Odreagowanie
W korporacji jak na wojnie. Mamy we krwi za dużo adrenaliny,
żeby po pracy spokojnie wrócić do domu. Jak odreagować stres, by zachować zdrowie, nie krzyczeć na dzieci i spać spokojnie? Fitness, aikido, kieliszek wina czy dużo czekolady? Które metody są najlepsze – wyjaśnia Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, autor programu odnowy „8 razy O”
22.06.2009 | aktual.: 21.06.2010 13:32
W korporacji jak na wojnie. Mamy we krwi za dużo adrenaliny, żeby po pracy spokojnie wrócić do domu. Jak odreagować stres, by zachować zdrowie, nie krzyczeć na dzieci i spać spokojnie? Fitness, aikido, kieliszek wina czy dużo czekolady? Które metody są najlepsze – wyjaśnia Wojciech Eichelberger, psychoterapeuta, autor programu odnowy „8 razy O” ROZMAWIA BEATA PAWŁOWICZ. Ilustracja ANDRZEJ PĄGOWSKI
– Kolega menedżer po pracy chodzi na zajęcia ze sztuki walki i tam zmaga się z innymi zestresowanymi mężczyznami. Twierdzi, że to mu pomaga odreagować. Dla mnie taki wysiłek byłby przyczyną dodatkowej irytacji.
– Aby odreagować stres, musimy podjąć jakieś fizyczne działanie. I nie są to umizgi ani dobre rady pana od WF-u, instruktora aikido czy pływania, który chce nam wcisnąć karnet na halę sportową lub pływalnię. Fizyczne odreagowanie stresowej mobilizacji to warunek pozostania przy zdrowych zmysłach. Nasze ciała nie ewoluują od tysięcy lat i reakcja fizjologiczna na karteczkę, która spada na biurko: „zrób na wczoraj to, co miałeś zrobić na pojutrze”, jest mniej więcej taka sama jak reakcja myśliwego z ery kamienia łupanego, który spotkał na ścieżce tygrysa. Na skutek zagrożenia w naszym ciele i umyśle błyskawicznie uruchamia się potężny biochemiczny proces mobilizacji do walki lub ucieczki. Wydziela się wiele substancji chemicznych, m.in. adrenalina. Wyłączone zostaje trawienie i inne funkcje regeneracyjne. Mózg rezygnuje z części swojego zapotrzebowania na krew, by skierować ją wraz z cukrem i tlenem do mięśni. Myśliwy był dzięki temu gotów do ucieczki albo – jeśli był silny, odważny i dobrze uzbrojony – do
walki.
– Ale my po lekturze stresującej karteczki nie możemy ruszyć do walki z szefem ani uciec z krzykiem.
– No właśnie. Ciało reaguje tak samo jak u pradawnego myśliwego, ale nasze zachowanie jest inne. Myśliwy, uciekając przed tygrysem lub zwyciężając go, odreagowywał i metabolizował energię stresowej mobilizacji, po czym doświadczał cudownego uczucia ulgi i odprężenia, m.in. za sprawą wydzielenia się endorfin. Organizm współczesnego człowieka musi sobie inaczej poradzić z substancjami, które wydzielił – powoli je metabolizować i wydalić. Ale niezużyta adrenalina wypłukuje się z organizmu prawie dobę. Zanim więc zdążymy sobie poradzić z dawką z poprzedniego dnia, serwujemy sobie następną, jadąc do pracy w korkach po kiepsko przespanej nocy. Dlatego tak ważne jest odreagowanie. Bo nawet jeśli kilka minut po pierwszej karteczce dostaniemy następną: „pomyliłem się, to ma być jednak na pojutrze” – jest już za późno. Fizjologiczna reakcja na stres została odpalona.
– Korporacyjny myśliwy ma jednak swoją strategię – ukrytej walki. Czyli uśmiecha się do szefa-tygrysa, ale za tym uśmiechem kryje się postanowienie: „Zniszczę cię, działając za plecami, i nie będzie już twoich karteczek”.
– Wroga i mściwa intencja nie pomoże nam odreagować ani stresu, ani frustracji, ani bólu. Dołożymy ich sobie. Ukryty wrogi zamysł będzie nas nieustannie mobilizował i spowoduje, że wokół zobaczymy coraz więcej wrogów. Uwierzymy w iluzję nieustannej walki, która będzie wyzwalać w naszym organizmie ciągłą mobilizację. Do pracy jedzie się wtedy jak na wojnę. Ciało jest naładowane hormonami i gotowe do walki. Jest niewyspane i napięte. Nawet jeśli pozornie jesteśmy mili i życzliwi, niszczące działanie „wojennej fizjologii” trwa i często kończy się depresją oraz zaburzeniami zdrowotnymi. Regularne odreagowywanie napięć poprzez ruch jest najlepszym sposobem zapobiegania takim kłopotom.
– Czasem zaprzeczamy złości, bo nie wiemy, jak ją odreagować, by nas nie poniosło.
– Tym, którzy pracują we „frontowych” warunkach, zalecam każdego wieczoru poświęcić 20–40 minut na ulubioną formę ruchu. Ważne, by podnosił tętno do podwójnej średniej wartości spoczynkowej – czyli około 120 uderzeń na minutę. (Nie wolno przekraczać tej granicy, zanim nie zdobędzie się dobrej kondycji i jeśli ma się kłopoty z układem krążenia). Wystarczy szybki spacer, trucht, taniec, pływanie. Ważne, aby tętno utrzymać na tym poziomie przez minimum 20 minut. Wtedy energia powstała w korporacyjnych bojach zostanie odreagowana i wyrzucimy adrenalinę i inne hormony stresowe z krwi. Wydzielą się też endorfiny nazywane hormonami szczęścia. To wszystko sprawi, że wrócimy do domu odtruci, odprężeni, z głową uwolnioną od gonitwy myśli, otwarci na kontakt z tymi, którzy tam na nas czekają – i gotowi na regenerujący sen.
– Ale my nie mamy czasu na sport – bardzo często to słyszę.
– W jednym z warszawskich wydawnictw klub fitness znajduje się w środku budynku. Mimo to niewiele osób z niego korzysta. Tymczasem stałe utrzymywanie organizmu w stanie mobilizacji zaburza fizjologię. Żeby powściągnąć naturalną reakcję organizmu na stres, czyli działanie, musimy odpowiedzialne za nie mięśnie powstrzymać siłą, czyli mocno napiąć te, które są wobec nich przeciwstawne. W efekcie ciało nam się usztywnia i tężeje. Z czasem przyzwyczajamy się do tego i dopiero, gdy coś nas zaboli, a masażysta czy lekarz, dotykając naszych spiętych mięśni, zapyta: „Zderzył się pan z autobusem?”, zdajemy sobie sprawę, co się stało z naszym ciałem.
– A nie wystarczy po pracy położyć się i poczytać przy spokojnej muzyce?
– Niestety nie. Nasz organizm jest tak skonstruowany, że albo jesteśmy w stanie mobilizacji, albo regeneracji, te stany są sterowane przez odrębne podukłady autonomicznego układu nerwowego. I jeśli połknęliśmy w pracy kilka żab, to gdy wracamy do domu i chcemy się odprężyć, nie jesteśmy w stanie. Organizm nie może przejść w tryb regeneracji bez odreagowania, bo energia stresowej mobilizacji nadal w nim krąży.
– Czyli musimy wylać trochę potu, żeby móc odpocząć. A jeżeli siedząc na rowerku w siłowni, rozpamiętuję wydarzenia z pracy i boję się, co mnie czeka tam jutro?
– Ruch uzdrawia tylko wtedy, kiedy angażuje uwagę (zgodnie z zasadą obecności, o której mówiliśmy poprzednio). Ważne jest zatem, byśmy koncentrowali się na tym, co robimy z ciałem. Najlepsze są formy ruchu, które automatycznie skupiają uwagę na działaniu, bo wtedy nasz umysł nie tworzy stresujących scenariuszy. Taką funkcję może spełnić np. nauka tańca albo jazdy na łyżwach. Im więcej świadomości ruchu, tym lepsze odreagowanie – nie tylko na poziomie ciała, ale i głowy. A to ważne, bo jeśli nie pozbędziemy się natłoku myśli, to nawet po intensywnym wysiłku nie zaśniemy.
– Wieczorem nic mnie tak nie uspokaja jak jedzenie.
– Niestety wielu z nas stosuje zabójczą metodę odprężania się poprzez wieczorne, a nawet nocne obżarstwo. Ale to lekarstwo jest gorsze od choroby. Można się wprowadzić w rodzaj transu trawiennego, bo jeśli zapełnimy żołądek, organizm musi się tym zająć i niechętnie przełącza się na tryb regeneracji. Skutkiem dużej ilości źle strawionego pokarmu jest tycie i płytki, pełen męczących snów sen. Taką samą rolę odgrywa też wieczorne picie alkoholu. Jeśli codziennie musimy po pracy strzelić drinka, w 99 procentach grozi nam uzależnienie. Aby go uniknąć, trzeba zająć się przyczynami napięcia, a one leżą w nieodreagowanym stresie.
– Czy dobry sposób na stres nie grozi tym, że zamiast zmienić pracę, będziemy więcej ćwiczyć, aż niezauważalnie przekroczymy granice swoich możliwości?
– W latach 60. radykalni psychiatrzy humanistyczni twierdzili, że nie należy leczyć chorych psychiatrycznie, bo psychoza jest adekwatną odpowiedzią na ten zwariowany świat. Leczenie miało też niszczyć motywację do przekształcania świata. Pogląd ten jednak zarzucono, bo okazało się, że ludzie zdrowi mają więcej motywacji i energii do zmieniania świata na lepsze. Tak więc prędzej opamięta się lub zbuntuje ten, kto jest mniej zestresowany. Bo najłatwiej manipuluje się ludźmi osłabionymi, jadącymi na resztkach paliwa. To oni przekraczają granice swoich możliwości i im właśnie grozi wypalenie. Metoda „8 razy O” nie ma pomóc w wyciśnięciu z nas jeszcze więcej, lecz zabezpieczyć przed nami samymi, przed nadmiernym staraniem się i nadużywaniem siebie. Dać nam możliwość panowania nad życiem.