Nie widzę niepewności we współczesnych kobietach
Autorka "Dziewczyn z Portofino" już dawno opuściła warszawskie podwórko i tak jak bohaterka swojej nowej książki, zamieszkała w Brukseli. Grażyna Plebanek nałożyła Lu bokserskie rękawice i wsadziła w urzędniczy światek polskiej ambasady. "Bokserka" to wciągająca historia osadzona w tyglu kulturowym i językowym. Postaci siłują się w niej nie tylko na ringu, ale także w miłości, seksie i przyjaźni.
05.06.2014 | aktual.: 05.06.2014 12:26
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Autorka "Dziewczyn z Portofino" już dawno opuściła warszawskie podwórko i tak jak bohaterka swojej nowej książki, zamieszkała w Brukseli. Grażyna Plebanek nałożyła Lu bokserskie rękawice i wsadziła w urzędniczy światek polskiej ambasady. "Bokserka" to wciągająca historia osadzona w tyglu kulturowym i językowym. Postaci siłują się w niej nie tylko na ringu, ale także w miłości, seksie i przyjaźni.
Małgorzata Trejtowicz: Dlaczego właśnie bokserka jest postacią tytułową Pani nowej książki, a nie hafciarka, poetka, malarka?
Grażyna Plebanek: Bokserka mierzy się z własną, głęboko ludzką agresją, którą nosi w sobie każdy z nas. Aż chce się użyć sformułowania „zwierzęcą agresją”, tymczasem zwierzęta polują, żeby przeżyć, a my często to robimy dla przyjemności zabijania, sprawiania cierpienia. Kryjemy w sobie tę agresję pod normami zachowań akceptowalnych społecznie, ale ona wyłazi.
U kobiet jest ona tłumiona w procesie wychowania, przemienia się w agresję słowną, o kobietach się mówi, że plotkują, intrygują, obmawiają się. Ale dziś wzorce męskości i kobiecości się zmieniają, w „Bokserce” pokazuję, że czasem dosłownie zamieniają się ze sobą miejscami. Zdiagnozowaliśmy niedawno tzw. kryzys męskości. Równolegle zmienia się model kobiecości. Te poszukiwania nowoczesnej kobiecości staram się pokazać w „Bokserce”. Czego chce od życia dzisiejsza kobieta? Gdzie szuka szczęścia? Czym jest dla niej wolność, jakie są jej granice?
Moja bohaterka Lu, bokserka amatorka, świadomie mierzy się z agresją, uczy się, jak się z nią obchodzić, jak przekuć ją na pozytywną siłę. Nie udaje, że jej nie ma. Wchodzi na ring, ryzykuje. Bliżej mi do takiej postawy, niż do hafciarki, z całym szacunkiem dla sztuki haftu. Hafciarka nadałyby za to opowieści wymiar buddyjski.
Moje wyruszenie w świat było związane z czystym zewem przygody. Lu, bohaterka „Bokserki” wyrusza w świat dla samej siebie, kiedy już przerobi związki miłosne, w których zmierzy się ze schematem miłości romantycznej. To wzory naszej kultury, według których kobieta w miłości daje, poświęca się, zapomina o sobie. Żeby zbudować związek, trzeba niewątpliwie dużo z siebie dać, ale o sobie nie zapominać. Lu konfrontuje wzorzec romantyczny, w polskiej kulturze bardzo silny, z innymi wzorami. To jej daje szersze spojrzenie, widzi, że ma wybór.
Z Lu łączy mnie ciekawość innych. Dużo podróżuję, ale nie zabytki przyciągają moją uwagę, tylko ludzie. To, jak myślą, żyją, jakich wyborów dokonują, co ich ukształtowało. Dałam Lu moją pasję bokserską i dystans do wszelkich łatek, którymi ludzie definiują się sami albo pozwalają, żeby robili to inni. Potrzeba dookreślenia się wielu ludziom daje poczucie bezpieczeństwa, ale Lu jest ona obca, mnie też. Bo wolność leży w obszarach niedookreślonych.
Portret naszych rodaków, żyjących w Brukseli nie jest zbyt pochlebny. Czy miała Pani do czynienia z Polakami, którzy za granicą czują się nie na miejscu, opierają się zmianom i obserwują świat zawsze z pozycji „polskiego podwórka” – nawet mieszkając za granicą?
To nie tyle „obraz rodaków żyjących w Brukseli”, co postawa ludzi – Polaków, czy przedstawicieli jakichkolwiek innej narodowości – którzy są zamknięci na innych. Kurczowo trzymają się tego, co swojskie, nie mają w sobie chęci poznania nowego. Taka postawa to stan umysłu, a nie kwestia tego, czy jest się Polakiem czy Szwedem. Spotykam tu Polaków, którzy są otwarci, uczą się francuskiego czy holenderskiego, co już otwiera na „inność”. Ale są i tacy, którzy przyjeżdżają zarobić czy wspiąć się na jakiś szczebel kariery i wyjechać, niczego się nie nauczywszy, nie nawiązawszy głębszych więzi z nie-Polakami. A to właśnie więzi z innymi ludźmi, rozmowy, wspólne działanie buduje. Bez tego nie nabieramy głębi.
Różność kultur jest w „Bokserce” arcy wciągająca. Rodziny patchworkowe, otwarte związki, różne języki. Czy powrót do tzw. tradycji, normalności w ogóle jest według Pani możliwy? I czy to zrobiłoby nam dobrze?
W „Bokserce” świat związków i relacji, nie tylko w miłości, ale i przyjaźni, odwzorowuje to, co już się dzieje. Świat tradycyjnych wartości ewoluuje, solidne stadła rozpadają się szybciej niż kiedyś. W to miejsce powstają nowe. Warto o tym aspekcie pamiętać – powstawania nowego. Raz lepszego, raz gorszego, ale rodzenie się czegoś zawsze daje nadzieję. Przyjaźń dziewczyn w „Bokserce” jest inna niż ta, którą przedstawiłam w „Dziewczynach z Portofino”. Zamiast więzi kultywowanej latami, pokazuję silny związek „na teraz”, pomagania sobie w drodze, tej życiowej.
Ludzie wędrowali zawsze – czy to w sensie geograficznych, czy etapów życiowych, własnego rozwoju – ale dążenie do stabilizacji związane z osiadłym trybem życia przysłoniło ten obraz życia. Dziś jesteśmy bardziej mobilni w sensie psychicznym, zmieniamy łatwiej i częściej kraje, języki, partnerów, przyjaciół. I bardzo często jest nam z tym dobrze, chociaż wciąż głupio nam się do tego przyznać.
Pytano mnie w wywiadach, dlaczego Lu szuka „tego jedynego” i nie może znaleźć. No właśnie ona go nie szuka, tylko czerpie z tego, co życie przynosi. Nie planuje, tylko idzie swoją drogą, a to, co na niej spotyka, zawsze ją czegoś uczy, dostarcza wzruszeń, tych kojących i tych bolesnych. Taką ma potrzebę, wewnętrznej wolności, mobilności. Tymczasem jej przyjaciółka chce w życiu przystanąć, zbudować rodzinę, osadzić się. Dwie różne potrzeby, równie dobre, równie wartościowe. I nie ma sensu dookreślać bohaterek – bo ani Lu nie jest wojującą feministką, ani Sprite nie jest materiałem na kuchtę. To dwie kobiety, bokserki, z których każda inaczej przeżywa życie, drogę.
Za jakimi elementami polskiej kultury najbardziej tęskni pani w Belgii czy Skandynawii? Do czego chciałaby pani wrócić od czasów pisania "Dziewczyn z Portolino"?
Gdybym tęskniła, coś bym zmieniła. Ale tego nie robię, idę tam, gdzie mnie ciągnie, konsekwentnie. Nostalgiczne powroty nie leżą w mojej naturze.
W „Bokserce” wspomina pani kwestię języka: jego brzmienia, skojarzeń. Np. że język francuski jest bogaty w spieszczenia i delikatne zwroty, a Polacy są pesymistami, rozpoczynając już od słów. Czy to według Pani przekłada się na nasz narodowy charakter?
Jestem wrogiem uogólnień, nie widzę czegoś takiego, jak „nasz narodowy charakter”. Każdy Polak jest inny, chociaż upodobniamy się czasem do siebie w sposobie zachowania. Lu zna polski od podszewki, ze wszystkimi niuansami, podczas, gdy francuski poznaje w określonych sytuacjach – miłości, przyjaźni, walki. To daje inny obraz języka. Z każdym nowym nauczonym językiem stwarzamy się na nowo, to jest fascynujące.
Jako Polacy mamy zwyczaj marudzić, ale mamy w sobie i pogodę, radość życia. Kiedy byłam w Stanach promować moją powieść „Nielegalne związki”, uderzył mnie hurra-optymizm Amerykanów, plastikowy, natarczywy. Raz przystanęłam w parku popatrzeć, pomyśleć i ktoś od razu podszedł, pytając, czy wszystko u mnie w porządku. Miło, ale czy trzeba się ciągle tak obłędnie uśmiechać? Nie mówię, że cenię nabzdyczenie, ale w nas, Polakach, lubię pewną szczerość.
(( bigphoto http://i.wp.pl/a/f/jpeg/33320/plebanekbokserka-197744.jpeg #source=
Wydawnictwo W.A.B.
))
30-letnia Lu spisuje listę plusów i minusów, aby upewnić się, czy wybrała odpowiedniego mężczyznę. Parędziesiąt lat wcześniej byłaby już kobietą w wieku balzakowskim - zamężną, z gromadką dzieci. Czy według Pani „niepewność” współczesnych kobiet bierze się z niedojrzałości, czy może zwyczajnej możności dłuższego eksperymentowania, poszukiwania życiowego szczęścia?
Nie widzę niepewności we współczesnych kobietach, tylko niewątpliwy luksus wielkiego wyboru postaw życiowych, trybu życia. Możemy być matkami, żonami albo singielkami, z dziećmi ślubnymi czy nie. Nikt nas teraz z tego powodu nie będzie sekował, przynajmniej nie w dużych miastach. Widzę w tym wielki przywilej, a nie powód do utyskiwania.
Niedojrzałość jako termin określający niegotowość do wejścia w związek jest przyklejaniem łatki, ocenianiem. Mamy epokową możliwość wybrania swojej drogi życiowej tak, żeby pasowała do naszego charakteru i potrzeb. Nie jest to droga usłana różami może, ale lepsza od tego, co było. Sto lat temu, w 1914, nie miałyśmy nawet prawa głosu. Dziś z polityków, którzy obrażają kobiety możemy się śmiać.
Dłuższe eksperymentowanie, przedłużanie etapu życia bez zobowiązań, samo w sobie może dawać szczęście. Ale jeśli widzimy je w czymś innym – np. stabilnym związku – to trzeba o to zawalczyć. Jak Lu i Sprite, które wybierają odmienne drogi życiowe.
Wychodzenie z roli. Kobieta zaczyna zachowywać się tak, jak kiedyś mogli postępować wyłącznie mężczyźni. Czy w Belgii ta swoboda jest już widoczna w pełni? Czy walka z patriarchatem w jakimś stopniu trwa nadal?
Kobiety dziś zarabiają, to czyni wielką różnicę, wpływa też na obyczajowość. Myślę, że nie ma co używać antagonizujących określeń typu „walka z patriarchatem”, dziś warto do udziału we wprowadzania zmian równościowych zachęcić tych mężczyzn, którzy kobietom sprzyjają, feministów praktykujących, którzy wychowują z nami dzieci i dzielą się obowiązkami, a nie bawią hasłami. To odrębny gatunek niż macho, którzy muszą się dowartościować dogryzając kobiecie, a przysiąść na kicie ze strachu przed kibolem.
Ostatnio trafiłam na takiego pana, który filuternie mnie zaczepiał, twierdząc, że kobieta przydaje się do zmywania podłogi. Za chwilę podszedł do nas umięśniony sportowiec i pan cały się przed nim rozpłaszczył, ujęty tym męskim autorytetem. Zabawnie było zobaczyć taki relikt epoki (zresztą w kamizelce imitującej kuloodporną). Ale dzisiejsi mężczyźni, czterdziesto-, trzydziestolatkowie, o ile inteligentni i odważni życiowo, są zupełnie inni, świetni są, z nimi warto budować.
W Belgii podoba mi się to, że kobiety nie starają się być przede wszystkim „ozdobne”, mam wrażenie, że ich poczucie wartości leży coraz częściej w umiejętnościach, a nie potocznie rozumianej kobiecości. Dlatego w „Bokserce” pokazałam ten kontrast – Lu bokserka może być sobą, czuć swoją siłę, nie musi się nikomu podobać. Lu modelka ma budować swoją wartość na wyglądzie. Dawniej uroda miała realny wpływ na życiowe powodzenie, od niej zależało korzystne wyjście za mąż, czyli przetrwanie, swoje i dzieci, uroda była walutą kobiety, czasem jedyną.
Dzisiejsza kobiecość to melanż chęci podobania się i poczucia własnej skuteczności – wymieszany w różnych proporcjach, w zależności od kultury, kraju, sytuacji ekonomicznej – od kobiety, po prostu.