Blisko ludziPandemia uderza w bezdomnych najmocniej. Już teraz boją się, co będzie jesienią

Pandemia uderza w bezdomnych najmocniej. Już teraz boją się, co będzie jesienią

Pan Darek, 53-letni mechanik samochodowy, na ulicy mieszka od czterech lat - zdjęcie ilustracyjne
Pan Darek, 53-letni mechanik samochodowy, na ulicy mieszka od czterech lat - zdjęcie ilustracyjne
Źródło zdjęć: © ONS
25.07.2020 13:56

Bezdomni to jedna z tych grup społecznych, w którą najdotkliwiej uderzyła pandemia koronawirusa. Ponieważ są poza systemem, pomoc dla nich nie była przewidziana - twierdzą specjaliści zajmujący się pomocą osobom w kryzysie bezdomności. - Najgorsze były pierwsze trzy tygodnie pandemii - wspomina Dariusz Wolski, bezdomny z warszawskiego Mokotowa. - Teraz jest ciepło, ale jak jesienią wirus uderzy ze zdwojoną siłą, nie wiem, co z nami będzie.

Jak wynika z oficjalnych danych, w Polsce jest ok. 30 tys. osób w kryzysie bezdomności. Zdaniem niektórych specjalistów zajmujących się zjawiskiem bezdomności, liczba ta może być znacznie większa. Okres pandemii i ogólnopolskiej kwarantanny oraz akcji "Zostań w domu" dla osób pozbawionych własnego kąta i żyjących w przestrzeni publicznej to był wyjątkowo trudny czas. Także dla pana Darka, który na ulicy żyje od czterech lat.

- Nas, bezdomnych, nawet jak nie było koronawirusa, ludzie traktowali jak trędowatych - opowiada pan Darek. - A jak się zaczęła ta pandemia, to większość ludzi uznała, że to my roznosimy koronawirusa. Jedna babka krzyczała na mnie w Biedronce, że na moich rękach jest więcej wirusów i bakterii niż w całym szpitalu zakaźnym i że mam wyjść. Mąż ją uspokoił. Ale ludzie się od nas odwrócili zupełnie.

Rzucali się na jedzenie

Pierwszy przypadek Covid-19 stwierdzono w Polsce 4 marca 2020 r. Zdiagnozowano go u 66-letniego mężczyzny, który wylądował w szpitalu w Zielonej Górze po tym, jak przyjechał do miasta autokarem z Niemiec. Od 15 marca wprowadzono w Polsce reżim sanitarny, ograniczając do minimum ruch na granicach, a od 20 marca stan epidemii. Większość noclegowni, schronisk, ogrzewalni, łaźni, stołówek czy pralni dla bezdomnych albo została zamknięta, albo musiała zdecydowanie ograniczyć swoją działalność.

Jak zauważa Adriana Porowska, prezeska Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej oraz członkini Rady Społecznej przy Rzeczniku Praw Obywatelskich​, w momencie ogłoszenia lockdownu większość organizacji musiała zacząć inaczej działać, aby nie narażać zdrowia i życia ludzi, a część wstrzymała pracę i tym samym pomoc bezdomnym. Te, które działały, alarmowały, że ich jest pomoc absolutnie niewystarczająca. - Zorganizowanie pomocy zaledwie w kilku punktach Warszawy powodowało, że bezdomni gromadzili się tam, w kolejkach po żywność stało po sto i dwieście osób, które narażały się na zakażenie - mówi Porowska.

- Z powodu ograniczeń na początku pandemii wielu bezdomnych zostało pozbawionych możliwości zdobycia jedzenia - twierdzi Marta Gąska, która społecznie zajmuje się pomocą osobom w kryzysie bezdomności i w miejscach, gdzie przebywają, dowozi im gorącą zupę i kanapki.

- W dobie pandemii wielu bezdomnych przed zimnem chowało się w metrze. Wielokrotnie spotykałam tam osoby, które dosłownie rzucały się na jedzenie. Jadłodajnie, w których do wybuchu pandemii żywili się bezdomni, musiały zamknąć swoje stołówki, bo gromadzenie się na niewielkiej powierzchni dużej grupy ludzi, którzy na dodatek nie mają możliwości dbania o higienę, mycia rąk co chwilę, nie mają dostępu do maseczek, rękawiczek czy środków dezynfekujących, stało się niebezpieczne. Przede wszystkim dla tych ludzi, często starych, schorowanych, uzależnionych, czyli z grupy ryzyka. Z drugiej strony wychłodzenie i niedożywienie również narażało ich na osłabienie i tak często już wyniszczonych organizmów.

Na ulicę, na bruk

Pan Darek, 53-letni mechanik samochodowy, na ulicy mieszka od czterech lat. Stracił mieszkanie po śmierci żony, która umarła na nowotwór piersi. Mężczyzna sam przyznaje, że alkohol zrujnował mu życie. - Gdybym tyle nie pił, to nie musiałbym teraz spać na ławce. Ale co się dziwić, że mam problem z naftą, skoro zacząłem pić, jak miałem 11 lat. W domu dziecka piliśmy wódkę. Po co? Żeby się znieczulić! Dom dziecka to gorsze miejsce niż więzienie. Wiem, co mówię, bo siedziałem trzy razy. Za włamania, człowiek chciał z czegoś żyć. Głupi był, młody. Nikt mi nigdy nie powiedział, co jest dobre, a co złe. A potem, jak już się wpadnie w ten gnój, to nijak się z niego wygrzebać.

Jak pan Darek zarabia na życie? Głównie żebrze pod kościołami w centrum miasta. - Zawsze się znajdzie jakaś staruszka, która ulituje się nad biedakiem i wrzuci złotówkę lub dwie - opowiada pan Darek. - Ale jak przyszedł koronawirus, to ksiądz na nas wzywał straż miejską, żeby nas spod kościoła usunęła. Ale muszę powiedzieć, że niektórzy strażnicy zachowywali się w porządku. Gdy jedna baba wezwała straż, żeby nas w nocy przy zero stopniach na ulicę, na bruk wywalić, to strażnicy powiedzieli: "panowie, wyjdźcie stąd na 15 minut, a jak odjedziemy, to wróćcie. Tylko bądźcie cicho, żeby was nie wywaliła znowu".

Lepiej? A skąd!

Pan Darek przyznaje, że od czasu zniesienia narodowej kwarantanny wiele się zmieniło. Na lepsze. - Teraz jest o niebo lepiej - twierdzi. - Obostrzenia są mniejsze, to i nam się żyje łatwiej. Jest i gdzie po jedzenie pójść, z pomocy lekarskiej na Dworcu Centralnym można skorzystać, tylko są straszne kolejki. A w nocy, dzięki temu, że jest lato, to człowiek nawet spanie pod chmurką dobrze znosi.

Czy rzeczywiście sytuacja bezdomnym jest lepsza niż na początku pandemii? Wątpliwości ma Adriana Porowska z Misji Kamiliańskiej. - Sytuacja się poprawiła, bo były wybory i pan premier ogłosił, że wszyscy gremialnie mogą wziąć w nich udział - Porowska mówi z goryczą w głosie.

- Jednak, jak spojrzymy na sytuację, w jakiej znalazły się osoby bezdomne w momencie ogłoszenia lockdownu, to zobaczymy, jak bardzo nasz system nie jest na pomoc takim ludziom przygotowany. Nie chodzi tylko o pozamykane noclegownie, jadłodajnie, długie kolejki do punktów rozdawania żywności. Ważnym problemem systemowym, który wyjątkowo wyraźnie ujawnił się w dobie pandemii, jest funkcjonowanie schronisk dla osób w kryzysie bezdomności. A te działają jak domy pomocy społecznej, co oznacza, że ludzie mieszkający w nich przebywają w dużych, wieloosobowych salach i wzajemnie mogą się zakażać. Z drugiej strony przyjęcia do domów pomocy społecznej zostały z powodu koronawirusa w ogóle wstrzymane. Dopiero w zeszłym tygodniu dwóch z moich podopiecznych dostało informację, że mogą być do DPS-u przyjęci. Warunkiem jest negatywny test w kierunku koronawirusa oraz… dwutygodniowa kwarantanna. Warto zwrócić uwagę, że mimo odmrożenia życia społecznego, ludzie w DPS-ach ciągle żyją w obrębie tylko tych placówek. W wielu krajach mówi się, że nikt nie zgodzi się na takie zamknięcie, jak było w marcu, a ludzie w domach pomocy społecznej żyją kolejny miesiąc w całkowitej izolacji.

Porowska zastanawia się, czy zatem schronisko, które jest domem tymczasowym dla kilkudziesięciu osób, powinno działać tak samo jak DPS-y i być zamknięte? - Nie dostaliśmy jasnych wytycznych, a działania pracowników schronisk opierają się na zdroworozsądkowym myśleniu - przekonuje prezeska Misji Kamiliańskiej. - Połowa naszych podopiecznych to osoby pracujące, więc staramy się je izolować, co nie jest łatwe, bo chcemy przecież, by u nas normalnie żyły.

Gotowi na drugą falę?

Jak sytuacja będzie wyglądała jesienią? Ministerstwo Rodziny Pracy i Polityki Społecznej przygotowało wytyczne, które dostali wojewodowie i które następnie przekazali do gmin. Zgodnie z nimi dla osób w kryzysie bezdomności powinny powstać placówki buforowe, czyli miejsca, w których odbywa się obserwacja ludzi pod kątem ewentualnych objawów Covid-19. Powinny to być ośrodki z małą liczbą miejsc i z możliwością izolacji każdej osoby. W wielu gminach w ogóle takie placówki nie powstały, w innych to noclegownie zamieniły się w miejsca dobrowolnej dwutygodniowej izolacji przed przyjęciem do schroniska.

- Jeśli jesienią, jak twierdzi wielu wirusologów, będziemy mieć kolejną falę pandemii, to ludzie doświadczający bezdomności nie tylko będą często oskarżani o roznoszenie wirusa, ale przede wszystkim będą narażeni na zakażenie - uważa Porowska. - Nie ma u nas powszechnych testów. Słyszałam historię człowieka w kryzysie bezdomności z Krakowa, który miał wysoką gorączkę. Ktoś próbował mu pomóc, dodzwonić się do sanepidu, ale ciągle nie jest to możliwe. Jak zatem człowiek na ulicy może otrzymać odpowiednie wsparcie?

Zdaniem Adriany Porowskiej, pomoc dla osób bezdomnych powinna być rozproszona. - Należy umieścić ją w systemie mieszkaniowym, a nie dużych instytucjach, gdzie w ogromnym pomieszczeniu gromadzi się wiele osób. W ten sposób sprowadza się na tych ludzi poważne zagrożenie zakażenia wirusem i śmierci. Trzeba pamiętać, że bezdomni to często osoby starsze, bez jakiejkolwiek opieki lekarskiej, niezdiagnozowane, nieznające swoich chorób.

Źródło artykułu:WP Kobieta
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (488)
Zobacz także