Nagość, plucie w twarz i rozbój. To nie praca agentów specjalnych, tylko dostawcy pizzy
Nie dziwią ich nagość, groźby, plucie w twarz. Z uśmiechem muszą dostarczyć klientowi parujące jedzenie, dostając za to głodową stawkę. Rafał, Jarek i Jin pracowali jako dostawcy jedzenia. Każdy z nich przeżył ekstremalne sytuacje.
"Napluł mi w twarz, musiałem sam zapłacić"
Kiedy po raz pierwszy klient bez bielizny otworzył Rafałowi drzwi, poczuł się niezręcznie i chciał jak najszybciej uciec. Dzisiaj, po 5 latach pracy jako doręczyciel pizzy, nic już go nie dziwi. – Otwierają mi nago, otwierają w piżamach, czasami w śmierdzących dresach, przestało mnie to obchodzić. Chyba przywykłem do dziwacznych zachowań – mówi 27-latek z Warszawy. Nie chce mówić, w której pizzerii pracuje. Boi się, że straci posadę.
– Gdyby szefowie dowiedzieli się, że obgaduję naszych klientów, wywaliliby mnie na zbity pysk. A ludzie, do których jeżdżę, to czasami naprawdę po…ane typki – komentuje Rafał. Kiedy pytam go o najbardziej ekstremalną historię z jego pracy, wspomina wyjazd do studenckiego mieszkania, gdzie miał dostarczyć 3 ekstra duże pizze.
– Klienci wybrali płatność przy odbiorze, więc przekazałem im pudła i czekałem na pieniądze. Chłopak, który wyszedł po zamówienie, upierał się, że dokonał opłaty internetowej. Gdyby tak było, dostałbym paragon i potwierdzenie transakcji. Wywiązała się między nami sprzeczka, chłopak się wściekł, napluł mi w twarz i rzucił pizzę pod nogi, po czym szybko zatrzasnął drzwi. Za zamówienie musiałem zapłacić sam. Wyszło jakieś 70 zł – opowiada mi dostawca.
Zobacz też: Groźne chemikalia w pudełkach do pizzy
Bogaci z "dobrych domów"
Podobne doświadczenia z klientami ma Jarek, który dorabia jako dostawca jedzenia w indyjskiej restauracji. – Wydawałoby się, że skoro zamawiają jedzenie z drogiej knajpy, będą bardziej kulturalni i obyci. Niestety sprawdza się tutaj stwierdzenie, że im ktoś bogatszy, tym gorzej wychowany – mówi 23-letni chłopak.
Jarek wielokrotnie słyszał od klientów z "dobrych domów" grubiańskie odzywki i wyzwiska. – Mam kilka takich domów, które staram się omijać szerokim łukiem, a kiedy muszę tam jechać, od razu mam zepsuty humor – wyjaśnia. Kiedy pytam go, co takiego przydarzyło się w tych domach, wspomina sytuację, w której jeden z bogatych klientów wyzwał go od "życiowych przegranych" i "stuprocentowych debili". Czemu? Kucharz zapomniał, że w daniu miało nie być ostrych papryczek. Oberwało się Jarkowi.
W "bogatych" domach klienci lubią marudzić i traktować dostawców z góry. – Myślą, że skoro mają pieniądze, mogą nas traktować jak śmieci. Wiecznie narzekają na jakość zamówienia, że za zimne, że za wolno dowiezione, że nie takie opakowanie, że tu się trochę wylało. Nie możemy pilnować wszystkiego. Odpowiadamy tylko za dowóz. Niestety to my mamy kontakt z klientem, więc to my zbieramy baty – tłumaczy chłopak.
Jarek ma jednak sposób na ukaranie nieuprzejmych klientów. – Kiedy wiem, że jadę do takiego d..ka, pluję mu do jedzenia. Niby gówniarskie, ale daje satysfakcję – mówi.
"Uciekłem w ostatniej chwili"
Dostawcy jedzenia oprócz nieprzyjemnych komentarzy i marudzenia klientów często narażeni są na prawdziwe niebezpieczeństwo. W 2016 roku w Ustroniu dwóch mężczyzn zaatakowało dostawcę pizzy. Przy użyciu broni ukradli mu torbę z jedzeniem i dzienny utarg w wysokości ok. tysiąca złotych. Chociaż sprawców złapano, trauma u kierowcy pizzerii pozostaje.
– Kiedyś dostałem zamówienie z dzielnicy miasta, która nie cieszy się dobrą sławą. Nie mamy jednak wyboru, gdzie pojedziemy, a gdzie nie. Zabrałem torbę z jedzeniem i pojechałem – opowiada Jin, pracujący jako dostawca w chińskiej restauracji rodziców. Kilka miesięcy temu o mały włos nie padł ofiarą napadu. Udało mu się uciec w ostatniej chwili.
– Wszedłem do kamienicy i poczułem, że coś jest nie tak. Dwóch napakowanych kolesi czekało na mnie już przy schodach. Okazało się, że trzeci czaił się z boku, żeby do nas doskoczyć, gdybym robił problem. Zaczęli mnie szturchać i grozić mi. Rzuciłem w nich zamówieniem i wybiegłem z klatki do samochodu. Udało mi się zablokować drzwi w ostatniej chwili. Wtedy rzuciłem pracę u rodziców. Wolę zarabiać mniej w innym miejscu niż znowu paść ofiarą jakichś cwaniaczków – wspomina.
"Wujek pizza"
Oprócz ciemnej strony medalu dostawcom jedzenia zdarzają się też zabawne i miłe sytuacje. – Pamiętam, że często dowoziłem pizzę do takiej zabawnej rodzinki. Mieli dwójkę dzieciaków w wieku ok. 7 lat. Kiedy przyjechałem z zamówieniem któryś już raz z kolei, dzieciaki zaczęły wołać do mnie od progu "wujek pizza". To było naprawdę super – opowiada Rafał.
– Kiedyś zawoziłem jedzenie do starszej pani, która mieszka sama. Otworzyła mi z uśmiechem na ustach i zaczęła pytać, czy mi nie zimno, czy dobrze mija mi dzień i ogólnie wykazała zainteresowanie. To było bardzo miłe, bo z reguły wszyscy traktują nas jak powietrze. Zaczęliśmy rozmawiać i w którymś momencie wypadła jej sztuczna szczęka, wprost do mojej torby z zamówieniami. Babcia zaczęła się śmiać, że jej zęby chyba chcą zakomunikować, że pora jeść. Bardzo fajna kobietka, poprawiła mi nastrój na cały dzień – dodaje Jarek.
Zapytani, czy zdecydowaliby się na pracę dostawców, gdyby mogli cofnąć czas, odpowiedzieli, że raczej tak. – Lubię to, co robię. Czasami jest podle, ale wbrew pozorom można nieźle dorobić i poznać ciekawych ludzi – mówi Rafał. – To dobra szkoła życia – dodaje Jarek. Jedynie Jin twierdzi, że nie powtórzyłby przygody z dowozem. – Gdybym mógł cofnąć czas, nigdy bym się na to nie zdecydował. Niestety, jest to niemożliwe – podsumowuje.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl