Najszczęśliwsza umierająca kobieta w Wielkiej Brytanii. Historia, która motywuje do działania
Paradoksalnie Vanessa najlepsze chwile życia przeżywa po diagnozie. I to nie byle jakiej diagnozie. Osiem lat temu dowiedziała się, że ma raka piersi. Kilka lat później okazało się, że nowotwór zaatakował jej mózg, wątrobę i płuca. Nic nie można już zrobić? Otóż można. Vanessa postanowiła żyć na całego.
27.10.2017 | aktual.: 14.02.2018 11:24
"Jest wiele rzeczy, na które można być wściekłym: przyszłość, którą się mi odbiera; niesprawiedliwość tej okrutnej choroby, mimo że żyłam zdrowo niczym tybetański mnich; brak odpowiednich leków i badań, bo za mało jest nas chorujących, żeby zainteresować koncerny farmaceutyczne; brak zainteresowania rządzących prewencyjnymi działaniami, by na raka ludzie nie chorowali. Wkurzam się za każdym razem, gdy widzę kogoś z papierosem. Mam ochotę walnąć tę osobę w twarz, potrząsnąć, aż włosy wypadną i załatwić jej rozwolnienie. W to włączam kilku bardzo bliskich przyjaciół. Kocham was, ale spójrzcie tylko na mnie. No spójrzcie" – te słowa Vanessa Lafaye napisała niedługo po tym, jak pierwszy raz usłyszała od lekarza: "ma pani raka".
Od tej chwili Vanessa inspiruje setki kobiet. Wyznaje jedną zasadę: żyj chwilą.
To się nie dzieje
Kiedy Vanessa dowiedziała się o raku, niemal natychmiast zaczęła leczenie. Standard: chemia, wypadające włosy, miesiące spędzone w łóżku. Szczegółów nie podaje, bo po co. Najważniejsze było to, że niedługo później mogła zakończyć leczenie. I była przekonana, że ma już spokój i nie będzie musiała przechodzić po raz kolejny przez chemioterapię.
Przez cztery lata wyniki badań nie pozostawiały wątpliwości: była zdrowa, a po raku ani śladu. Vanessa żartuje, że prowadziła wyjątkowo zdrowy tryb życia i nawet mnisi mieli więcej czynników ryzyka niż ona. Nie piła alkoholu, nie jadła mięsa, trzy razy w tygodniu chodziła na zumbę.
Maj 2014. Badanie pokazało niewielki cień na klatce piersiowej.
"Moja kariera od początku zależna była od nowotworu. Trzy miesiące po tym, jak zaproponowano mi wydanie pierwszej książki, rak wrócił. Było lato. Odwołałam wszystkie spotkania z wydawcami, wszystkie ważne sprawy przełożyłam, by przejść jeszcze raz przez terapię" – opisywała Brytyjka na swoim blogu. Biopsja wykazała, że tuż obok blizny po pierwszym guzie, wyrósł kolejny. 35 na 100 kobiet, które walczyły z rakiem piersi, dowiadują się ponownie o raku w ciągu najbliższych 10 lat. Vanessa była jedną z tych "szczęściar".
Jak wspomina w felietonie opublikowanym przez "Daily Mail", emocje ją przytłoczyły, ale nie mogła się załamać. Tuż przed mastektomią partner oświadczył się jej. Gdy wymarzony facet mówi: "czy chcesz być moją żoną" tuż przed operacją, która zmieni twoje ciało, dostajesz ogromny ładunek energii do działania. – Szczęście zalało mnie jak tsunami – wspomina Vanessa. Po operacji dowiedziała się, że czeka ją 12-tygodniowa chemioterapia. Mimo że jej stan zdrowia nie był najlepszy, onkolog zgodził się, by wzięła ślub.
– Obrączki dostaliśmy tego samego dnia, w którym ogoliłam głowę, żeby uprzedzić skutki działania chemii. Czułam się pokracznie, staro i byłam przybita. A James sprawiał, że zapominałam o tym, znów byłam kobieca, kochana i pożądana. Każdego dnia – wspomina.
Czuła, jak wraca do życia
Najpierw był ślub jak z bajki – na Karaibach. Powiedzieli sobie "tak" nad morzem. Potem było bajkowe życie. W listopadzie 2014 roku skończyła leczenie. Włosy zaczęły odrastać, pojawiły się rzęsy, blizny zjaśniały. Czuła, jak wraca do życia. Dwa miesiące później wydała w końcu pierwszą książkę. Razem z mężem, którego przedstawia w swoich tekstach na blogu niczym księcia na białym rumaku, jeździła w egzotyczne podróże. Nurkowali, zwiedzali, cieszyli się sobą.
Vanessa zaczęła pracować dla dużej korporacji w Oxfordzie, która zajmowała się wydawaniem książek. Wkrótce w codziennej pracy zauważyła, że popsuł jej się wzrok. Gorzej widziała, szybko zaczynała ją boleć głowa. Okulista przyznał, że to klasyczna migrena. Typowa dla kobiet w jej wieku. Nie miała się czym przejmować.
Tyle że szybko pojawiły się inne symptomy. Gdy siedziała, zasypiała po 10 minutach. Drobne czynności zaczęły ją męczyć. Na kolejnej wizycie u lekarza dowiedziała się, że nie widzi częściowo na lewe oko i w niewielkim procencie także na prawe. – Miałam dyplom z biologii. Okrutnie byłam świadoma tego, co się dzieje. Problem był w mózgu – opowiada.
Cios za ciosem i jak tu wytrzymać?
Rezonans magnetyczny dał dokładną odpowiedź. W mózgu Vanessy rozrósł się 4-centymetrowy guz. Nowotwór w czwartym stopniu zaawansowania. Rak piersi z przerzutami do mózgu. – Przyszłość, która otworzyła się przede mną jak kwiat, zamknęła się brutalnie i walnęła mnie w twarz – pisze Brytyjka.
– Po tym, jak mnie zdiagnozowano, wszystko potoczyło się w mgnieniu oka. Miałam operację, potem naświetlania, potem chemioterapię, potem podawano mi kolejne leki, żeby zatrzymać raka. To się jednak nie mogło stać, bo nowotwór był w całym moim ciele. Lekarze mogli go tylko powstrzymywać. Ale na jak długo? Nikt nie potrafił tego powiedzieć. Tak teraz wygląda moje życie. Są dobre dni, kiedy czuję, że mogę wszystko. Takie, kiedy jestem zdania, że ta diagnoza to był jakiś błąd. Mogę pisać, mogę śpiewać, ćwiczyć i mam mnóstwo energii. Są też te złe – kiedy dobijają mnie leki. Tak bardzo się cieszę, że mam tyle dobrych. Niektóre chorujące nie mają ich w ogóle – opowiada.
Vanessa stara się teraz żyć z dnia na dzień. Dziennikarze zdążyli już nazwać ją "najszczęśliwszą umierającą Brytyjką". Nie ma pojęcia, kiedy kolejny raz trafi do szpitala. Rak zaatakował mózg, płuca, wątrobę. Lekarze nie widzą możliwości, by z tego wyszła. Żyje ze śmiertelnym wyrokiem. O swojej sytuacji pisze najczęściej żartobliwie. Nie użala się nad sobą. Są jednak sytuacje, które wyprowadzają ją z równowagi. Na przykład to, jak traktowane są chore.
Ze statystyk przywoływanych przez Vanessę tylko 7 proc. budżetu na walkę z rakiem piersi przeznacza się faktycznie dla chorych. Nowotwór odbiera życie blisko 12 tys. Brytyjek każdego roku.
– Nie chcę skrzywdzić tymi słowami kobiet, które korzystają z kampanii różowej wstążki. Ale ta eksplozja różu w październiku sprawia, że chce mi się wymiotować. Teraz ta trwająca miesiąc kampania zmieniła się w jakąś dinsejowską wersję raka. "Cycuszki" to, "cycuszki" tamto. Jakby to była zabawa – pisze dla "Daily Mail". – Jeśli rzeczywiście chcesz pomóc, zgłoś się do polityków, by przeznaczali więcej pieniędzy dla chorych i na badania.
W tej chwili Vanessa miała przechodzić kolejną radioterapię. Nie zgodziła się. Lekarze szukają dla niej innej formy leczenia. – Czuję, że jestem gotowa na kolejny odcinek tego dramatu. Nadzieja to potężna siła. Z nadzieją mogą tolerować ból. Na ten moment wszystko jest pod kontrolą. Czuję się dobrze. Kiedy będziesz to czytać, ja pewnie będę się już pluskać w krystalicznej wodzie na Kajmanach. Może po raz ostatni. Ale i tak jest OK – przyznaje kobieta.