Blisko ludziFarmaceuci. Mówią, jak wygląda ich praca w obliczu koronawirusa

Farmaceuci. Mówią, jak wygląda ich praca w obliczu koronawirusa

Farmaceuci. Mówią, jak wygląda ich praca w obliczu koronawirusa
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne | Natalia Wierzbicka
18.03.2020 18:28, aktualizacja: 18.03.2020 18:58

– Ministerstwo Zdrowia nie podjęło żadnych kroków, by zadbać o bezpieczeństwo aptekarzy – mówi farmaceutka Natalia Wierzbicka. Problemem są też nieodpowiedzialni pacjenci. – Przychodzą po mało istotne rzeczy, jak skarpetki złuszczające albo suplementy na odchudzanie, pomimo że wszyscy wokół apelują, żeby nie wychodzić z domu bez potrzeby – wyznaje z kolei Violetta Rost.

– Jako zabezpieczenie przed ewentualnym zarażeniem w naszej aptece zamontowano płyty pleksi, zapewniono nam też maseczki jednorazowe, rękawiczki i płyny do dezynfekcji powierzchni – mówi Ola, farmaceutka z Krakowa.

Podobne kroki podjął pracodawca Natalii Wierzbickiej, która jest kierownikiem w jednej z wałbrzyskich aptek. Jak jednak podkreśla farmaceutka, to tylko kwestia dobrej woli właściciela apteki. Ministerstwo Zdrowia nie podjęło bowiem żadnych kroków, by zadbać o bezpieczeństwo aptekarzy.

– Przychodnie zaopatrywane są w środki ochrony osobistej, podczas gdy większość z nich działa teraz tylko na telefon. Aptekarze są pozostawieni sami sobie. Jedyne wytyczne, jakie dostaliśmy, to od Naczelnej Izby Aptekarskiej. Nie ma oficjalnych rozporządzeń, więc właściciele wielu sieciówek nie chcą z własnych pieniędzy zapewniać środków ochrony swoim pracownikom.

Natalia, jako kierownik apteki, zgodnie z rekomendacją Naczelnej Izby Aptekarskiej wydzieliła też specjalne strefy dla pacjentów, które pozwalają im na zachowanie bezpiecznej odległości. – Prosimy pacjentów o pojedyncze podchodzenie do okienek oraz ustawianie się w kolejce na zewnątrz apteki, zachęcamy także do płatności kartą i zachowywania odpowiedniej odległości – relacjonuje.

Nieodpowiedzialni pacjenci

W aptece, w której pracuje Ola, panują podobne zasady. To jednak ona sama postanowiła wydzielić strefy dla klientów, naklejając na podłodze zwykłą szarą taśmę. Zauważa, że znaczna część pacjentów nie stosuje się do zaleceń aptekarzy. – Nie spotkałam się jeszcze z pacjentem, który nosiłby rękawiczki. Nie zachowują też zalecanego odstępu, tak jakby taśma była dla nich niewidoczna. Prośby, by wchodzili pojedynczo i czekali w kolejkach na zewnątrz, też nic nie dają. Część z pacjentów tak się pcha, że już parę razy zdarzyło się, że ktoś uderzył głową w płytę pleksi.

Problem z niesfornymi pacjentami miewa niemal każdy z aptekarzy. Ludzie bagatelizują problem epidemii, nie zdając sobie sprawy, jak narażają pracujących w aptekach farmaceutów. Oni, tak jak lekarze, są w grupie wysokiego ryzyka.

– Obsługujemy pacjentów, korzystając z okienka do obsługi nocnej. Część z nich zdaje sobie sprawę, że to dla naszego i ich bezpieczeństwa. Część jednak próbuje wkładać głowę przez okienko podawcze. Zwracanie im uwagi nic nie daje, powoduje jedynie ich irytację i zdenerwowanie – opowiada z kolei Justyna, farmaceutka z Lublina. – Zarzucają nam, że jest nas kilku, a obsługuje tylko jedna osoba przy okienku.

Wyższe ceny i brak produktów

Nerwowość i brak zrozumienia ze strony pacjentów, choć w pewnym stopniu towarzyszy im w pracy od zawsze, to główny problem, z jakim przychodzi się teraz mierzyć farmaceutom. – Klienci są obcesowi, bo uważają, że brak żelów antybakteryjnych czy płynów dezynfekujących to nasza wina i złego przygotowania apteki – wyznaje Ola.

– Narzekają też na wyższe ceny pewnych produktów, jak chociażby kilkukrotnie wyższa niż miesiąc temu cena spirytusu salicylowego lub nawet kilkudziesięciokrotny wzrost cen maseczek chirurgicznych. Nie rozumieją, że podnosimy ceny tych produktów ze względu na wyższe koszty ich zakupu w hurtowni. Dopatrują się w tym naszej chciwości i chęci zysku na spanikowanych ludziach – mówi farmaceutka Violetta Rost. – Wielu pacjentów jest wyrozumiałych, jednak są i tacy, którzy kierują w naszą stronę przekleństwa na wieść o braku jakiegoś produktu – wtóruje jej Justyna.

W aptekach brakuje głównie żeli antybakteryjnych, płynów dezynfekujących i termometrów. – Na pewno odczuwalny jest brak leków potocznie nazywanych przeciwwirusowymi. Dla aptek niedostępny jest także preparat zawierający chlorochinę stosowaną m.in. u pacjentów chorujących na toczeń. Teraz został on zarezerwowany do leczenia zamkniętego. Brakuje też termometrów, rękawic, spirytusu czy żeli antybakteryjnych – wymienia Natalia.

To właśnie w te środki Polacy w obawie przed koronawirusem na potęgę zaczęli wyposażać swoje apteczki. – W minionym tygodniu, kiedy potwierdzonych zachorowań zaczęło przybywać i wprowadzono stan epidemiczny, mieliśmy zdecydowane większy ruch. Zanotowaliśmy nawet dwa razy większy utarg niż zazwyczaj. Klienci robili zapasy jak na wojnę – kupowali głównie leki przeciwbólowe i wzmacniające odporność, a także żele i płyny dezynfekujące – wylicza Ola.

– Klienci przychodzą głównie po termometry i leki przeciwbólowe oparte na paracetamolu. Szukają też środków odkażających, rękawic i maseczek. Duży popyt jest też na różnego rodzaju witaminę C i cynk do ssania. Dużo zapytań mamy także o preparaty immunostymulujące i podnoszące odporność – potwierdza Natalia.

Kremy do pięt, skarpetki złuszczające i suplementy

Violetta zwraca z kolei uwagę na nieodpowiedzialność wielu ludzi, którzy przychodzą do apteki po rzeczy, które w obliczu błyskawicznie rozprzestrzeniającego się wirusa śmiało można nazwać zbędnymi. – Zdarzają się pacjenci, którzy przychodzą po mało istotne rzeczy, jak skarpetki złuszczające albo suplementy na odchudzanie, pomimo że wszyscy wokół apelują, żeby nie wychodzić z domu bez potrzeby – wyznaje.

Mówi o tym także Justyna. – Ludzie bagatelizują problem i przychodzą do apteki po naprawdę niepotrzebne rzeczy jak farby do włosów, kremy do pięt czy maseczki złuszczające. Apeluje przy tym o rozsądek. – Te rzeczy naprawdę nie są teraz ważne. Kto może, niech zostanie w domu! Nie warto narażać swojego życia i zdrowia. Starsze osoby niech poproszą kogoś z rodziny o zakup leków.

Obraz
© Archiwum prywatne

Podobne prośby do pacjentów kieruje także Natalia. – Zwracamy uwagę osobom starszym, by o niezbędne zakupy prosili innych, młodszych. Pacjentom, którzy z kolei zamawiają leki, podajemy numer telefonu do apteki, by ograniczyć ruch i nie powodować większych kolejek.

A te w wielu aptekach wciąż są ogromne. To jednak nie tłok doskwiera farmaceutom teraz najbardziej, a właśnie brak zrozumienia i skrajna nieodpowiedzialność ze strony pacjentów, którzy bagatelizując epidemię, narażają zdrowie aptekarzy i innych osób. – Najbardziej przykre jest to, że ludzie nie doceniają naszego zawodu. A my, jako aptekarze, jesteśmy grupą wysokiego ryzyka. Staramy się jak najlepiej wykonywać naszą pracę, radzić, wysłuchiwać, ale ludzie bagatelizują problem epidemii i nie zachowują żadnych środków ostrożności. Stojąc przy okienku, rozmawiają przez telefon, nie zachowują bezpiecznego odstępu – podkreśla Ola.

– Chcemy służyć ludziom w najtrudniejszych chwilach, ale muszą być oni świadomi, że my też jesteśmy narażeni tak jak inne zawody medyczne. Niestety, chorzy ludzie wciąż przychodzą do apteki, a teraz nie da się odróżnić zwykłej grypy od epidemii, która panuje. Nie wiemy, czy mamy kontakt z osobą zakażoną czy nie – mówi Justyna.

– W swoim imieniu i innych aptekarzy chciałabym zaapelować, by ludzie dbali o siebie i zostawali w domach. A przede wszystkim – by nie okłamywali nikogo pracującego w służbie zdrowia. Bo jeśli nadal tak będzie, to w końcu zabraknie lekarzy, pielęgniarek, farmaceutów, ratowników medycznych. My też się boimy. Mamy rodziny, rodziców, dziadków… Też chcemy być zdrowi, a jednocześnie nie możemy odmówić innym ludziom pomocy. Bo co się stanie, kiedy zostaną bez leków?

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (805)
Zobacz także