FitnessNaszym córkom jest łatwiej

Naszym córkom jest łatwiej

Naszym córkom jest łatwiej
Źródło zdjęć: © AFP
03.08.2009 15:37, aktualizacja: 25.06.2010 14:02

„Firmy prosperują lepiej, gdy w ich zarządach i na stanowiskach dyrektorskich jest więcej kobiet. Cała gospodarka działa lepiej, gdy kobiety mają szansę pracować”. Tak stwierdzono w raporcie przedstawionym na ostatnim szczycie w Davos – mówi Melanne Verveer, ambasador
do spraw kobiet w rządzie
USA, gość Kongresu Kobiet Polskich w Warszawie.

„Firmy prosperują lepiej, gdy w ich zarządach i na stanowiskach dyrektorskich jest więcej kobiet. Cała gospodarka działa lepiej, gdy kobiety mają szansę pracować”. Tak stwierdzono w raporcie przedstawionym na ostatnim szczycie w Davos – mówi Melanne Verveer, ambasador do spraw kobiet w rządzie USA, gość Kongresu Kobiet Polskich w Warszawie ROZMAWIA ZUZANNA O’BRIEN

– Co oznacza powstanie w rządzie prezydenta Obamy stanowiska ambasadora do spraw kobiet o zasięgu globalnym?

– Moje stanowisko ma gwarantować, że w prowadzeniu polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych uwzględniana będzie sytuacja kobiet. Wiemy, że żaden kraj nie może liczyć na prosperity, jeśli połowa jego populacji jest spychana na margines. Chcemy też mieć pewność, że kobiety mają prawo do edukacji, są chronione przed przemocą, mogą na równych z mężczyznami prawach uczestniczyć w życiu publicznym i gospodarczym.

– Jak pani – z perspektywy USA – widzi problemy kobiet w innych częściach świata?

– Znacznie więcej nas łączy, niż dzieli. Nigdy nie spotkałam kobiety – wszystko jedno, czy w wielkim zachodnim mieście, czy w ubogiej wiosce w Afryce – która nie czułaby, że zasługuje na szacunek i przestrzeganie chroniących ją praw. Wiele kobiet, które poznałam, nigdy nawet nie słyszało o Deklaracji praw człowieka, ale wiedziały, że nie powinny być ofiarami przemocy ani być spychane na margines życia, bo odmawia się im pełnego uczestnictwa w wielu jego dziedzinach. Aspiracje do wykształcenia, zdrowia, rozwoju zawodowego, uczestniczenia we władzy są uniwersalne.

– Jaki pani zdaniem jest największy problem, z którym borykają się obecnie Amerykanki?

– Znalezienie równowagi pomiędzy pracą zawodową a życiem rodzinnym. Coraz więcej kobiet pracuje zawodowo, ale sporo jest jeszcze do zrobienia, aby pomóc w powrocie do pracy tym, które mają małe dzieci. To, że rodzice dzielą się obowiązkami, nie wystarczy: koszt dobrej opieki nad dziećmi jest bardzo wysoki. A my jako państwo nie mamy wystarczającej infrastruktury, aby tym młodym rodzinom pomóc. Są zasiłki dla bardzo niewiele zarabiających rodzin i ulgi podatkowe dla zamożniejszych, ale to wciąż za mało. Drugi problem to sytuacja kobiet w miejscu pracy – chodzi o zagwarantowanie im tej samej co mężczyznom pensji za taką samą pracę oraz możliwości awansu przyznawanego na podstawie umiejętności i doświadczenia.

– W USA powstał fundusz na rzecz kobiet, które chciałyby startować w kampaniach wyborczych.

– Tak, tzw. EMILY’s List. EMILY to skrót od powiedzenia „Early Money Is Like Yeast” – pierwsze pieniądze działają jak drożdże. Chodzi o to, aby dofinansować pierwsze kroki kobiet kandydujących w wyborach. Koszt ubiegania się o stanowisko publiczne jest wysoki, a taki fundusz pozwala na start. Podczas warszawskiego kongresu zrodziła się idea zgromadzenia podobnych środków w Polsce.

– Zna pani nasycony testosteronem świat polityki?

– Choć lwią część życia zawodowego spędziłam w towarzystwie polityków, sama nie kandydowałam w wyborach na państwowe stanowisko. Nigdy nie doświadczyłam więc na własnej skórze najbardziej brutalnej i konkurencyjnej dziedziny polityki. Jako młoda dziewczyna byłam pod wielkim wpływem prezydenta Johna F. Kennedy’ego. Dla mnie był on symbolem nowych horyzontów, inspirował zresztą miliony młodych ludzi – podobnie jak teraz Barack Obama. Kiedy przyjechałam do Waszyngtonu, który jest miastem z jednym dużym pracodawcą – rządem, praca w administracji państwowej była oczywistym kierunkiem kariery.

– Dlaczego wciąż tak mało kobiet dociera na najwyższe polityczne stanowiska?

– Powiem, jak wygląda to z perspektywy Stanów. Po pierwsze: kwestia pieniędzy. Stąd potrzeba takich inicjatyw, jak wspomniana EMILY’s List. Po drugie: praca np. senatora czy kongresmana wymaga ciągłych podróży – szczególnie gdy twój okręg wyborczy jest na drugim końcu kraju, co dla kobiet, które zajmują się małymi dziećmi, jest często niewykonalne. A kiedy już jesteś w swoim okręgu, twoja praca trwa czasem kilkanaście godzin na dobę. Nie bez przyczyny więc w polityce częściej można spotkać kobiety, które nie mają dzieci lub których dzieci są już dorosłe.

– Czym różnią się problemy, z którymi borykają się kobiety dzisiaj, od tych, z którymi musiały się mierzyć, gdy zaczynała pani karierę?

– To jak dwa różne światy. Pamiętam doskonale, kiedy w amerykańskim Kongresie walczono o przyznanie kobietom prawa do otwarcia konta w banku i wzięcia kredytu bez zgody męża. Dziś kobiety mają w USA pełen dostęp do edukacji, podczas gdy wtedy były wydziały, np. medycyna czy prawo, na które kobiet albo nie przyjmowano wcale, albo tylko kilka. Wywalczyliśmy dla kobiet prawo do uprawiania wszystkich dyscyplin sportowych, a sport jest dziedziną rozwijającą konkurencyjność i cechy przywódcze. Czytałam kiedyś pamiętniki z czasów pierwszej amerykańskiej konferencji w sprawie równych praw dla kobiet, która odbyła się 150 lat temu. Wtedy kobiety nie miały prawa głosu ani pracy zarobkowej. Czy zmiany, które nastąpiły podczas pracy mojego pokolenia, były zbyt powolne? Z pewnością. Ale nasze córki – tak jak moja, która ukończyła prawo – mają już łatwiej.

– Uważa się pani za feministkę?

– Dla mnie feministka lub feminista to człowiek, który uważa, że kobieta i mężczyzna powinni cieszyć się tymi samymi prawami. Pamiętam, jak Hilary Clinton, ówczesna Pierwsza Dama, występowała w programie radiowym „Głos Ameryki”. Słuchacz z Bliskiego Wschodu zadał jej pytanie: „Co miała pani na myśli, mówiąc, że prawa człowieka to prawa kobiet i odwrotnie?”. A ona powiedziała: „Niech zamknie pan oczy i wyobrazi sobie wszystkie prawa, jakie mają mężczyźni. Kobiety powinny mieć takie same”. Jeśli za takim myśleniem stoi pojęcie „feministka”, to nią jestem.

Zapraszamy na czat "Dieta i stres". Porozmawiaj z Karoliną Stępniak oraz Agnieszką Piskałą, ekspertkami ds. żywienia w firmie Nestlé. Weź udział w czacie, który odbędzie się w poniedziałek 10. sierpnia o godz. 14 w serwisie czat.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także