Nowa biografia Kory. "Wszyscy myśleli, że Kora jest z żelaza, a ona była z tiulu"
– Kora czuła się w matczynej miłości nieutulona. Koło sierocińca stała figurka Matki Boskiej, do której Kora przybiegała, kiedy tęsknota za matką stawała się nie do zniesienia. Myślę, że to wtedy zaczęła się jej fascynacja Madonnami – opowiada WP Beata Biały, autorka opublikowanej przez wydawnictwo Rebis biografii wokalistki Maanamu "Słońca bez końca".
Ewa Podsiadły-Natorska, dziennikarka WP Kobieta: Dlaczego Kora?
Beata Biały, pisarka: To, że Kora do dziś fascynuje, jest rzeczą oczywistą – bo Kora była fascynująca. Kiedy zadzwoniła do mnie wydawczyni Magdalena Chorębała z pytaniem, czy mogłabym napisać jej portret, pomyślałam: "Boże, dlaczego sama na to nie wpadłam?". Kto jeśli nie Kora z tym jej pogmatwanym życiorysem, mądrością życiową i nieoczywistymi wyborami? Zdecydowałam bez wahania, że w to wchodzę.
Przeczytałam o tobie, że chcesz czytelnikowi sprzedać swoje zakochanie w bohaterze. To zakochanie w Korze się pojawiło?
Rzeczywiście ja w swoim bohaterze muszę się zakochać, niezależnie od tego, czy to bohater książki, czy krótkiego wywiadu. Mówię o zakochaniu mentalnym, intelektualnym. Swoim bohaterem muszę się zachwycić. W Korze podkochiwałam się już wcześniej, a gdy rozpoczęłam pracę nad książką, przepadłam z kretesem. Bo też było się w kim zakochać. Gdy pisałam o Agnieszce Osieckiej, całkowicie weszłam w jej świat. Z Korą było tak samo. Jej utwory są ponadczasowe. Magdalena Środa powiedziała, że gdy piosenki Kory obierze się z muzyki, to zostaje czysta poezja. I ja, pisząc tę książkę, przede wszystkim odkryłam Korę jako wybitną poetkę.
Zbigniew Hołdys nazwał Korę "postacią eksterytorialną, jak Berlin Zachodni albo Watykan". Ona wymykała się wszelkim ramom i definicjom.
Kora była niedefiniowalna, Kora była niepodrabialna. Wybitny krakowski kompozytor Stanisław Radwan, który przyjaźnił się z Korą, powiedział: "Złapanie koniuszków Kory to niełatwe zadanie – jej osobowość jest niezwykle złożona". Kora żyła, jak chciała, kochała, jak chciała, nie liczyła się z tym, co ludzie powiedzą. Wyprzedziła swój czas. Podobnie jak Agnieszka Osiecka była liderką swojego pokolenia.
W twojej książce pada zdanie, że Kora była bardzo niekobieca jak na swoje czasy – tzn. w swoim postępowaniu. Wychodziła poza role stereotypowo przypisane do płci.
To prawda. Tego określenia, bardzo trafnego zresztą, użył Tomasz Raczek, wybitny krytyk filmowy, przyjaciel Kory. Niekobieca w takim znaczeniu, jakie przez lata wmawiano nam, że jest obowiązujące. Bo dziś kobiecość wyszła ze schematów i stereotypów, zamazała się granica między tym, co kobiece i niekobiece. Ale na początku lat 80. podział na kobiece i męskie był wyraźny i istotny. Według ówczesnych schematów Kora nie mieściła się w żadnym z nich. Raczek powiedział, że Kora była przede wszystkim twórczynią postawy życiowej. Niekobieca jak na tamte czasy była jej wielka odwaga, kiedy Kora walczyła o prawa kobiet, homoseksualistów, o medyczną marihuanę czy kiedy głośno powiedziała o pedofilii wśród kapłanów.
Na festiwalu w Opolu w 1980 roku, na którym zaistniała, wszyscy zwróciliśmy na nią uwagę, bo była inna: w zachowaniu, śpiewaniu. To był festiwal, na którym Alicja Majewska śpiewała "Bo męska rzecz być daleko, a kobieca – wiernie czekać". A tu nagle na scenę wpada Kora – szczupła, nieznana nikomu dziewczyna – i krzyczy do mikrofonu: "Serdecznie witam panie dziennikarzu, zanim opowiem panu o swych planach, na imię mam Gladys del Carmen…". Tym "Boskim Buenos" rozwaliła scenę. Zresztą Kora nawet na tę scenę nie weszła, tylko się na nią wdarła. Marek Jackowski żartował czasem: "Ty nie masz śpiewać, ty masz krzyczeć". Choć oczywiście Kora śpiewała świetnie.
I była bardzo surowa, jeśli chodzi o śpiewanie innych. Jako jurorka w "Must Be the Music" mówiła prawdę prosto w oczy: "Pani fałszuje, nic z tego nie będzie".
Kora zawsze mówiła wprost i bez woalu, przez co miała i przyjaciół, i wrogów. Ale ona nikogo nie udawała. Była prawdziwa, autentyczna.
Pomimo strasznego dzieciństwa naznaczonego biedą, nieobecnymi rodzicami i pobytem w sierocińcu w Jordanowie, gdzie - jak powiedziała - spędziła "pięć strasznych lat"…
Dzieciństwo Kory było dramatyczne. Przez pierwsze cztery lata życia wychowywała się w skrajnej biedzie. Choć kamienica, w której mieszkała jej rodzina, była – tak powiedzielibyśmy dzisiaj – luksusowa, to oni mieszkali w siedem osób w suterenie, gdzie był jeden pokój z kuchnią. Nie było łazienki, ciepłej wody ani elektryczności. Gdy przychodził czas kąpieli, matka grzała wodę na palniku i wieszała parawan, żeby bracia nie podglądali. Zresztą ten "zwyczaj firankowy" Kora po latach przeniosła do swoich domów, w których w szafach zamiast drzwi wisiały kolorowe zasłonki.
Kiedy Kora miała cztery latka, jej mama zachorowała na gruźlicę i zaczął się ciąg pobytów po szpitalach i sanatoriach. Ojciec był od matki dużo starszy i uznał, że z piątką dzieci to on sobie nie poradzi, więc dzieci trafiły do domów dziecka. Kora zamieszkała w sierocińcu prowadzonym przez siostry prezentki. Tam był reżim. Zakonnice upokarzały dzieci, za najdrobniejsze przewinienie były surowe kary. Kiedy któreś dziecko zmoczyło się w nocy – co w przypadku dziecka straumatyzowanego jest rzeczą dość powszechną – musiało prześcieradło uprać i suszyć, trzymając je godzinami w rękach. Tam dzieciaki nie miały imion, tylko numerki.
Kora była ósemką.
Tak, te numerki przyszyte do ubrań kojarzą się przecież jednoznacznie. Właściwie to jest pozbawienie tożsamości i nic dziwnego, że później przez całe swoje życie Kora walczyła o to, żeby być kimś. Myślę, że ona się zawzięła, żeby w dorosłym życiu być ważna, chciana, kochana, dostrzegana.
Pisarz Matthew Parris, na którego w swojej książce się powołujesz, uważa, że "traumatyczne dzieciństwo jest kluczem do genialnego umysłu".
On odkrył to po przeanalizowaniu kilkuset życiorysów wielkich ludzi. Psychologowie twierdzą, że jeśli dramatyczne przeżycia w dzieciństwie nie złamią w kimś ducha, wyrabiają niesamowitą siłę woli, rezyliencję – umiejętność odbijania się od dna, pragnienie przetrwania i wyrwania się w górę za wszelką cenę. Tak było i w przypadku Kory. Musiała zbudować w sobie mechanizmy obronne. Jej pożegnaniem do przyjaciół, a potem do fanów było: "Słońca bez końca!". Zresztą sama mówiła o sobie, że jest dzieckiem słońca, choć tego słońca w dzieciństwie prawie nie miała. Ona przez całe życie szła z podniesioną gardą, jakby w oczekiwaniu, że spotka ją coś złego. Może stąd wizerunek, że wyglądała na silną i twardą, a w gruncie rzeczy była niezwykłe wrażliwa. Hanna Bakuła określiła to bardzo trafnie: "Wszyscy myśleli, że jest z żelaza, a ona była z tiulu".
"Były dwie różne Kory, jak doktor Jekyll i pan Hyde. Koreńka, ciepła i czuła za kulisami, nagle stawała się demonem, gdy wychodziła na scenę. I była kimś zupełnie innym, zimnym, profesjonalnym" – to już Magdalena Środa.
Kora była zwierzęciem scenicznym, a w domu stawała się czułą, ciepłą, kochającą kobietą, która do swojego partnera mówiła: "Może zrobię ci gołąbki? Na pewno jesteś głodny". Była bardzo opiekuńcza. Ból, samotność i ogromną tęsknotę za matką przekuła na znakomite teksty. Bo jej dzieciństwo to nie tylko bieda i pobyt w sierocińcu. Gdy wyszła z domu dziecka, za chwilę umarł ojciec, właściwie na jej oczach. Później była molestowana przez księdza. Kora jako jedna z pierwszych zaczęła głośno mówić o pedofilii w Kościele – o tym jest przecież jej protest song "Zabawa w chowanego", który powstał dekadę wcześniej nim bracia Sekielscy poruszyli świat swoim dokumentem pod tym samym tytułem. Kora miała odwagę mówić o trudnych sprawach. Nie zgadzała się na zamiatanie pod dywan.
Wielką nieobecną w jej życiu była matka.
Psycholożka Jagna Kaczanowska, która na potrzeby mojej książki stworzyła portret psychologiczny Kory, podaje przykład Angeliny Jolie: aktorka powiedziała, że "gdy tracisz miłość matki, jest tak, jakby ktoś zerwał z ciebie ciepły kocyk, który cię chronił. Bywa, że nigdy nie przestaje nam być zimno". Matka odeszła, gdy Kora miała 20 lat, a wcześniej właściwie jej nie było. Kora czuła się w matczynej miłości nieutulona. Koło sierocińca stała figurka Matki Boskiej, do której Kora przybiegała, kiedy tęsknota za matką stawała się nie do zniesienia. Myślę, że to wtedy zaczęła się jej fascynacja Madonnami; jako dorosła kobieta kupowała gipsowe Madonny w Caritasie, malowała je i rozdawała przyjaciołom. A tę nieutuloną miłość matki przelała na swoich synów.
Synowie, Marek, Kamil, a wcześniej Ryszard to najważniejsi mężczyźni w życiu Kory. Trudno było namówić Ryszarda Terleckiego na rozmowę?
Sama się zdziwiłam, podobnie jak sekretarka pana marszałka, że on się na tę rozmowę zgodził. Dotąd nie chciał o Korze rozmawiać, a mi udzielił bardzo długiego wywiadu. To było urocze spotkanie. Przywitał mnie dżentelmen, który miał dla mnie tyle czasu, ile chciałam. Z wielką czułością opowiadał o Korze oraz o czasach hippisowskich. Maciek Maleńczuk powiedział, że pan Terlecki był najważniejszym hippisem Krakowa; Pies (pseudonim R. Terleckiego – przyp. red.) był królem hippisów i nie każdy miał do niego dostęp. To była pierwsza miłość Kory. Krótka, ale silna i burzliwa.
Ona miała wtedy 17 lat. On 19.
Ona szukała lepszego świata, a on był chłopakiem z dobrego domu, przystojnym studentem, w którym się zakochała. Razem spędzili "lato miłości". To z Psem i Galią, przyjaciółką, Kora pojechała stopem na pierwszy w Polsce zlot hippisów w Mielnie w 1968 roku. W drodze na zlot Galia wymyśliła jej pseudonim i Olga została Korą.
Potem był Marek Jackowski, którego Kora poślubiła, mając 20 lat. Powiedziała o nim: "Marek był dla mnie oczyszczeniem". Ale to Kamil Sipowicz okazał się miłością jej życia.
Kiedy Kora spotkała Marka, potrzebowała stabilizacji, poczucia bezpieczeństwa. To był moment w jej życiu, kiedy była bardzo rozedrgana, a Marek wydawał się odpowiedzialnym, poważnym facetem, choć ostatecznie nie dał jej poczucia bezpieczeństwa, na jakie liczyła. I niespodziewanie zakochała się w młodym studencie filozofii, Kamilu. Bez pamięci. Kamil na pogrzebie Kory mówił, że to była miłość trudna, wymagająca, ale z całą pewnością wielka.
Zwłaszcza że Kora urodziła Markowi syna, Mateusza, natomiast dopiero po latach wyznała, że drugi chłopiec, Szymon, jest synem Kamila.
To musiało być dla niej bardzo trudnych 10 lat, pełnych dylematów i wątpliwości. Powiedzieć prawdę Markowi oznaczało wyznać prawdę całemu światu, bo życie znanych osób rozgrywa się na oczach publiczności. A kiedy jest dobry moment, by powiedzieć prawdę dziecku? Jak ma dwa lata, 10 czy 18? Może w ogóle nie mówić? Ale przecież dziecko ma prawo znać swoich rodziców. Myślę, że Kora zrobiła tak, jak uważała najlepiej, zawsze szła za głosem serca.
A propos trudnych momentów, choć w tym przypadku to eufemizm: chorowanie Kory. Ona z nowotworem walczyła do końca. Nie poddała się. Chciała żyć za wszelką cenę.
Kora spróbowała chyba wszystkich możliwych metod leczenia, również alternatywnych. Bo bardzo kochała życie. Przy Kamilu się zatrzymała, stała się domatorką, a gdy przyszła choroba, osiedlili się na Roztoczu i to miejsce okazało się dla nich rajem. Tam Kora odnalazła spokój – spokój w chorobie, którą znosiła bardzo dzielnie; stale robiła plany, chciała nagrywać płyty. Ona wykorzystywała właściwie każdy moment; jej zachłanność na życie trwała tak naprawdę do ostatniego momentu. W czasie choroby walczyła o refundację leku na raka: już nie dla siebie, ale dla innych kobiet. To było w niej ujmujące, że myślała przede wszystkim o innych.
Kora i Osiecka – poetki swoich czasów. Czy teza, że bez tych dwóch silnych kobiet Polska nie byłaby tą Polską, którą jest – Polską Buntu, Polską Ludzi Twórczych i Niepokornych – jest do zaakceptowania?
One z całą pewnością zmieniły Polskę i z całą pewnością zmieniły kobiety. Agnieszka Osiecka przetarła nam wiele szlaków, również obyczajowych; była uwikłana i jednocześnie wolna w miłości, niezależna w swoich wyborach. Pokazała kobietom, że można żyć inaczej, że warto iść za głosem serca, postawić na siebie, być odważną i niezależną. To samo Kora, ona też zawsze walczyła o swoje. Odmówiła grania dla prominentów ze Związku Radzieckiego, ryzykując, że jej kariera się skończy. Nigdy nie wybierała prostszej drogi dla iluzorycznych korzyści. Była bezkompromisowa, w bardzo wielu sprawach zajmowała jasne stanowisko. To, że dzisiaj my, Polki jesteśmy trochę inne, jest wielką zasługą tych dwóch kobiet.
Beata Biały – dziennikarka, psycholożka, autorka bestsellerowych książek, m.in. biografii "Osiecka. Tego o mnie nie wiecie". Od wielu lat kreśli w swoich wywiadach i artykułach portrety niebanalnych ludzi.
Rozmowę dla WP Kobieta przeprowadziła Ewa Podsiadły-Natorska