocja. Jeżeli wchodzisz w taką grę, nie możesz mieć kaprysów gwiazdy, bo ryzyko finansowe jest zbyt duże, by borykać się z objawami neurozy artysty. To już jest twarda gra.
Od dwóch dekad w tym kontekście wymieniana jest jedynie Edyta Górniak. To wszystko?
Z perspektywy światowego show-biznesu w Polsce nie ma dziś niestety nikogo, kto podbiłby zarówno Amerykę, jak i Wielką Brytanię. Ale Francuzi mają podobny problem.
W tym roku Monika Brodka zgarnęła 3 Fryderyki i 6 nominacji za ,,Grandę”.
Moim zdaniem Brodka jest łatwym do zachwycania się fenomenem dziennikarsko-gazetowym. W tej kategorii zdecydowanie wolę Kasię Nosowską. Jest dla mnie bardziej wiarygodna. Jestem za to pod ogromnym wrażeniem talentu Gaby Kulki. Ma bardzo ciekawe piosenki i prawdziwy talent.
Szczególnie jej płyta ,,Hat, Rabbit”, o której Wojciech Mann napisał w Polityce: ,,dla takich nagrań warto mieć kawałek porządnego sprzętu grającego”. A co z Dodą? Wciąż się odgraża, że zrobi międzynarodową karierę.
Nie ma szans. Dziewczyn tak śpiewających jak ona, są miliony. Jest fenomenem okładkowo-gazetowym, a nie muzycznym w Polsce. Może - zresztą jak każdy - wyjechać do Londynu, czy Nowego Jorku, zainwestować w produkcję płyty i spróbować swoich sił. Nie sądzę jednak, by ktoś na świecie zwrócił uwagę na jej muzykę. Zejdźmy na ziemię.
Rozmawiała: Anja Laszuk