"My tylko przejazdem". Przekleństwo posiadania domu nad morzem i w górach w czasie wakacji
Nigdy nie spodziewali się takiej "popularności" towarzyskiej. Za sprawą koronawirusa nie mogą opędzić się od wizyt rodziny i znajomych, którzy okupują ich dom za miastem bez przerwy. Na dodatek część z nich nie chce pokrywać kosztów związanych ze swoim pobytem. Pomoc w trudnych czasach jest obowiązkiem - przekonuje małżeństwo z Krakowa, które kwarantannę spędziło z chorą córką u znajomych i nie widzi w tym nic niewłaściwego.
27.06.2020 | aktual.: 27.06.2020 19:34
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Katarzyna i Mikołaj Brzozowscy drewniany dom na Suwalszczyźnie, który "jest w rodzinie" Kasi od ponad stu lat, wyremontowali gruntownie trzy lata temu. Rozbudowali strych, podnieśli dach, wymienili okna, zainstalowali nowoczesne sprzęty w kuchni. Wszystko dlatego, że kochają przyjmować gości, których zapraszają do siebie na długie weekendy, wakacje, święta i zabawę sylwestrową.
- Ponieważ sami mieszkamy w Warszawie, bywali u nas głównie nasi przyjaciele i bliscy znajomi ze stolicy - opowiada pani Kasia. - Ale zdarzało nam się też gościć przyjaciół z Lublina, Poznania czy Trójmiasta. Wspólne gotowanie, wycieczki rowerowe, pływanie łódką i wpław, czasem tańce do białego rana, ale przede wszystkim niekończące się rozmowy o życiu z bliskimi osobami to nasz żywioł. Jesteśmy znani z naszej gościnności, co stało się dla nas niejako przekleństwem - dodaje.
Znajomi z drugiego końca Polski… przejazdem
Koronawirus sprawił, że wielu przyjaciół i znajomych gospodarzy przypomniało sobie w tym samym czasie o ich domu na Suwalszczyźnie i postanowiło złożyć im wizyty. - Gdy na początku marca sprawa z pandemią stała się poważna, podjęliśmy decyzję o wyjeździe na Suwalszczyznę - opowiada Mikołaj. - Wiedzieliśmy, że tam będzie nam znacznie łatwiej unikać skupisk ludzi, zachować dystans, ale równocześnie przybywać na świeżym powietrzu. Już wtedy w naszych firmach zalecano pracę zdalną. Gdy zamknięto szkoły, zapakowaliśmy dzieci i nasze zwierzaki do auta i wyjechaliśmy na wieś oddaloną o ponad 400 km od naszego domu.
Gospodarze jednak niezbyt długo cieszyli się samotnością. Trzy dni po ich wyjeździe zadzwonili znajomi z południa Polski i zapowiedzieli, że ich odwiedzą, bo będą w okolicy. - Byliśmy zdumieni, całkowicie nas to zaskoczyło - wspomina Kasia. - Przyjechali, bo podobno mieli tu jakieś biznesowe sprawy, ale towarzyszyły im ich dzieci, z czego jedno całkiem małe. Baliśmy się, że ktoś na nas doniesie. Ale na szczęście mamy porządnych sąsiadów… Nasi goście posiedzieli tydzień i chyba wyczuli, że jesteśmy zmęczeni ich niespodziewanym towarzystwem. Wyjechali obrażeni. Na święta wielkanocne przyjechali do nas dalecy znajomi z Trójmiasta, którzy błagali nas o gościnę, bo twierdzili, że z powodu obostrzeń niebawem wylądują w szpitalu psychiatrycznym. Przywieźli ze sobą rodziców… Starsze osoby. Gdy usłyszałam, że na wielkanocny obiad wpadnie jeszcze siostra naszego znajomego, oniemiałam.
Znikające kluczyki do samochodu
Najgorsi okazali się jednak dobrzy znajomi z Warszawy, którzy zapowiedzieli się jedynie na majowy weekend. Mieli u Brzozowskich spędzić trzy dni, a zostali… tydzień. - Otóż drugiego dnia okazało się, że zaginęły ich kluczyki do samochodu - opowiada Mikołaj. - Sprawa od początku wydała nam się bardzo tajemnicza, bo nigdzie się nie ruszaliśmy. Ani my, ani oni. Przeszukaliśmy cały dom, ogród, garaż, drewutnię, spiżarnię. Wszystko po kilka razy. A nasi goście jakoś nie garnęli się do szukania. W końcu poprosiliśmy ich, by ktoś przysłał im kluczyki zapasowe. Bardzo się ociągali, w końcu po dwóch dniach poszukiwań kluczyki trafiły do Inpostu, ale w piątkowy wieczór. Ponieważ w weekend przesyłki tą drogą nie są dostarczane, paczka z kluczykami ruszyła do nich w poniedziałek. Wyjechali w środę rano. Wtedy też znaleźli niespodziewanie kluczyki. Mimo to byli obrażeni. Co gorsza nie wydali u nas w domu złotówki, bo uznali, że jako nasi goście są na naszym garnuszku. I oni, i ich pies.
Brzozowscy na Suwalszczyźnie przyjęli gości 11 razy. Teraz obiecali sobie, że każdego, kto zaproponuje spotkanie, zaproszą do swojego mieszkania w Warszawie.
Dwa miesiące gościny? To nic wielkiego!
Artur Janik z Krakowa i jego żona Marzena kwarantannę spędzili u dwóch zaprzyjaźnionych małżeństw. Uważają, że to normalne, że ludzie sobie pomagają w takich sytuacjach. - Mamy bliskich znajomych, którzy są bardzo bogaci, są właścicielami pięknego, ogromnego domu, mniej więcej w połowie drogi między Krakowem a Zakopanem - opowiada Artur, który pracuje na co dzień w firmie spedycyjnej.
- Zadzwoniłem i zapytałem, czy by nas nie przyjęli na parę dni, gdy zaczęło się to zamieszanie z epidemią. Parę dni - wiadomo - było umowne. Zgodzili się. Zajęliśmy jeden pokój. W takiej części domu, gdzie normalnie nikt nie mieszka. Pomagaliśmy we wszystkim, Marzena gotowała, ja robiłem zakupy… Ale wyczuliśmy po trzech tygodniach, że nie jesteśmy tam dłużej mile widziani. Chyba gospodarze chcieli pobyć sami, ale nie umieli nam tego powiedzieć. Wyjechaliśmy.
Marzena przyznaje, że poszukiwania domu pod miastem były podyktowane jej strachem o córkę, astmatyczkę. - Niewiele wiedzieliśmy wtedy o Covid-19, wiedzieliśmy, że to choroba, która jest groźna dla osób przewlekle chorych - tłumaczy. - Dlatego odezwaliśmy się do znajomych, którzy prowadzą gospodarstwo ekologiczne w okolicach Sandomierza. Nie byli zachwyceni naszym przyjazdem, ale są ludźmi głęboko wierzącymi i uznali pomoc nam za swój obowiązek. Spędziliśmy tam najpierw 10 dni, a ostatnio weekend.
Artur dodaje, że teraz, mając taką wiedzę o koronawirusie, nie ruszaliby się z Krakowa, zwłaszcza że mieszkają na obrzeżach miasta na nowoczesnym osiedlu. - Jakby trzeba było, to bliskich w potrzebie gościlibyśmy i dwa miesiące. To nic wielkiego - mówi Artur.
Taktowni, ale stanowczy
O to, jak wybrnąć z niespodziewanej wizyty gości, zwłaszcza takich, którzy przyjechali na dłużej niż to było planowane, zapytaliśmy Adama Jarczyńskiego, eksperta w dziedzinie savoir vivre’u, partnera w Polskiej Akademii Protokołu i Etykiety oraz autora bloga dobremaniery24.pl.
- Na początku wizyty albo podczas jej ustalania można powiedzieć, niejako mimochodem, że oczywiście bardzo się cieszymy z odwiedzin, ale za kilka dni mamy w planach coś mocno nas angażującego - radzi Adam Jarczyński. - To będzie wskazywało na brak możliwości poświęcenia się w stu procentach gościom. Do sporej grupy osób sens komunikatu powinien dotrzeć bez problemów, niemniej mając do czynienia z mniej empatycznymi znajomymi, powinniśmy przejść do bardziej konkretnego komentarza - zachęca znawca dobrych manier.
Jego zdaniem w przypadku gości, którzy nadużywają gościnności i nie planują wyjazdu w umówionym czasie, niezbędne jest postawienie granic. - Warto w takiej sytuacji powiedzieć: "Cieszymy się, że czujecie się u nas jak u siebie, komfortowo, ale od poniedziałku musimy zająć się kilkoma dość angażującymi sprawami, a ostatnią rzeczą, którą byśmy chcieli, to zostawić was bez opieki. Zapraszamy w innym terminie” - proponuje Adam Jarczyński.
- Można też gościom powiedzieć tak: "Miło nam, że polubiliście życie na prowincji, ale będziemy musieli przenieść przedłużenie waszych wakacji na inny termin. Mamy już inne plany i nie damy rady ich zmienić".
Zdaniem eksperta od savoir vivre’u, ważne jest, żeby nie wstydzić się swoich decyzji. Warto reagować natychmiast, nie pozostawiać wątpliwości, jednocześnie będąc taktownymi (nawet wtedy, jeżeli druga strona dopiero uczy się definicji taktu), ale stanowczymi. - Cóż, jeżeli ktoś nie jest w stanie zrozumieć naszych potrzeb, może warto zastanowić się nad pielęgnowaniem tej znajomości? - kwituje Adam Jarczyński.