Zanim zmarł, wydziedziczył rodzinę. Tak brzmiał testament Koconia
3 września 2025 roku mija 13 lat od śmierci Waldemara Koconia. Artysta, którego przeboje znała cała Polska, zmarł na białaczkę, ale jego testament wciąż budzi ciekawość. Rodzina została wydziedziczona, a majątek otrzymała zupełnie inna instytucja.
Wokalista, który w latach 70. należał do największych gwiazd polskiej estrady, do końca życia chronił swoją prywatność i niechętnie mówił o osobistych sprawach. Zostawił jednak po sobie testament, który zaskoczył wszystkich. Zgodnie z ostatnią wolą rodzina wokalisty nie otrzymała nic, a cały majątek trafił w zupełnie inne ręce.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dorota Szelągowska spisała testament. Jak zareagowała jej rodzina?
Waldemar Kocoń i testament, który zszokował bliskich
Waldemar Kocoń, znany z takich przebojów jak "Biały krzyż" czy "Tango milonga", był jednym z najpopularniejszych wokalistów swojego pokolenia. W dorobku miał aż 17 albumów, kolekcję obrazów i niecodzienną pasję – hodowlę serwali, czyli afrykańskich kotów. Kiedy w 2012 roku dowiedział się, że choruje na białaczkę, postanowił uporządkować swoje sprawy.
Spadkobiercy spodziewali się, że naturalnym dziedzicem będzie jego syn. Tak się jednak nie stało. W testamencie artysta wydziedziczył zarówno potomka, jak i pozostałych krewnych. Zgodnie z jego wolą cały majątek został przekazany na rzecz Domu Artystów Weteranów w Skolimowie.
– Ludzie z białaczką żyją po 10, po 15 lat. Od złamanej ręki nie umiera się, ale jak nie udzieli się pomocy, są powikłania, które doprowadzają do stanu, z którego się już nie wychodzi – mówiła podczas pogrzebu reżyserka Iwona Sadowska.
Jej słowa przywołały spekulacje, że śmierć wokalisty mogła mieć niejasne okoliczności.
Waldemar Kocoń – życie pełne blasku i cieni
Choć w oczach fanów był symbolem sukcesu i elegancji, życie Waldemara Koconia kryło także dramatyczne doświadczenia. Sam wyznał, że w wieku 15 lat stał się ofiarą przemocy ze strony duchownego.
"Miałem 15 lat, gdy pewien ksiądz zwabił mnie do swojego samochodu. Po wszystkim płonąłem ze wstydu, a on przytulił mnie po ojcowsku i ostrzegł, że jeżeli komukolwiek powiem, do czego między nami doszło, natychmiast dosięgnie mnie kara boża" – wspominał w rozmowie z "Expressem Ilustrowanym".
Artysta nigdy nie podał nazwiska duchownego, a kiedy po latach chciał się z nim skonfrontować, okazało się, że sprawca już nie żyje.
Przez niemal dwie dekady mieszkał w Stanach Zjednoczonych, gdzie rozwijał swoją karierę i właśnie tam narodziła się jego fascynacja dzikimi zwierzętami. Pierwszego serwala przywiózł do Polski z USA, a z czasem jego kolekcja powiększyła się o kolejne koty.
Co stało się z ukochanymi zwierzętami Koconia?
Testament piosenkarza obejmował również jego egzotycznych pupili. Jeden z serwali trafił pod opiekę Krystyny Olbrychskiej, ale uciekł i nigdy nie został odnaleziony. Drugi został przekazany warszawskiemu zoo, gdzie znalazł bezpieczne miejsce. Los trzeciego nie jest do końca znany – mówi się, że Waldemar Kocoń zapewnił mu dom jeszcze przed swoją śmiercią.