Operacja #LOTdoDomu. Stewardessy narażają własne zdrowie, w zamian wyzywane są od idiotek
Operacja rządu i Polskich Linii Lotniczych LOT pod hasłem #LOTdoDomu rozpoczęła się 15 marca. W ciągu ostatniego tygodnia przewoźnik wykonał ponad 80 rejsów ewakuacyjnych dla Polaków przebywających poza granicami kraju. Biorący udział w akcji personel pokładowy jest przerażony. – Boję się o zdrowie własne i życie rodziny – mówi pani K., jedna ze stewardess.
20.03.2020 | aktual.: 20.03.2020 21:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Przez ostatnie trzy dni, które minęły od inauguracji operacji #LOTdoDomu, koncentrujemy wszystkie nasze wysiłki na organizowaniu akcji ratunkowej dla naszych rodaków przebywających poza granicami Polski. Dokładamy wszelkich starań, żeby możliwie szybko sprowadzić do kraju jak największą liczbę Polaków w sytuacji, gdy coraz więcej krajów zamyka granice w obawie przed rozprzestrzenianiem się koronawirusa SARS-CoV-2" – wyjaśnia w korespondencji ze mną biuro prasowe PLL LOT.
Przy tej, jakże optymistycznej i poprawnej, odpowiedzi zapominamy jednak o jednej istotnej kwestii. Praktycznie codziennie załoga samolotu, a zwłaszcza personel pokładowy, naraża się na kontakt z osobami potencjalnie zarażonymi koronawirusem. Na profilu Związku Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego na Twitterze pojawił się niepokojący wpis mówiący o tym, że pracownicy polskiego przewoźnika skarżą się na warunki pracy, bojąc się o zdrowie swoje i swoich rodzin.
Postanowiliśmy więc dotrzeć do jednej ze stewardess, która bierze udział w akcji #LOTdoDomu. Wypowiada się anonimowo. Chcemy ją chronić, by nie miała później problemów w pracy. Oddajmy więc głos pani K., która nie może wziąć udziału w akcji #ZostańWDomu.
– Rozmawiałam z przełożonymi, że boję się latać. W odpowiedzi poinformowano mnie, że nie mam się czym martwić, bo przecież mamy zapewnione rękawiczki i maski. Na bieżąco monitoruje się sytuację. Świetne rozwiązanie, tylko że moja koleżanka z LOT-u właśnie utknęła w zakaźnym, bo od trzech dni miała temperaturę 37,9 stopni. Do tego duszności, bóle w klatce piersiowej i kaszel. Obecnie czeka na wyniki testu na obecność koronawirusa – mówi w rozmowie z WP Kobieta zdenerwowana pani K.
Pytam więc Michała Czernickiego, rzecznika PLL LOT, w jaki sposób załoga jest zabezpieczana na czas rejsu. – Dbając o bezpieczny powrót pasażerów do domu, nie zapominamy także o ochronie naszej załogi. Personel pokładowy i piloci wyposażeni są w maseczki z filtrami HEPA, płyny antybakteryjne, termometry bezdotykowe oraz rękawiczki – odpowiada.
Stewardessa uważa, że to jednak za mało. Tłumaczy, że mają kontakt z ludźmi, o których nic nie wiedzą. Nie posiadają informacji, gdzie byli i co robili. – Dużo osób podnosiło temat, że powinniśmy latać w goglach na oczach i w skafandrach. Odpisano nam, że nie ma takiej potrzeby. Paradoksem jest, że termometry, które nam przydzielono, nie działają. Mamy obowiązek mierzyć temperaturę pasażerom przed lądowaniem, a za każdym razem ten pomiar wychodzi inaczej. Tej samej osobie za pierwszym razem wyjdzie 38 stopni, a za drugim 34 stopnie… Mierzymy po trzy razy, a i tak nie możemy tego sprawdzić – wyjaśnia.
Pani K. zaznacza, że w powyższej odpowiedzi rzecznika pojawia się pewna nieścisłość dotycząca pilotów. – Załoga w kokpicie w ogóle nie jest zabezpieczana, a przecież oni mają styczność z nami. Pilotów nawet nie obowiązuje siedmiodniowa kwarantanna – mówi oburzona.
Personel pokładowy walczy o swoje prawa
Na kierunkach podwyższonego ryzyka wprowadzono załodze obowiązkową siedmiodniową kwarantannę. – Nie dotyczy to pilotów – podkreśla jeszcze raz pani K. Po siedmiu dniach pozostałe osoby z załogi, m.in. stewardessy, mają skontaktować się z sanepidem. Czekają na wyniki i znów lecą. Koło się zatacza. Początkowo w ogóle nie podlegali kwarantannie. Z relacji pani K. dowiadujemy się, że dokument pośpiesznie został spisany "na kolanie" i to na prośbę załóg personelu pokładowego. – O 14-dniowej kwarantannie możemy zapomnieć, a początkowo żadnej nie było – kwituje.
To nie jedyne ich postulaty. Pani K. mówi, że załoga napisała kilkanaście wiadomości do działu produktu, by zmienili serwis na pokładzie. – Musieliśmy o to wszystko sami się prosić. Chcieliśmy ograniczyć kontakt z pasażerem. Dać podstawowy prowiant, bez pełnego serwisu – żali się.
Po tych kilkunastu mailach, zarząd przystał na prośby. – Wprowadziliśmy również na wszystkich rejsach zasadę NO CONTACT z pasażerem, widoczną m.in. w zmianie sposobu serwowania cateringu. – Nasze samoloty są wyposażone w specjalne filtry HEPA pozwalające usunąć 99,99 proc. wszystkich zanieczyszczeń i wirusów z powietrza na pokładzie – potwierdza biuro prasowe.
Pasażerowie nie szanują personelu pokładowego
Dodatkowym czynnikiem stresu dla załogi są obecnie niesforni pasażerowie. Wystarczy spojrzeć na tweety udostępniane przez Związek Zawodowego Personelu Pokładowego i Lotniczego. Podczas lotu z Tbilisi, stewardessy zostały wyzwane od "idiotek", "gwiazd chodzących w maseczkach po pokładzie", a przecież to dla bezpieczeństwa pasażerów. Gdy na pokład weszli żołnierze Wojsk Obronny Terytorialnej (WOT), by zmierzyć temperaturę pasażerom, w odpowiedzi stewardessy zostały słownie poniżone przez pasażerów, że nie potrafią prawidłowo wykonać pomiaru, bo "niby po co wojsko weszło".
Załoga nie może odmówić lotu
Pani K. mówi, że większość załóg boi się latać. – Mówią wprost, że mają małe dzieci, żony w ciąży, mieszkają z rodzicami lub z dziadkami i po prostu obawiają się, że kogoś zarażą. Część z nich chciałaby odmówić tych rejsów, ale nie mogą – Jeśli nie stawią się do pracy, grozi im kara w wysokości 500 złotych – dopowiada pani K. – Nie chcą nam również dawać dni wolnych, które mamy w kontrakcie – dodaje.
Pani K. ostatnio rozmawiała z koleżanką, która powiedziała swojej koordynatorce, że jest przerażona. Dopiero co wróciła z miejsca, gdzie jest epicentrum wirusa. Z nerwów boli ją głowa i wymiotuje. Od przełożonej dowiedziała się, że powinna wziąć L-4, bo dzień wolny "nie może być respektowany”.
Przypominamy, że w instrukcji operacyjnej PLL LOT jest wyraźnie zaznaczone, że każdy członek załogi powinien ocenić swoją zdolność psychofizyczną do lotu. Jeżeli ma wątpliwości, nie powinien podjąć operacji lotniczej. Dla załogi jedyna opcja, by nie wziąć udziału w locie do kraju o podwyższonym ryzyku, to właśnie wspomniane L-4. Jest jednak problem, jeśli nie wyrobią 40 godzin, a w zaistniałej sytuacji to bardzo możliwy scenariusz. Gdy wezmą zwolnienie, wówczas znacznie obniży się pula pensum.
Pytam więc biuro prasowe LOT-u, w jaki sposób dobierana jest załoga. – Jesteśmy niezwykle zbudowani postawą naszych załóg. Każdego dnia otrzymujemy zgłoszenia ze strony personelu pokładowego, który dobrowolnie deklaruje chęć wykonywania lotów. Osoby te zaskoczone są krytyką pojawiającą się wokół operacji #LOTdoDomu. Są dumne, że w tych trudnych chwilach ich praca może pomóc innym i chcą przywrócenia blasku dla munduru kapitana i stewarda – słyszę w odpowiedzi.
Pani K. potwierdza, że są osoby, które faktycznie chętnie polecą w taki rejs. – Dzisiaj widziałam post dziewczyny na naszej wewnętrznej grupie, która wysłała maila do koordynacji, żeby ją brać w pierwszej kolejności na taki rejs, ale mówi, że nikt się do niej nie odezwał. Są również osoby, które na tą naszą facebookową grupę wrzucają rejsy z propozycją zamian. Koordynacja jednak nie chce zamieniać. Nie wiem dlaczego, czy oni nie chcą dokładać sobie pracy, czy chcą zrobić nam na złość. Naprawdę nie wiem o co chodzi – zastanawia się pani K.
#LOTdoDomu – niezgodności
Pani K. na koniec zdradza, co czasami kryje się pod akcją #LOTdoDomu. Mówi, że stewardessa lecąca z Polski do Tbilisi oznajmiła jej, że 80 pasażerów było z Gruzji. – Miały być to rejsy dla rodaków, którzy chcą wrócić, a finalnie pod przykrywką tej akcji wykonujemy normalne rejsy – zdradza.
Pani K. stwierdza, że przecież od tego Gruzini mają swój rząd, więc to oni powinni ratować swoich obywateli. – Samoloty, które poleciały do Stanów Zjednoczonych czy Delhi też były z pasażerami. W Polsce jest wielu zarażonych, a przecież nie wiemy, kogo wieziemy na inny kontynent. Mieliśmy sprowadzać Polaków, a nie latać w obie strony z pasażerami. Przez takie działania załogi są bardziej narażone. Czyli w tym przypadku zasada zamkniętych granic i wstrzymanie międzynarodowych lotów nie działa… - kwituje stewardessa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl