"Na plaży to plaga". Ratowniczki WOPR biją na alarm

Zaginięcia dzieci na plaży zdarzają się notorycznie - podkreśla Anna Kruk, ratowniczka WOPR z Międzyzdrojów. Podobnie widzi to Edyta Zdyb, która pracuje w Jantarze. Żadna z nich nie ma też wątpliwości, jakie są grzechy główne rodziców nad morzem.

Ratowniczki WOPR opowiedziały o zaginięciach dzieci na plaży
Ratowniczki WOPR opowiedziały o zaginięciach dzieci na plaży
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne, East News
Dominika Frydrych

28.07.2023 06:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Niedawno głośno było o ośmiolatce, która zgubiła się na plaży w Sopocie. Kobieta zgłosiła jej zaginięcie po tym, jak przez kilka minut nie mogła odnaleźć dziewczynki. Ta na szczęście odnalazła się - aż cztery kilometry dalej, w Gdańsku. "Ten incydent stanowił dla nas wszystkich przestrogę, że chwila nieuwagi może prowadzić do poważnych konsekwencji" - skomentowało na Facebooku sopockie WOPR.

"Na plaży to prawdziwa plaga"

Ratownicy nie mają wątpliwości - takie zdarzenia zdecydowanie nie należą do jednostkowych przypadków. - Na plaży to prawdziwa plaga. Nawet dziś mieliśmy zaginięcie - podkreśla Edyta Zdyb, doświadczona ratowniczka WOPR z Jantaru. Na co dzień pracuje jako nauczycielka WF-u i edukacji dla bezpieczeństwa. - Przybiegł do nas chłopczyk, że jakiś pan z megafonem szuka czteroletniej córeczki. A w jednym z poprzednich sezonów tylko w jedną niedzielę mieliśmy poszukiwania dziesięciorga dzieci - wspomina.

Edyta Zdyb, ratowniczka WOPR z Jantaru
Edyta Zdyb, ratowniczka WOPR z Jantaru© Archiwum prywatne

Jak podkreśla rozmówczyni Wirtualnej Polski, często malców przyprowadzają sami plażowicze. - Ratownicy nie patrzą na parawany, tylko na wodę, ale zdarzało mi się, że siedziałam na wieży, w pewnym momencie obracałam się i pod wydmą widziałam dziecko, które biegnie i płacze. Jeśli nikt go nie goni, prawdopodobnie się zgubiło - zaznacza.

Sama przez lata pracy nie miała do czynienia z najtragiczniejszym zakończeniem zaginięcia. - U nas na szczęście zawsze kończyło się to pozytywnie. Dziecko może oczywiście potrzebować pomocy lekarskiej, potrafi przejść nawet kilka kilometrów - nieraz na przykład gubiło się w Mikoszewie, szło przez Jantar i znajdywaliśmy je dopiero w Stegnie - ale nigdy nie było przypadku, żeby taka sytuacja skończyła się utonięciem - dodaje.

Dalsza część artykułu pod materiałem wideo

"Jesteśmy specjalistami od takich poszukiwań"

Trudną sytuację przeżyła z kolei Anna Kruk, ratowniczka z plaży w Międzyzdrojach. - Wybór kąpieliska niestrzeżonego niestety zakończył się tragicznie dla 16-letniego chłopca. Z Centrum Koordynacji Ratownictwa Wodnego dostaliśmy zgłoszenie o topiącym się dziecku około 800 m od kąpieliska strzeżonego - opowiada.

- Zanim zabezpieczyliśmy i zamknęliśmy kąpielisko, po dotarciu na miejsce okazało się, że chłopiec zniknął już pod wodą. Opiekunowie nie byli w stanie wskazać, w którym miejscu ostatni raz go widzieli. Po upływie około pół godziny znaleźliśmy go w wodzie. Rozpoczęliśmy reanimację, wróciło mu krążenie i został zabrany do szpitala przez LPR. Nie wiem, co się z nim dalej stało, ale sytuacja ta pokazała nam, że byliśmy bardzo skuteczni w działaniach i gdyby opiekunowie wybrali kąpielisko strzeżone, do tej sytuacji najprawdopodobniej by nie doszło - podkreśla.

Potwierdza, że zaginięcia zdarzają się notorycznie. - Wczoraj mieliśmy cztery zaginięcia dzieci na lądzie w jednym czasie – mówi. Dlatego, jak zaznacza, najważniejszą zasadą jest wybór kąpieliska strzeżonego. - W Międzyzdrojach posiadamy radiowęzeł, drony, dzięki czemu bardzo szybko można odnaleźć zgubę. Jest też monitoring, dzięki niemu możemy znaleźć dziecko w ciągu paru minut.

Zarówno Jantar, jak i Międzyzdroje to bardzo popularne, rodzinne plaże z dużą liczbą kolonii. Jak wygląda postępowanie przy zaginięciach w takich miejscach? - Wysyłamy ratownika, który pyta o imię, wygląd dziecka, w co było ubrane i czy lubi wchodzić do wody, czy nie, a później zaczynamy dokładne poszukiwania. Często dopytujemy na przykład ludzi, którzy chodzą po plaży z lodami czy z kukurydzą, pomagają nam zlokalizować zaginione dzieci – opowiada Edyta Zdyb. - Na szczęście znaczna większość sytuacji rozwiązuje się bardzo szybko. Czteroletnią Lenkę, o której wspomniałam, przyprowadziła do nas jedna z plażowiczek i dziewczynka szybko trafiła do taty.

Anna Kruk podkreśla też, żeby nie szukać dziecka samemu. - Można powiedzieć, że jesteśmy specjalistami od takich poszukiwań, mamy niezbędny sprzęt. Jeśli rodzice zaczną szukać dziecka na własną rękę, dzieci mogą opuścić kąpielisko strzeżone i poszukiwania znacznie się utrudnią - wyjaśnia.

Opowiada też o sytuacji sprzed paru lat. - Ośmioletnia dziewczynka zaginęła w okolicach wyjścia G, a mama poinformowała ratowników dopiero po około 15 minutach. Na kąpielisku strzeżonym nie mogliśmy znaleźć dziecka. Nasz ratownik popłynął na skuterze w stronę plaży niestrzeżonej. Ludzie rzeczywiście widzieli dziewczynkę idącą brzegiem. Udało się ją znaleźć dopiero po 10 kilometrach w Świnoujściu pod ścianą gazoportu, gdzie bawiła się muszelkami, bo nie mogła już kontynuować drogi.

Innym razem ratownicy z Międzyzdrojów szukali chłopca, ale w wodzie. Jego mama zgłosiła zaginięcie na plaży niestrzeżonej. - Zamknęliśmy kąpielisko strzeżone, ratownicy zrobili łańcuchy życia z plażowiczami. Po około 30 minutach okazało się, że ten chłopiec prawdopodobnie może być w domu. Mama zadzwoniła do niego, odebrał. "Wiesz, że cała plaża cię szuka?" - spytała. A on ze spokojem odparł, że wie.

Ratowniczki polecają zakładać dzieciom specjalne opaski z imieniem i numerem telefonu. Można je kupić albo dostać u ratownika, na plaży, na której jesteśmy. - Tak naprawdę wystarczy też zapisać dziecku numer telefonu długopisem czy markerem na ciele - ramieniu czy łopatce – mówi ratowniczka z Jantaru.

"Rodzice nie powinni siedzieć na plaży w telefonach"

Obie nasze rozmówczynie wymieniają grzechy główne rodziców nad morzem. To alkohol, brak wyobraźni i telefon.

- Alkohol to podstawowy grzech – i to nie tylko rodziców. Nieraz zdarzało się, że po odnalezione dziecko przychodził rodzic z butelką piwa w ręce - mówi Edyta Zdyb.

Innym problemem jest beztroska rodziców. - Folgują sobie, rozkładają parawan i nie patrzą, co się dzieje. Tymczasem z dzieckiem na plaży trzeba mieć oczy dookoła głowy. Tłum, parawany są do siebie bardzo podobne, dziecko wbiega do wody i wybiega – w takiej sytuacji niewiele potrzeba, żeby straciło orientację. Często rodzice krzyczą na dziecko, kiedy już się znajduje - pamiętam matkę, która płacząc, wydzierała się na córkę: "gdzie ty poszłaś?!". Nie wytrzymałam, powiedziałam, że to ona jest odpowiedzialna za dziecko, a nie na odwrót i powinna mieć pretensje do siebie, a nie do niego. Wystarczy, że się zgubiło, to wystarczający stres - podkreśla z kolei Zdyb.

Edyta Zdyb, ratowniczka WOPR z Jantaru
Edyta Zdyb, ratowniczka WOPR z Jantaru© Archiwum prywatna

- Rodzice nie powinni siedzieć na plaży w telefonach, ale pilnować dziecko bez względu na to, czy znajduje się na lądzie, czy w wodzie – zaznacza Kruk. - W słoneczny dzień w Międzyzdrojach może być nawet 60 tysięcy osób, na plaży jest parawan na parawanie i nawet nam ciężko jest przejść. Kiedy spuścimy dziecko z oczu, szybko straci orientację. Z doświadczenia wiemy, że jeśli małe dziecko się zgubi, w większości przypadków będzie szło przed siebie, tak jak w Sopocie.

Ludzie nie zważają też na kolor flagi. - Ostatnio przed wieżą siedziało osiem starszych osób, koło sześćdziesiątki, i cały dzień komentowali, że była czerwona flaga i że ratownikom nie chciało się pracować. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie i w przypadku czerwonej flagi mamy najwięcej pracy – wspomina Edyta Zdyb. - Z naszego punktu widzenia największym zagrożeniem są prądy wsteczne. Wtedy wszyscy wytężamy wzrok i naprawdę pilnujemy, żeby nikt nie wchodził do morza, bo to może rzeczywiście źle się skończyć. Ludzie tłumaczą się często, że chcą wejść tylko do kolan. A wtedy nie można wejść nawet do kostek!

Na zwracanie uwagi reakcje są różne. - Niektórzy są mili, od razu spełniają polecenia. Ale część jest bardzo agresywna i roszczeniowa. Facet podchodzi do nas, wyzywa, rzuca wulgaryzmami. Wzywamy policję, ale co z tego? Zanim przyjechali, zdążył schować się za parawany. Dziecinada – kwituje Edyta Zdyb. - Dawno stwierdziłam, że każdy powinien przyjść na miesiąc do pracy na plażę, wtedy dopiero ludzie zrozumieliby, jaka jest specyfika tego zawodu. Naprawdę nie chcemy nikomu psuć wakacji, tylko dbamy o bezpieczeństwo.

Dorośli też popełniają duży błąd

Problemem nie są tylko zaginięcia dzieci, ale także dorosłych, które paradoksalnie są znacznie trudniejsze. O ile na samotne dziecko ktoś może zwrócić uwagę, tak kiedy osoba dorosła idzie brzegiem, najczęściej nikt jej nie zaczepia.

Zdarzają się też sytuacje, kiedy nasz dorosły krewny czy znajomy oddala się i nikogo o tym nie informuje. To duży błąd. - Słyszymy na przykład, że mąż zaginął, nie odbiera telefonu. Podnosimy alarm, szukamy. A okazuje się, że mąż wrócił już na kwaterę - opowiada Edyta Zdyb. - Za każdym razem, kiedy chcemy iść na spacer, do baru czy do domu, informujemy osoby, z którymi jesteśmy - zaznacza Anna Kruk. - Inaczej bliscy mogą myśleć, że po prostu nie wyszliśmy z wody. A my za każdym razem musimy zamknąć kąpielisko, ściągnąć ratowników i rozpocząć akcję, stworzyć łańcuchy życia. W międzyczasie pomocy może potrzebować ktoś inny.

Dominika Frydrych, dziennikarka Wirtualnej Polski

Zapraszamy na grupę FB - #Samodbałość. To tu będziemy informować na bieżąco o wywiadach, nowych historiach. Dołączcie do nas i zaproście wszystkie znajome. Czekamy na was!

Komentarze (270)