Blisko ludziNie jesteśmy tu na stałe

Nie jesteśmy tu na stałe

Nie jesteśmy tu na stałe
31.05.2007 10:55, aktualizacja: 28.06.2010 00:52

Polska dla wielu cudzoziemców jest miejscem pracy, szansą dorobienia się. Oburzamy się, kiedy słyszymy o złym traktowaniu Polaków na zachodzie. A jakimi gospodarzami sami jesteśmy dla tych, którzy przyjeżdżają do nas? Kiedyś słynęliśmy z tolerancji, jak wygląda to dzisiaj?

Polska dla wielu cudzoziemców jest miejscem pracy, szansą dorobienia się. Oburzamy się, kiedy słyszymy o złym traktowaniu Polaków na zachodzie. A jakimi gospodarzami sami jesteśmy dla tych, którzy przyjeżdżają do nas? Kiedyś słynęliśmy z tolerancji, jak wygląda to dzisiaj?

Irina

Mieszkanie na warszawskiej Ochocie. W oknach płócienne zasłonki w kwiaty. Stara wersalka, stół nakryty plastikowym obrusem, krzesło. W przedpokoju duże ceratowe torby w biało-różowe pasy.

Irina przyjechała do Polski pierwszy raz pięć lat temu. Razem z ciotką Rosjanką handlowały w małych miasteczkach. Przywoziły pościel, zegary, śrubki, młotki, wszystko. Wtedy interes kwitł. Kupowały dolary, jechały z nimi do siebie, było nieźle. Teraz jest już gorzej, trzeba sobie radzić inaczej.

Irina ma 25 lat. Skończyła szkołę, potem instytut rolniczy. Pochodzi z Rochmaniwa, małej wsi 100 km od Tarnopola na Ukrainie. Od roku mieszka w Polsce. Mieszkanie wynajmuje razem z ciotką i jej koleżanką. Ciotka ma swoje interesy na Stadionie, Irina opiekuje się starszą panią. Zarabia około 1000 zł miesięcznie, bo pomaga czasem ciotce.

- Do rodziców piszę listy, ale na razie nie planuję wracać, zresztą mi nie każą. U nas na wsi bieda. Tutaj jest kolorowo, wesoło, tylko ludzie u nas lepsi.

Irina najbardziej wstydzi się wsiadać do tramwaju z wypchaną torbą w kolorowe pasy. Wszyscy wiedzą wtedy, że to „Ruskie” z handlu wracają.
- Ludzie klną, że ciasno, że od nas śmierdzi, że my brudasy. I kontrola zaraz się przyczepia.
Dopóki nie nauczyła się trochę polskiego, kilka razy opłacała się fałszywym kontrolerom.
- Wmawiali nam, że za mało biletów skasowaliśmy. Po rosyjsku udawali, że wcale nie rozumieją. My tu nie zawsze legalnie, więc na policję nie było co iść.
Teraz Irina zna już na tyle polski, że umie poprosić chętnego do kontroli o legitymację.

Nie lubiła na początku chodzić do kina czy do kawiarni, bo jak ludzie usłyszeli, że mówi po ukraińsku lub rosyjsku patrzyli na nią krzywo.

Polskiego uczy się od pani, którą się opiekuje. Pani Renata ma 69 lat, sparaliżowaną jedną rękę i niedowład nogi. Irina sprząta jej, gotuje, chodzi po zakupy.

Dwa tygodnie temu ktoś włamał się do jej mieszkania. Zwykle w tym czasie była w domu, wtedy wyjątkowo została dłużej u pani Renaty.
- Myśleli pewnie, że my tam mamy skarby, a ciotka nie trzyma w domu żadnych pieniędzy. Z towarem jeszcze nie wróciła wtedy. Irina boi się w nocy. Założyła nowe zamki. - Nie wiem, co ludziom przeszkadzam, dlaczego śmieją się, kiedy się przejęzyczę i powiem „Pizzu praszu”, a nie pizzę poproszę.

Stara się mówić tylko po polsku. Zna nieźle angielski, dlatego, jak nie umie poprosić o coś w sklepie po polsku, prosi po angielsku.

- Wtedy nikt się nie śmieje i to sprzedawczyni ma problem. Irina marzyła, że będzie archeologiem. Pogodziła się, z myślą, że to się nie uda. Rodzice na emeryturze i pieniądze są bardziej potrzebne niż wykształcenie. A w Polsce są pieniądze, więc na razie stąd nie wyjedzie, ale na stałe też tu nie zostanie.

Lan

Biała budka z napisem kuchnia azjatycka. Wokół unosi się specyficzny zapach.
- Jepsowina? - pyta czarnooka Lan kolejnego klienta. Ten z trudem, ale w końcu domyśla się, że chodzi o wieprzowinę. Za chwilę odchodzi z plastikowym pojemnikiem pełnym ryżu i gorącego mięsa. Lan do Polski przyjechała za mężem. On jest tu już dwa lata, ona rok. Ma 20 lat i małego synka, który został w Wietnamie. Wieczorami marzą, jak to będzie wspaniale, kiedy już wrócą do siebie. Lan bardzo słabo mówi po polsku.

- Trudna języka - śmieje się i trzyma pod bokiem słownik. Musiała się tylko nauczyć liczb. No i gotować. Interes prowadzi mąż i jego krewni. Przyrządzają najczęściej potrawy z ryżu i mięsa. Lan najlepiej wychodzą „Sajgonki” i smażone banany. Najczęściej jednak sprzedaje. Nie lubi smażenia, krojenia mięsa, gotowania.

W swoje budce wchodzi na stołeczek, żeby było ją widać w okienku. Ma niecałe 150 cm wzrostu, jest bardzo szczupła. Trudno jej znaleźć ubranie. Chodzi do sklepów z ubraniami dla dzieci, ale tam sprzedawczynie śmieją się z niej. Nie wie, dlaczego komuś przeszkadza jej wzrost. Choć oczywiście dostrzega różnice między Polakami a sobą. Tylko jej one nie przeszkadzają.

Jak zarobią z mężem wystarczająco dużo pieniędzy, to wybudują sobie dom. W Polsce wynajmują w siedmioro mieszkanie. Twierdzi, że na pewno nie zostanie tu na zawsze. Ostatnio na dworcu Stadion pobito jej męża, dostał żelaznym krzesłem w głowę od jakiegoś pijaka. W toalecie na dworcu nikt nie chciał pozwolić mu umyć się, „bo jeszcze żółtek rozniesie jakąś zarazę”.

Kiedy wsiadł zakrwawiony do tramwaju podniósł się krzyk. Oboje płakali i chcieli już wracać do siebie. Ale krewni namówili ich, żeby jeszcze trochę wytrzymali.

Nadja

Ma 17 lat, czarne włosy schowane pod przybrudzoną chustką, długą do ziemi kolorową spódnicę. Jest rumuńską cyganką. Mieszka w Polsce trzy lata, razem z całą rodziną. Wiedzie im się tutaj tak sobie, ale mają telewizor, dlatego Nadja dobrze mówi po polsku, nauczyła się.

Jej praca to proszenie ludzi o pieniądze. Chodzi najczęściej przy skrzyżowaniach, albo pilnuje braci, którzy grają w tramwajach. Żeby nie przepuścili pieniędzy. Wszystkie zarobione oddaje ojcu. Kupują jedzenie, a resztę odkładają na wyjazd do Niemiec. W Polsce są tylko przejazdem

- Ludzie nas nie lubią, dlatego ja ich też nie lubię. Sposób zarabiania nie przeszkadza jej, przyzwyczaiła się.

- Pracy u was i tak nikt by mi nie dał. A że mali chłopcy grają i w ten sposób pracują to chyba lepiej niż mieliby kraść. Zresztą, kiedy nic nie przyniosą, a ojciec jest zły to dostają lanie. Ona też kiedyś dostawała.

Najbardziej nie lubi polskich mężczyzn. Zaczepiają ją, obmacują, wyzywają. Dlatego przed wyjściem do miasta włosy chowa pod chustką, zakłada najgorsze ubranie i brudzi ziemią twarz i ręce.

- Ja nie robię tego, żeby wzbudzić litość, ja chcę się zabezpieczyć. „Brudasa i śmierdziela” nikt nie ruszy. Chciałaby jak najszybciej wyjechać do Niemiec. Tam jest część jej rodziny.

Tam też są tacy, którzy biją cudzoziemców, ale jej rodzina mówi, że na co dzień żyje się spokojniej.

Źródło artykułu:WP Kobieta